Zew wolności

Moderator: RedAktorzy

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Zew wolności

Post autor: hundzia »

Bo to dawno temu było a i forum od tego czasu przestawiane było :) Poszukaj jeszcze w Archiwach.
Albo w samym Fahrenheicie, też po archiwach.

O, tu znalazłam
I tu też
O i jeszcze
szukajcie a znajdziecie i takie tam...
tego naprawdę jest multum.
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Zew wolności

Post autor: Małgorzata »

Warsztaty Tematyczne - tam były teksty Dabliu. Ale dawno, wiec trzeba kopać.

A jeżeli chodzi o tytuły, to nadal nie rozumiem: skąd pomysł, że jak się zatytułuje epizody, wszystko stanie się dla czytelnika jasne? Znaczy, jak w bloku jest dziesięć mieszkań z numerkami na drzwiach, to aby znaleźć jedno z nich, trzeba nad wzmiankowanymi drzwiami zamontować neon? Wybacz mi tę analogię, ale tak właśnie postąpiłeś. Zamiast sprawdzić, czy narrator odpowiednio używa imion postaci (wskazówka: na początku nowego epizodu, żeby zaznaczyć zmianę perspektywy narracyjnej), wpakowałeś mrygającą strzałkę...
Trochę mnie to skołowało.

Na dodatek pojawiają się nowe imiona znikąd. Jest Olivier i Zack, potem Nathan, nagle Albreht (bardzo zagadkowa postać wyskakująca z nicości), nie wiadomo, czy Angar to imię, czy nazwa funkcji (wielkość liter mogłaby to załatwić, gdyby uporządkować kwestie nazw własnych i rodzajowych, Autorze).

Podobnie, jak Sprutygolf, mam problem ze zrozumieniem, o co chodzi. Nie, przepraszam, nie mam żadnego problemu - po prostu NIE WIEM, O CO CHODZI.

Są jacyś widzący, kurierzy...
Dlaczego kurier jest ślepy?
Kwestia, czy Widzący i Angar to ta sama osoba, prześladuje mnie od początku. Gość umiera, ale potem jest ratowany, idzie na poszukiwanie Groty, choć to system komunikacyjny, którym umie się posługiwać (szkolony w medytacji), ukrywa się, ale i nie... Normalnie, jak z tą logiką kompozycyjną, tylko bardziej...
Z fabularnej próżni wyskakuje Albreht, którego nie umiem z niczym powiązać.
Nie wiem też, czemu tak ważna jest uprawa tego czegoś na "q". Znaczy, wiem, że do terraformacji, git. Ale czemu to taka straszna tajemnica?
I czemu do uprawy tego na "q" potrzebni są koniecznie robotnicy ze zdolnościami telepatycznymi? Co jak co, ale telepatii nie umiem dopasować do wymogu uprawy wysoce trującego świństwa - nie ma powodu. Kontrolę o wiele łatwiej sprawować nad zwyczajnie mało intelektualnie rozwiniętymi osobnikami => a skoro można wyhodować całego człowieka i jeszcze z bio-odbiornikiem w mózgu, to tym bardziej można też zrobić biorobota do uprawy. Nie trzyma się kupy tutaj, IMAO.
Tyle o fabule, choć jest więcej tego rodzaju sprzeczności.

Fabuła fabułą, ale świat przedstawiony też mnie cokolwiek rozkojarzył.
Dlaczego nie ma już świata? Są wiochy, są miasta - choć podupadłe. Dlaczego podupadły? Dlaczego modyfikacje genetyczne są możliwe za morzem (w Europie?), a nie tu, gdzie dzieje się akcja?
Co ma do tego Kontakt - jaka to ceremonia, czego dotyczy, czemu jest długa i kto ją zarządził? Kto decyduje, żeby niszczyć wioski głowicą atomową? Trochę to nieergonomiczne, skoro to na "q" jest takie ważne - dlaczego uprawa to taka tajemnica? Przed kim to tajemnica?
Co z tym terraformowaniem Marsa i po co? Jakie to ma znaczenie dla fabuły?

Mam nieodparte wrażenie, że ten tekst cierpli na niedostatek powiązań akcji z tłem (fachowo: fabuły ze światem przedstawionym). Tło sobie, reszta sobie, IMAO. Nie orientuję się w tym.

Narrator to osobna sprawa. Zmienia perspektywę w zależności od osobnika - dobrze. Niestety, taki narrator ma pewne ograniczenia, których chyba, Autorze, nie przemyślałeś. Np.
Wołanie nałożyło się na surrealistyczną scenę ucieczki przed –
Opis idzie z perspektywy Zacka, zmodyfikowanego genetycznie robola, który ma "spiłowany" intelekt. A do dalekiej telepatii i zapoznawania się z myślami normalnych (?) ludzi potrzebna jest, jak rozumiem, Grota. W jaki sposób ten bohater dowiedział się, co to jest surrealizm i skąd to wiedział? (Wiocha służy do uprawy tego czegoś na "q", nie do rozwoju osobniczego - tylko przypomnę).
Język w przypadku perspektywy nijak się nie zmienia. I Jim, i Zack, pomimo różnych środowisk, z jakich pochodzą, różnic genetycznych i innych, mówią/myślą tak samo.
Mam uwierzyć na słowo, że ci dwaj się różnią? Czym? :P
Surrealizm to jaskrawy przykład, ale chodzi o całokształt. Tutaj w ogóle nie ma kreacji dwóch postaci, Autorze. Język narratora na to nie wskazuje, a to przecież jest narrator personalny. Tutaj wcale nie spełnia swojej roli. Do kitu.

Na dodatek język - co już wskazał Sprutygolf - cokolwiek utrudnia zrozumienie, o co w tym wszystkim chodzi.
Z uwag czysto technicznych (zapisu):
Wołanie nałożyło się na surrealistyczną scenę ucieczki przed –
Po polsku zdania urywa się przy pomocy wielokropka.
Przytrzymując przeciwnika nogą, sięgną po nią ostrożnie, po czym cisnął daleko
Zakładam, że to przypadek. Literówka. Ale brzydka.

Podejrzewam, że to miało być opowiadanie z motywem starym jak fantastyka - ucieczka z więzienia, pewnie w klimatach dystopijnych (znamy, pewnie, że znamy). Tyle, że u Ciebie, Autorze, nic ciekawego nie wychodzi. Nie wiem, dlaczego genetycznie zmutowany osobnik musi koniecznie uciec i skąd u niego to pragnienie => tytułowy zew nie ma przyczyny fabularnej, więc cała reszta działań postaci jest bez znaczenia. Nie mam jakiegoś wyrazistego pojęcia, w jakich warunkach żyje bohater (Zack), który pragnie uciec - zero dystopii, bo tekturowe dekoracje i parę pożyczek z "Nowego wspaniałego świata" to za mało, żeby stworzyć świat przedstawiony, a świat przedstawiony to fundament w tego rodzaju kreacjach - więc nie rozumiem postępowania Zacka (i jak się to ma do jego genetycznie spiłowanego intelektu).
Nie rozumiem, czemu Kurier (Jim) postanawia pomóc Zackowi, czemu też zachowuje się tak, jakby uprawa tego na "q" była straszną tajemnicą (a nie jest, nie wynika z fabuły ani zachowania np. Zacka) i w ogóle - po co to robi?
Moim zdaniem - chciejstwo wychodzi wyłącznie przy kreacji postaci.
Przy kreacji świata - tym bardziej. Brakuje danych, Autorze, żeby ten świat był dla mnie spójny.

O zakończeniu potem, bo na razie nie mogę palić, a bez papierosa nie jestem zdolna do jakiejkolwiek analizy. Niestety, chyba właśnie hoduję obcego w żołądku, bo strasznie mnie mdli i mam zawroty głowy, więc muszę poczekać, aż go strawię... Wtedy zapalę i postaram się pokazać, czemu to zakończenie nie wydaje mi się fabularnie istotne.

Ale już teraz widać, że tak ogólnie to nie wyszło, Autorze.
So many wankers - so little time...

M.M.
Sepulka
Posty: 12
Rejestracja: czw, 02 maja 2013 19:50
Płeć: Mężczyzna

Re: Zew wolności

Post autor: M.M. »

Ok, to teraz już jest mi głupio. Znaczy - że tekst się nie podobał, to przeboleję.
Ale nie mogę mieć na sumieniu zdrowia RedAktora, więc może podaruj sobie to palenie... ;)
Niektóre sprawy, o których mówiłaś (czemu Jim pomaga Zackowi) są "wyjaśnione", to znaczy w tym konkretnym wypadku - nie miał innego wyjścia, musiał skorzystać z jego pomocy, bo droga wyjazdowa została odcięta.

Mogę jedynie obiecać, że następnym razem spróbuję wykazać się większym (jakimkolwiek) wyczuciem tego, ile miejsca do domysłów zostawić Czytelnikowi. Spróbuję też z czymś prostszym, może za dużo jak na pierwszy raz próbowałem unieść.
Może ktoś jeszcze skomentuje, ale generalnie dzięki za poświęcony czas i wybaczcie, że nie była to dla Was sama przyjemność :D
Nie, bynajmniej nie zawijam ogona, będę śledził jeszcze dalsze komentarze,

A, i jedno tylko pytanko techniczne. Pytałaś, jakie znaczenie dla fabuły ma zastosowanie tego na "q", czyli terraformacja. Zasadniczo pełni tylko rolę wytłumaczenia "po co uprawiamy to cholerstwo". Żeby terraformować. To nie wystarcza? Czy wytłumaczenie uprawy musi mieć też wpływ na fabułę?
Przykładowo, w opowiadaniu bohater codziennie chodzi do fabryki butów. Fabryka jest tylko pretekstem do zawiązania akcji, los wyprodukowanych w niej butów jest nieistotny i nie musi być podany, prawda?
P.S. co do jest nadopis?

Awatar użytkownika
sprutygolf
Sepulka
Posty: 87
Rejestracja: ndz, 17 lut 2013 14:05
Płeć: Mężczyzna

Re: Zew wolności

Post autor: sprutygolf »

„nadopis” – cóż to takiego? Powiem jak na spowiedzi: nie wiem psze przewielebnego! ;) Jedynie podzielę się własną interpretacją: "nadgorliwy" to gorliwy przesadnie, więc może nadopis ma tak samo? Nadmierny, nadmiarowy? Zbyt szczegółowy, a przez to nudny, zbędny opis. Czegokolwiek. Ot, np. taki:
Zatrzymał ciężarówkę, wysiadł. Żar lał się z nieba. Chciał zapalić papierosa. Nie mógł, przez kilogramowe cholerstwo przyczepione do twarzy. Zamiast tego otworzył pakę po czym usiadł oparty o koło. W dolince nie było wiele miejsca – z dwóch stron ograniczały ją wysokie góry, a od wschodu i południa – pustkowie. Teren był zarośnięty i pofałdowany u podnóży łańcucha. To tam musiał ukryć się Angar. Ile czasu potrzeba mu będzie, żeby przeczesać teren i znaleźć Grotę? Z pół godziny?
Nie dość, że nadopis (ale może to nie jest nadopis, może to zły przykład, trudno, próbuję Autorowi jakoś pomóc, lepsi ode mnie niech wyjaśnią i lepszy przykład przytoczą). Ale kwiatki typu: żar chciał zajarać, ale nie mógł (bo kilogramowe cholerstwo na ryju nie pozwalało), więc pakę otworzył i klapnął na 4 litery, o koło się opierając... i podziwiał od północy i zachodu góry wysokie, a z pozostałych świata stron – pustkowie sobie. Podziwiał. Dobrze, że teren pofałdowany był i zarośnięty (rrrumcajsowo?;) u łańcuchowych podnóży, bo biedny Czytelnik usnąłby jako żywo.
Czas wyruszyć do świata, o którym mówił brat.
Hey, Autor, boisz się rymów? Napisz:
Czas wyruszyć w świat, o którym mówił brat.
I piknie! :)

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Zew wolności

Post autor: neularger »

Neularger - nie bardzo rozumiem, czemu brak zakończenia. Bohater ostatecznie ląduje w jakimś mieście i próbuje przeżyć jak najdłużej.
I co z tego? To było dylematem bohatera? Jaki był w ogóle plan bohaterów związany z grotą?
W całym tekście trudno uchwycić myśl przewodnią. O co chodzi? Co takiego złego jest w życiu w wiosce? Niby skąd brat bohatera wie o miastach?
To co napisałeś, to relacja ze zdarzeń. Wydarzenie za wydarzeniem. Twoi bohaterowie głównie reagują - nie planują. Ewentualnie ich myślenie ogranicza się do taktyki w stylu: jak zabrać kurierowi broń.
Nie wiem, czy to co napisałem można to nazwać zakończeniem nawet otwartym, bo cały tekst trudno nazwać utworem. Jak napisałem cele bohatera (bohaterów) są mi dość słabo znane, więc nie mogę powiedzieć czy zostały zrealizowane:
Jeśli jest się wystarczająco dobrym, można poczuć się czytaną osobą. Czerpać radość z życia, którego nigdy się przecież nie miało. Przyjąć czyjeś oglądy moralne. Przyjąć wszystko. Stać się czytaną osobą.
To jest końcówka tekstu. Jaka jej część ma odniesienie do zawiązania tekstu?
No to zaczynajmy...
W pośpiechu zasznurował spodnie i powoi podszedł do drzwi, które pchnięte, zaskrzypiały cichutko.
A na zawiasy oblało srebrne światło księżyca... Nieistotne szczegóły zawsze modne...
Brzegiem koca otarł z czoła pot, przymknął powieki. Oliver zamilkł. Po omacku odnalazł kaganek i pudełko zapałek, a kiedy chwiejny płomyk zatańczył nieśmiało, przyciągnął do siebie miednicę i kilkukrotnie opłukał twarz.
(...)
Był środek nocy. Cała wieś wydawała się pogrążona we śnie. Cała – oprócz Olivera. Co mogło go tak poruszyć? I czemu był przy Zębie o tej porze?
Powoli przestąpił próg, rozglądając się bojaźliwie w poszukiwaniu wścibskich oczu sąsiadów.
Masz tendencje do łopatologii, Autorze. Skoro bohater spał i obudził się w ciemnościach, to czytelnik z automatu przyjmie, że była noc. Nie trzeba doinformowywać. Tak samo jak mówienie o tym, że wioska spała. Jest noc, wszyscy śpią, to naturalne.
– Mów – odezwał się bez wstępu, trzymając dłoń na ramieniu niższego mężczyzny – Co się dzieje?
Jak mówiłem, nieistotne szczegóły zawsze modne...
– Powinniśmy wejść. Ja ledwo czuję poza tobą. Jesteś pewien…?
I bełkot też. Gdzie jest dopełnienie?
– Za godzinę księżyc będzie na trasie. Wtedy wejdziemy.
a wcześniej:
Tuż przed nim, skąpany w świetle księżyca, stał Ząb.
Księżyc jest już na niebie i świeci. Ale za godzinę rusza w trasę. Szkoda, że się nie dowiemy czy koncertową...
Zack pomyślał przez chwilę, spojrzał na skrytą w cieniu stronę olbrzymiej formacji. Skinął głową po raz kolejny.
– Za godzinę. A potem?
Wokół panowała idealna cisza.
Czyli Olivierowi mowę odjęło...
– Widać trasę – mruknął. Wstali obaj, rozciągając mięśnie. Po kilku minutach, rozgrzani i pełni emocji zbliżyli się do ściany.
a wcześniej:
Horyzont jaśniał powoli, a powietrze już zaczynało się nagrzewać, zwiastując nadciągający upał.
i jeszcze wcześniej:
– Za godzinę księżyc będzie na trasie. Wtedy wejdziemy.
I na samym początku:
Zack zamarł. Był środek nocy. Cała wieś wydawała się pogrążona we śnie.
Zack obudził się w środku nocy, która za godzinę się skończyła wraz ze świtem, co oznaczało, że księżyc jest na trasie i można się wspinać. Z wrażenia mnie zatkało.
Kiedy pod palcami czuć tylko zimną skałę, a nogi swobodnie zwisają osiem metrów ponad ziemią, dopiero wtedy człowiek zaczyna czuć prawdziwą swobodę.
Mam raczej wrażenie, że to jeden z momentów, kiedy wyraźnie odczuwasz całkowitą władzę grawitacji i jedyna swoboda polega na tym, że masz do wyboru rozbryzgnięcie się teraz lub za kilka minut.
Kiedy pod palcami czuć tylko zimną skałę, a nogi swobodnie zwisają osiem metrów ponad ziemią, dopiero wtedy człowiek zaczyna czuć prawdziwą swobodę. A co dopiero stanąć na którymś z tych szczytów wysokich…
Konsekwencja to fajna rzecz, prawda Autorze? Pierwsze zdanie mówi o swobodzie kiedy człowiek zwisa, drugie zdanie stwierdza, że swoboda osiąga niemierzalne wręcz wartości, kiedy człowiek stoi na szczycie wysokim. (Szczyty wysoki odróżniamy od niskiego, który nie wyrasta powyżej podłoża).

Mam wrażenie, Autorze, że postanowiłeś uraczyć nas banałami o wolności. Szczodrą ręką losowo rzucając je tu i tam po tekście.
Dalej...
Powolnym, ćwiczonym po tysiąckroć ruchem, Zack uniósł w powietrze całe ciało, przyklejając stopy do ściany.
Nie ma jak telekineza i ssawki...
Oddech miał lekko tylko przyspieszony, kiedy w końcu złapał ostatni, wystający kolec i szarpnąwszy się potężnie przerzucił całe ciało za krawędź szczytu.
Kolczasta skała. Poza tym kolce wystają - obojętnie z czego. Tak już po prostu mają.
– Do krawędzi, Oliver – warknął znienacka, nie poznając swojego głosu. Miał jednak rację – Oboje się zapomnieli. Stali teraz dwa, trzy metry bliżej serca niż powinni.
Bo gdyby napisać “środka” to byłoby zbyt pospolicie...
Tu już się cieszą na Autorską odpowiedź... :)
– Zack, do cholery! Patrz, ku**a, na wschód!
Słoneczna tarcza w całości wynurzyła się już zza horyzontu.
Rozumiem, że pierwotny plan przewidywał, wbiegnięcie na tę gigantyczną skałę o wschodzie słońca, 30 sekund podziwania groty, zbiegnięcie i powrót do wsi. Maks. 30 minut. Prawdopodobne...
Pistolet leżał pod fotelem, zapylony po długiej podróży przez pustkowia.
W zasadzie dobrze, że gość nie ciągnął tej broni na sznurku za samochodem. Też można.
I jakie fajne są konsekwencje tego jednego zdania. Skoro kurier nie odczuwał potrzeby czyszczenia broni, to poprzednie wioski były spokojne, bezpieczne i nie wadziły nikomu.
Tylko ta jedna sprawiała kłopoty. Jak wynika z reszty tekstu, ostateczne rozwiązanie problemu dzikusów, było łatwe i nie powodowało dylematów moralnych. Atomówka. Czemu tego nie zrobiono?
Dwa przystanki wcześniej trafił na Kontakt w Nixton.
Kontakt - to nazwa ceremonii przywitania kuriera. Czyli: dziś rano trafiłem na “dzień dobry” mojego szefa...

Strasznie mi skrzypi konstrukcja bohaterów. Angar, ten Widzący z wioski:
Oczywiście prawdopodobieństwo powtórzenia takiej sytuacji było nikłe – Jimmy darzył Angara pełnym zaufaniem. Mimo spiłowanej inteligencji ten odznaczał się bystrością i trzeźwością umysłu, a do tego trzymał podwładnych w solidnych, umysłowych kajdanach.
Nie wiem czy spiłowanie nie wyszło czy gość od maleńkości był jak Marilyn vos Savant. Ale to nieważne. Później:
Teraz, kiedy stał u stóp zęba słyszeli i czuli go wyraźnie. Jego wściekłość, ból i pośpiech. Musiał przywitać przybysza, ale stary, czterdziestoletni organizm już go zawodził. Desperacko łapał powietrze całymi haustami. Był jedyną osobą w wiosce nie pracującą fizycznie, więc szybka wspinaczka okazała się niemal ponad jego siły.
Wychodzi na to, że Widzący dostawali: -5 do siły, -5 do inteligencji i +15 do telepatii.
A dalej:
Mimo spiłowanej inteligencji ten odznaczał się bystrością i trzeźwością umysłu, a do tego trzymał podwładnych w solidnych, umysłowych kajdanach. Nikt nie mógł machnąć ręką w jego obecności.
Mięśnie ramion pracowały równomiernie, bez najmniejszego wysiłku podciągając go metr za metrem. Oddech miał lekko tylko przyspieszony, kiedy w końcu złapał ostatni, wystający kolec i szarpnąwszy się potężnie przerzucił całe ciało za krawędź szczytu.
Na dźwięk rozmowy wyszedł z ukrycia. Gość był niski, ale niemożliwie muskularny. Czarne, krótkie włosy, ciemna cera, ciemne oczy.
– Angara zastałem?! – krzyknął ponad ryczącym silnikiem. Mężczyzna wytrzeszczył oczy, słysząc że ktoś zwraca się do Widzącego po imieniu.
– Przebywa w wiosce od dawna! – odkrzyknął w końcu. Jimmy zaniemówił.
– Domyślam się, że nigdzie nie wyjechał – rzucił z ironią. – Pytam się, czy jest w chacie!
– Pytał pan…
– Czy! Jest! W chacie!
– A to nie ma. Oznajmił, iż nadeszło objawienie. Wyruszył szukać Groty!
– Zbierz czterech ludzi. Dwóch pomoże mi w rozładunku, dwóch pójdzie po Angara. Spieszy mi się! – dzikus po raz kolejny zareagował wytrzeszczem. Widać było, iż myśli intensywnie. Szkoda, że wysiłek poszedł na marne.
– Których ludzi? Tylko On ma prawo rozdzielać obowiązki! – odkrzyknął wreszcie. Jimmy przeklął go w duchu.
– Czterech, silnych ludzi, bałwanie – przeklął go w głos, po czym wcisnął pedał gazu. Obcy ledwo zdążył odskoczyć. Jimmy mógłby założyć się o butelkę importowanego Burbonu, że krzyczał jeszcze za nim czym jest bałwan. Lub, że wszyscy są silni.
Zwyczajne robole dostają: -15 do inteligencji, +15 do siły i +5 do telepatii
Tylko te reguły z jakichś przyczyn nie dotyczą Zacka, Oliviera i Nathaniela:
Do Zęba nie prowadziła żadna ścieżka. Zadbali o to z Oliverem, za każdym razem pokonując zarośla w innym miejscu, żeby tylko nie wydeptać prostej drogi. Za linią chaszczy stok piął się coraz bardziej stromo, skutecznie odstraszając wszelkich, niepożądanych gości.
– Mów – odezwał się bez wstępu, trzymając dłoń na ramieniu niższego mężczyzny – Co się dzieje?
Oliver spojrzał nań poważnie.
– Grota. Myślę, że na górze jest Grota.
(...)
– Obszedłem skałę dookoła. Z drugiej jest mocniej. No i idzie rejonami, więc w zasadzie się zgadza…
Ci raczej nie mają problemu z myśleniem. Oczywista, nie wiadomo czemu.
Teraz, kiedy stał u stóp zęba słyszeli i czuli go wyraźnie. Jego wściekłość, ból i pośpiech. Musiał przywitać przybysza, ale stary, czterdziestoletni organizm już go zawodził. Desperacko łapał powietrze całymi haustami. Był jedyną osobą w wiosce nie pracującą fizycznie, więc szybka wspinaczka okazała się niemal ponad jego siły.
Oczywiście, ta grota ukazała się na szczycie jakiejś góry, na którą ten rozsypujący starzec nie wejdzie. Myślę że system kontaktowy widzących wymaga dopracowania... :)
I zdecyduj się Autorze “Ząb” czy “ząb”?
W razie kryzysu powinien być w stanie złamać podejrzanego osobnika bez użycia fizycznej siły. A potem Jimmy zapakuje go wpół–żywego do ciężarówki i zawiezie na zachód, do Nowego Dallas, niech już go tam męczą na EEG, tomografach, niech mu rozpruwają genotyp i używają do hodowli kolejnych „szczepionek”. Po miesiącu wrzucą nowy kod odpowiednich wektorów, wpuszczą je zahibernowane do ziemniaków i Jimmy ruszy w trasę, rozwożąc aktualizacje genetyczne do wszystkich osad na tym zasranym pustkowiu.
– Powstaliście w laboratoriach. Silniejsi, bardziej posłuszni, z wypukłościami na potylicach. To jakieś cholerne… odbiorniki – zaakcentował to słowo, wyobrażając sobie cały towarzyszący mu pakiet pojęciowy – dzięki którym Widzący sprawuje nad wami jeszcze pełniejszą kontrolę. Przetwarzają aktywność układów nerwowych znajdujących się w okolicy na zrozumiały dla was samych język… – zamyślił się na moment, przypominając sobie, co jeszcze wie o wsiach.
– Uprawiacie qhavu, to niebieskie świństwo. To wyszło od Europejczyków, wytwarza metabakterie, mające iść na Marsa, albo cholera wie gdzie, w każdym razie na pewno terraformacja na dużą skalę skoro taniej uprawiać, niż syntetyzować…
…Pędy wytwarzają nieorganiczne toksyny, do których przywykacie od małego, dlatego dla mnie byłyby zabójcze, stąd maska…
I tak się zastanawiam, po jaką cholerę tyle zachodu.
Hoduje się bezmózgie, supersilne (na co im ta super siła?) i wytrzymałe roboty, które wyposaża się w zdolności telepatyczne tylko po to, by zrobić z nich zombie. Roboty, które bez nadzoru robią się agresywne (też, kurde, nie wiem dlaczego). A wszystko po to, bo owe roboty mają uprawiać qhavu, roślinę służącą do terraformowania Marsa, która produkuje metabakterie i nieorganiczne trucizny (umknął mi związek pomiędzy roślinką a terraformowaniem).
Czy nie prościej byłby uprawiać to qhavu gdzieś na odludzi, na odizolowanych plantacjach? Niebieskie kwiatki można zbierać w kombinezonach czy innych skafandrach lub w ogóle mechanicznie. Albo może od razu zasiać na Marsie, co?
Nie trzeba utrzymywać zaawansowanej struktury z widzącymi, grotami, laboratoriami i kurierami.
Ponad moim zrozumieniem.
I jeszcze jedno:
…Ja żyję w Nowym Dallas. To spore miasto. Ale nie mogę cię tam zabrać, wysłałem SOS, ktoś już pewnie po mnie jedzie. Zresztą… całe dawne Stany to jedna wielka kolonia europejska, żyje się gorzej niż dwieście lat temu. Brakuje ludzi, brakuje technologii, żyjemy z tego, co przyjdzie ze wschodu. Nie ma łączności satelitarnej, nie ma transportu powietrznego. Odcięci. Jak wy, ale na trochę większą skalę...
…Ponoć na Północy jest lepiej, ale Kanadyjczycy szczura nie przepuszczą. Zresztą nikt nie wie na pewno, to zawsze jest podróż w jedną stronę…
Jakieś post-apo, nie?
I tak się zastanawiam, czemu ludzkość po apokalipsie, zamiast zająć się porządkami na Ziemi, terraformuje Marsa? I czy ma na to środki,skoro nawet nie działają satelity i transport powietrzny.
Ale za to na zbyciu są atomówki, laboratoria genetyczne i rakiety na Marsa.
Czy tylko ja myślę, że to się kupy nie trzyma?

Jedźmy dalej:
Zatrzymał ciężarówkę, wysiadł. Żar lał się z nieba. Chciał zapalić papierosa. Nie mógł, przez kilogramowe cholerstwo przyczepione do twarzy. Zamiast tego otworzył pakę po czym usiadł oparty o koło. W dolince nie było wiele miejsca – z dwóch stron ograniczały ją wysokie góry, a od wschodu i południa – pustkowie.
A qhavu rośnie pewnie w przydomowych ogródkach...
Cholera tak mi się wydawało, że te supersilne, wytrzymałe i szybkie zombie są w stanie obskoczyć sporą plantację. A tu (_!_)
Czas wyruszyć do świata, o którym mówił brat. Bezkresnej wody. Stalowych gór. Jeśli dobrze pójdzie, pożyje jeszcze ze dwadzieścia lat. W tym czasie jest w stanie zobaczyć wiele, naprawdę wiele.
Tja. Dziwne. W labie są w stanie wyhodować człowiekowi antenę telepatyczną, ale stępienie inteligencji im nie wychodzi. Zack i Olivier wykazują ciekawość świata. Przy okazji lab wprogramował im krótkie życie. Tylko za cholerę nie wiem po co...
Tępy (w założeniu) jak beczka smalcu, silny i wytrzymały niewolnik to produkt doskonały. Mógłby żyć i dwieście lat...
Dlatego też wszelkie konflikty Widzący musi dusić w zarodku. Kiedy dwa byki dopadną już do siebie, nie ma czego zbierać. Idzie mentalne sprzężenie zwrotne, agresja rośnie wykładniczo.
Było nie hodować telepatów...
Być może mają spiłowane instynkty rozrodcze i wcale nie czują z tego takiej przyjemności…?
Polski nie jest przesadnie bogaty w czasowniki, ale używanie jednego czasownika “spiłować” do wszystkiego, dowodzi wyłącznie spiłowanej kreatywności Autora.
I nieumiejętności korzystania ze słownika synonimów. Dostępnego on-line.
Zerwał się, mroczki zatańczyły przed oczami. Kobiety rozpierzchły się do domów, niezdolne do podjęcia samodzielnej decyzji. Schować się i czekać na Widzącego. Taki instynkt, co poradzić, nie wygrają z genami.
Faceci w wiosce ewidentnie dostają o wiele lepsze geny.
Da odpowiednim władzom znać, że wioska jest do kasacji. Głowica i po sprawie. Albo spawn Groty na całej powierzchni, z sercem o promieniu kilometra; układy nerwowe debili pójdą w strzępy, zdechną z palpitacji serca, oszaleją, zjedzą nawzajem…
Głowica albo... spawn. Ta, kilka zbuntowanych wiosek i będziem mieli najbardziej radioaktywną planetę w okolicy. Spoko. No, ale zostaje jeszcze “spawn” groty. Nie, to wcale nie jest pretensjonalne. Dowodzi tylko nieznajomości języka nazywanego pewnie przez przez Autora ojczystym... ups, nie - “native”. Choć kto wie...
I zjadłeś “się” Autorze przy tej litanii czasowników na końcu...

O dziwnej narracji słów parę.
Jim

Słońce grzało niemiłosiernie, pot spływał mu po twarzy, pojedyncze krople nieprzyjemnie maszerowały wzdłuż nosa. Przysiadł w cieniu jednego z domostw, choć nawet tam upał był nieznośny.
W zasadzie co zdanie to podmiot w krzakach. Ale dobrze, Autorze, uznam że chodzi o Jima i jest to trzecioosobowy narrator, ale relacjonujący z punktu widzenia tej postaci.
Wrzasnął pierwszy dzikus. Dźwięk był cichy, odległy. Zaklął, rozluźnił nieco mięśnie. <dźwięk?> Spokojnie, jest czas.
Kolejny. Uśmiechnął się pod maską,<czas?> adrenalina powoli wkraczała do akcji. Kiedy ostatni raz strzelał? <czas?>Mniejsza, z takiej odległości ślepy by trafił.<też czas?>
W drugim zadaniu pojawił się podmiot - “dźwięk”. Czyli już nie Jim. Potem są podmioty domyślne wiążące się jak wypadnie. No, jest zabawa.
Trzeci, ostatni krzyk wyposażonego w ekran dzikusa. Dobrze.
Na dźwięk rozmowy wyszedł z ukrycia.
Kto wyszedł z ukrycia i kto z kim rozmawiał? Jim wyszedł z ukrycia czy dzikus? Po co jest tu wzmianka o ekranie? Jim nie jest telepatą, nie może go wykryć. Dlaczego zatem narracja o tym wspomina?
Gość był niski, ale niemożliwie muskularny. Czarne, krótkie włosy, ciemna cera, ciemne oczy. Miał na sobie sznurowane spodnie i białą niegdyś koszulę.
Czy narracja idzie od Jima czy od kogoś innego? Jak od Jima, to zaskoczenie na widok budowy fizycznej tubylców jest bezsensowne. Kurier to już widział wielokrotnie. Jak nie od Jima, to skąd idzie narracja?
Poruszał się powoli, mówiąc coś do postaci w masce. Stał plecami do wychodzącego spomiędzy domostw Jimmiego, niczego nie podejrzewając. Nie dało się nie trafić w tak szeroki tors.
Postać w masce to Jim, ktoś poruszał się powoli mówiąc coś do niego. Równocześnie Jim wychodził spomiędzy domostw. Albo tu są trzy osoby, albo dwie z czego jedna stała i poruszała się jednocześnie. Fantazja, Autorze.
A ostatnie zdanie to chyba narracja auktorialna, nie? Bo nie wiem do kogo przywiązać tę myśl.
Że nie wyczuli Albrehta jeszcze przed wyjściem z pola?
Czyli była trzecia postać. No patrzcie... Nadal nie rozumiem, kto i na kogo się rzucił, ale w sumie to dobrze, że po fakcie Autor doinformował kto brał udział w zdarzeniu. Bo przecież nie musiał, nie?
Jedna, druga, trzecia, plamy czerwieni wykwitły radośnie na płótnie. Serce uderzało mu w dzikim rytmie.
Wtedy – krótki krzyk z od strony wozu, chrzęst piachu pod ciężkimi butami. Zareagował błyskawicznie, pistolet uniesiony, strzelał szybko. Zaśpiewała trafiona blacha, wystrzeliła w powietrze fontanna piachu. Odetchnął, spojrzał na kotłujące się ciała. Powoli podszedł bliżej. Uspokoił drżenie rąk, nacisnął spust.
Raz, dwa, trzy. Jeden huk, dwa głuche trzaśnięcia.
Na moment wszystko znieruchomiało.
Cudowności ciąg dalszy. Ktoś kogoś zastrzelił, ktoś się z kimś bił. Tyle wiem.
Autorze to beznadziejnie napisany fragment. Naracja miota się w orgii pogubionych podmiotów. Nie wiadomo kto jest kim i co tu robi.
W ogóle cały fragment jest napisany dość pretensjonalnie. Powtarzasz informacje, cały czas koncentrujsz się na nieistotnych szczególach, nie budując czytelnikowi pełnego obrazu, w którym owe szczegóły dałby się zaczepić. Źle użwasz metafor (“śpiewająca blacha”). Miało być w zmierzeniu “szybko”. Jest sucha, bezemocjonalna wyliczanka.
Fatalnie.
– Ah. Jesteś inny, wiesz? Inny niż wszyscy tutaj. Nikt z nich nawet by o tym nie pomyślał. I co, nie wyczuli tej twojej obcości?
– Nie. Jeszcze nie. Brat nauczył mnie kryć umysł.
Sam się domyśliłem, że Zack jest inny. Ale dzięki za doinformowanie. Szkoda, że w tekście nie ma wyjaśnienia tej inność Zacka, Oliviera i Nathaniela.
– Szczerość dobra cecha, taaak. Ciekawy z ciebie facet. Szkoda, że zginiesz. – Zack zadrżał, słysząc pewność w głosie Kuriera.
Awangarda!
Dawniej pisało się tak
- co mówi postać - co mówi narrator o postaci lub ew. komentarz dotyczący mówiącej postaci.
A tu mamy rozrywkę dodatkową, odgadujemy kto mówi po drugiej półpauzie (myślniku)...
Nogi niemal ugięły się pod nim z radości. Uciekł! Dzikus był cholernie szybki. Gdyby go dopadł, zadusiłby w sekundę podrasowanymi genetycznie ramionami grubości dębów.
Tak sobie pomyślałem, że to wcześniejsze “niemożliwie muskularny”, to była tylko taka autorska przesada i Zack oraz Olivier są po prostu potężnie zbudowani. Ale to wszystko. Jednak nie, Autor uwielbia porównania z dupy wzięte i właśnie się dowiedziałem, że facet ma ramiona jak pnie dębów. Tak ze dwa metry w obwodzie.
I zupełnie nie wiem po jaką cholerę przez cały tekst przewijają sie te rozbudowane muskuły i niezwykła siła. Fabularnie jest to dość słabo uzasadnione.

Kontynuacja jutro. Chyba że margoliski z tekstu zrobią wirujące w powietrzu strzępki.

edit.
Umknęło mi coś. Dopisałem.
edit 2 i edit 3
Jeszcze jedna poprawka
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

M.M.
Sepulka
Posty: 12
Rejestracja: czw, 02 maja 2013 19:50
Płeć: Mężczyzna

Re: Zew wolności

Post autor: M.M. »

Dzięki :)
Z niektórymi uwagami nie mogę się nie zgodzić, ale innych nie rozumiem.
Na przykład tej o skracaniu lub nieistotnych szczegółach.

Skoro jest ciemno, to znaczy, że jest noc, logiczne, po co o tym pisać. Skoro noc, to wszyscy śpią (ja nie śpię, ale mniejsza). Skoro wyszedł, to otworzył drzwi. Skoro został zawołany, to na pewno się obudził.
Zamiast więc tego wszystkiego lepiej napisać: Oliver zawołał Zacka. Przywitali się w ciemności. Bo skoro przywitali, to wszystkie pośrednie etapy (wyjście z domu, otwarcie drzwi, droga) są logiczne i nie trzeba o nich wspominać.
Druga sprawa: opisy. Jak odróżniasz nieistotny szczegół od elementu opisu, który przecież jest niezbędny, żeby akcja nie wisiała w próżni?
Będę wdzięczny za jakąś wskazówkę w tych dwóch kwestiach.
neularger pisze:Niby skąd brat bohatera wie o miastach?
Jest telepatą.
neularger pisze:
Jeśli jest się wystarczająco dobrym, można poczuć się czytaną osobą. Czerpać radość z życia, którego nigdy się przecież nie miało. Przyjąć czyjeś oglądy moralne. Przyjąć wszystko. Stać się czytaną osobą.
To jest końcówka tekstu. Jaka jej część ma odniesienie do zawiązania tekstu?
Skoro można się poczuć inną osobą, on szuka takiej, która jest szczęśliwa, żeby móc umrzeć w tym stanie.
neularger pisze:Księżyc jest już na niebie i świeci. Ale za godzinę rusza w trasę. Szkoda, że się nie dowiemy czy koncertową...
Trasa nie znajdowała się po tej stronie skały, którą widział akurat Zack. W związku z tym nie musiała być jeszcze oświetlona.
neularger pisze:Czyli Olivierowi mowę odjęło...
A to bohaterowie mają obowiązek odpowiadania? No odjęło, nie odezwał się, bo nie miał pomysłu, co miałby rzec. To jest błąd?
neularger pisze:Mam raczej wrażenie, że to jeden z momentów, kiedy wyraźnie odczuwasz całkowitą władzę grawitacji i jedyna swoboda polega na tym, że masz do wyboru rozbryzgnięcie się teraz lub za kilka minut.
To naprawdę zależy od nastawienia/predyspozycji.
neularger pisze:
Powolnym, ćwiczonym po tysiąckroć ruchem, Zack uniósł w powietrze całe ciało, przyklejając stopy do ściany.
Nie ma jak telekineza i ssawki...
Nie rozumiem. Jak unoszę rękę, to też nie opisuję, których mięśni używam.
neularger pisze:Kolczasta skała.
To błąd? Ze skał różne rzeczy wystają. A te przypominające kolce, najłatwiej nazwać... kolcami.
neularger pisze:Tu już się cieszą na Autorską odpowiedź... :)
Przekora mi nie pozwala ;)
neularger pisze:Czy tylko ja myślę, że to się kupy nie trzyma?
To było o świecie. Nie bronię tekstu, wiem, że nie opisałem tego należycie, ale zamysł był taki, że uprawy potrzebne były Europie (USA kolonią EU). W takim wypadku opłacało się poświęcić trochę terenów ziemskich, żeby hodować coś, co pomoże w zaludnieniu Marsa. Ale fakt, odnalezienie tego w tekście może być... kłopotliwe ;)

Scenę strzelaniny pominę, bo mi wstyd, faktycznie jest napisana słabo (ale w głowie wiem, jak wygląda! ;))

neularger pisze:Sam się domyśliłem, że Zack jest inny. Ale dzięki za doinformowanie. Szkoda, że w tekście nie ma wyjaśnienia tej inność Zacka, Oliviera i Nathaniela.
Pytanie: skoro z tekstu wynika, że Zack jest inny, to ta inność nie może zadziwiać już jakiegokolwiek bohatera?
neularger pisze:Jednak nie, Autor uwielbia porównania z dupy wzięte i właśnie się dowiedziałem, że facet ma ramiona jak pnie dębów. Tak ze dwa metry w obwodzie.
Przyjmuję z pokorą informację o nietrafności porównań, ale znowu dopytam - skoro są one myślami bohatera, to chyba mam wszelkie prawo do przesady, prawda?

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Zew wolności

Post autor: hundzia »

M.M. pisze:Z niektórymi uwagami nie mogę się nie zgodzić, ale innych nie rozumiem.
Pytaj :) Zazwyczaj ten co wytyka potrafi uzasadnić powód wytknięcia :)
M.M. pisze:Na przykład tej o skracaniu lub nieistotnych szczegółach.Skoro jest ciemno, to znaczy, że jest noc, logiczne, po co o tym pisać. Skoro noc, to wszyscy śpią (ja nie śpię, ale mniejsza). Skoro wyszedł, to otworzył drzwi. Skoro został zawołany, to na pewno się obudził.
Musisz najpierw pojąć sens nadopisu.
Opis wprowadza jakąś informację. Jednoznacznie, np. jest noc. Czytacz może z tego wnioskować że jest i ciemno i że wszyscy spią (bo idziemy po najmiejszej linii oporu i eliminujemy wyjątki). Znaczy, jeśli w następnym zdaniu napiszę, że jest ciemno i wszyscy śpią to już bedzie to nadopis, bo podaję informację, która jest niejako automatyczna/podświadoma/wiążąca z poprzednim ciągiem skojarzeniowym dotyczącym nocy. U ciebie te nadopisy występują w takich ilościach jak komary na Mazurach.
Nadopis to zuo. To walenie czytelnika łopatą po głowie.
Ale nie można też iść w przesadę - im bardziej liczysz na inteligencję czytelnika - tym bardziej możesz się przejechać, że czytacz nie pojmie zamysłu :P Są ludzie ktorzy mają alergię na nadopisy, ale i ludzie uwielbiający pełnię świata przedstawionego o ile jest on konsekwentny i jasno określony. Konsekwencja, logika przede wszystkim.
W moim przypadku to tylko wyczucie, nie udało mi się jak dotąd znaleźć idealnego środka gdzie kończy się meritum a zaczyna nadopis :P
Znaczy świat trzeba przedstawić wyraźnie, ale nie traktując odbiorcy jak debila. Odpowiednie dać rzeczy słowo.
edyta. spora.
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Nadopis Hundzia ładnie wyjaśniła. To jak "cofanie do tyłu" w semantyce - w opisie jest analogicznie => hiperpoprawne stwierdzanie informacji, które wszyscy znają i kojarzą odruchowo.
Notabene: na hasło "noc" nawet bezsenni kojarzą, że ludzie wtedy śpią. To oczywiste.
Niestety, semantyka jest łatwiejsza. W opisie działa więcej zmiennych i nie ma recepty. Jedno wiem na pewno: im więcej oczywistości, tym opis się robi nudniejszy, Autorze. :P
Autor pisze:
Neu pisze:Jednak nie, Autor uwielbia porównania z dupy wzięte i właśnie się dowiedziałem, że facet ma ramiona jak pnie dębów. Tak ze dwa metry w obwodzie.
Przyjmuję z pokorą informację o nietrafności porównań, ale znowu dopytam - skoro są one myślami bohatera, to chyba mam wszelkie prawo do przesady, prawda?
Nieprawda. Konstruujesz postać: osiłek z minimalnymi zdolnościami intelektualnymi, robol w społeczności roboli, choć z trochę wyższym IQ niż sąsiedzi. I on tak sobie poetycko porównuje w duchu, bo inaczej się udusi, tak? Skąd ta potrzeba upiększania języka? To telepata, jak cała reszta. Zastanawiam się, po co telepatom w ogóle język mówiony... :X
Wspomniałam, że nie kreujesz postaci. To jedna z przyczyn. Nie widzisz ograniczeń we własnej kreacji. A powinieneś, bo ograniczenia są logiczne.

Neu już to zauważył.
Autor pisze:
Neu pisze:Niby skąd brat bohatera wie o miastach?
Jest telepatą.
Ale do telepatii na odległość potrzebne są groty, a sam napisałeś, że uprawa niebieskiego trującego świństwa na "q" odbywa się z dala od siedzisk "normalnych" ludzi.
Poza tym Zack też jest telepatą, więc czemu sam się nie dowiedział o miastach? I jeżeli telepatia bez groty pozwala tak daleko sięgnąć, czemu kurier Jim musiał Zackowi wyjaśniać, że... wiadomo. I PO CO SĄ GROTY, skoro bez groty telepatia dalekiego zasięgu istnieje?
Ograniczenia, proszę Autora. Narzucasz je, więc musisz się trzymać.

A propos fabryki butów i uprawy świństwa. Nie, rzeczywiście, tajemnica to moja nadinterpretacja, nie doczytałam uważnie (mam usprawiedliwienie - szalejący obcy w żołądku). Tam nie ma tajemnicy, tylko niejasność. Rzecz w tym, że w przypadku fabryki butów nie mam wątpliwości, do czego służy i jak funkcjonuje w całokształcie znanej mi rzeczywistości. W Twoim tekście tak nie jest. Rozwinę to, jak zdołam zapalić i ogarnąć więcej niż zdanie przy czytaniu - namieszałeś z jedną rozmową Jim-Zack, jak myślę.
I lepsza byłaby analogia do uprawy zmodyfikowanej genetycznie kukurydzy, jak mi się wydaje. :P

Dobra, robię się chaotyczna. To przez brak papierosów - obcy nadal żyje we mnie i ma się dobrze (więc ja się mam źle). Prześpię się jak człowiek, to może go (obcego) strawię. A margoliski nie chcą wyewoluować sobie skrzydeł, żeby latać po tekście. :X
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Zew wolności

Post autor: neularger »

Zamiast więc tego wszystkiego lepiej napisać: Oliver zawołał Zacka. Przywitali się w ciemności. Bo skoro przywitali, to wszystkie pośrednie etapy (wyjście z domu, otwarcie drzwi, droga) są logiczne i nie trzeba o nich wspominać.
Trzeba wspominać. Bo nie są logiczne. Czy była noc czy może obaj spotkali się w piwnicy? Gdzie był Zack, kiedy Olivier go wołał? Jak Zack dotarł na miejsce.
Porównaj sobie dwa zdania.
Zack wyszedł z domy przez drzwi, nacisnąwszy wcześniej klamkę
Zack wyszedł z domu.

Tylko to drugie zdanie jest poprawne, pierwsze cierpi na nadmiar oczywistych szczegółów. Zwyczajowo właśnie tak wychodzimy z domu. Gdyby Zack wyleciał kominem albo się teleportował, to należałoby doinformować.
Szczegóły nieistotne.
Zack szedł przez łąkę pełną pourywanych kończyn, rozerwanych torsów, oderwanych głów i wyprutych flaków.
Jeżeli żaden z elementów powyższej jatki nie zagra w fabule, to są to niekonieczne szczegóły. Dodatkowo czytelnicy oskarżą autora o próbę epatowania krwią i obrzydliwością.
neularger pisze:Niby skąd brat bohatera wie o miastach?
Jest telepatą.
Wszyscy inni też. Oni jednak nie wiedzą o miastach lub ich to nie interesuje...
neularger pisze:
Jeśli jest się wystarczająco dobrym, można poczuć się czytaną osobą. Czerpać radość z życia, którego nigdy się przecież nie miało. Przyjąć czyjeś oglądy moralne. Przyjąć wszystko. Stać się czytaną osobą.
To jest końcówka tekstu. Jaka jej część ma odniesienie do zawiązania tekstu?
Skoro można się poczuć inną osobą, on szuka takiej, która jest szczęśliwa, żeby móc umrzeć w tym stanie.
Znajdź mi, proszę, cytat z tekstu, który pozwala wysnuć taki wniosek...
neularger pisze:Księżyc jest już na niebie i świeci. Ale za godzinę rusza w trasę. Szkoda, że się nie dowiemy czy koncertową...
Trasa nie znajdowała się po tej stronie skały, którą widział akurat Zack. W związku z tym nie musiała być jeszcze oświetlona.
Nie. Tam nie ma nic o oświetleniu. Księżyc ma być "na trasie" - to wyrażenie przyimkowe ma swoje znaczenie. Rozumiem, że napisanie: Za godzinę księżyc oświetli trasę było za proste?
neularger pisze:Czyli Olivierowi mowę odjęło...
A to bohaterowie mają obowiązek odpowiadania? No odjęło, nie odezwał się, bo nie miał pomysłu, co miałby rzec. To jest błąd?
Tak. Zostawiasz narrację zawieszoną po pytaniu, które naturalnie niejako wymusza przeskok na interlokutora i znienacka informujesz o ciszy. Wystarczyłoby dodać jedno zdanie opisu, w stylu: Olivier zignorował pytanie wpatrzony w przestrzeń.
neularger pisze:Mam raczej wrażenie, że to jeden z momentów, kiedy wyraźnie odczuwasz całkowitą władzę grawitacji i jedyna swoboda polega na tym, że masz do wyboru rozbryzgnięcie się teraz lub za kilka minut.
To naprawdę zależy od nastawienia/predyspozycji.
To naprawdę zależy od Ciebie. Potrafię zrozumieć, że ktoś się czuje wolny na szczycie góry albo pilotując myśliwca i patrząc na bezkresne niebo. Koncepcja zwisania na przepaścią i "uczucia wolności" z tym związanego do mnie nie przemawia. Innymi słowy, nie potrafiłeś mi swojego pomysłu sprzedać, Autorze. Przekonująco opisać. Nawet nie próbowałeś. Po prostu zadeklarowałeś, że tak ma być. I dziwisz się, że nie wyszło?
neularger pisze:
Powolnym, ćwiczonym po tysiąckroć ruchem, Zack uniósł w powietrze całe ciało, przyklejając stopy do ściany.
Nie ma jak telekineza i ssawki...
Nie rozumiem. Jak unoszę rękę, to też nie opisuję, których mięśni używam.
Czasownik "unosić" jest używany raczej w konstrukcjach, kiedy unoszący i unoszony obiekt nie są tożsame. Stąd "unosić się" sugeruje rodzaj telekinezy...
Generalnie masz problem, Autorze, z dobraniem właściwych słów. W dalszej części tekstu to lepiej widać.
neularger pisze:Kolczasta skała.
To błąd? Ze skał różne rzeczy wystają. A te przypominające kolce, najłatwiej nazwać... kolcami.
Ze skały wystaje zasadniczo też skała. Mówi się na to ustęp skalny, przewieszka i tak dalej. Kolec skalny to nietypowa kolokacja, nie mówiąc o tym, że kolec to takie coś długie, cienkie i ostre. Mam wątpliwość czy utrzymałoby ciężar wspinacza.
neularger pisze:Sam się domyśliłem, że Zack jest inny. Ale dzięki za doinformowanie. Szkoda, że w tekście nie ma wyjaśnienia tej inność Zacka, Oliviera i Nathaniela.
Pytanie: skoro z tekstu wynika, że Zack jest inny, to ta inność nie może zadziwiać już jakiegokolwiek bohatera?
Zack wie, że jest inny. Wie o tym też Jim. I ja - czytelnik. Ten kawałek dialogu razi sztucznością. Łopatologia jak te neony, o których Margo wspomniała.
neularger pisze:Jednak nie, Autor uwielbia porównania z dupy wzięte i właśnie się dowiedziałem, że facet ma ramiona jak pnie dębów. Tak ze dwa metry w obwodzie.
Przyjmuję z pokorą informację o nietrafności porównań, ale znowu dopytam - skoro są one myślami bohatera, to chyba mam wszelkie prawo do przesady, prawda?
Niezupełnie. "Ramiona jak dęby" to dziwne połączenie. Takie trącące przekoloryzowaniem i sensacją.
Dam Ci przykład: Łapska jak bochny chleba a Łapska jak tiry. To drugie jest raczej żałosne niż podkreślające rozmiar dłoni. No i sama konstrukcja zdania:
Gdyby go dopadł, zadusiłby w sekundę podrasowanymi genetycznie ramionami grubości dębów.
Przesada może służyć jako środek wyrażania emocji. Na przykład: Był wielki jak wół! Chciał mnie rozerwać na strzępy!
A zacytowane zdanie jest dziwne. Kto rozemocjonowany krzyczy: podrasowane genetycznie ramiona? Efekt jest taki, że emocje ze zdania uciekają, a przesada przestaje być przesadą, a staje się informacją. Facet miał ramiona jak drzewa. Literalnie.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

M.M.
Sepulka
Posty: 12
Rejestracja: czw, 02 maja 2013 19:50
Płeć: Mężczyzna

Re: Zew wolności

Post autor: M.M. »

No... ciężko się nie zgodzić ;)

E. Ale mam jeszcze pytanie odnośnie tych opisów - według mnie przytoczona przez Ciebie scena jest w porządku - wyliczenie części zaściełających polankę buduje klimat. Tak samo można przecież napisać, że bohater zbierał kiedyś znaczki, jeśli tylko daje to czytelnikowi lepszy obraz danej postaci. Owe znaczki nie muszą wystąpić w fabule.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Zew wolności

Post autor: Małgorzata »

Skoro ani znaczki, ani ciała nie muszą wystąpić w fabule, to PO CO informować o tym odbiorcę?
Podobnie było z bardziej neutralnym, ale za to jaskrawym przykładem tekstu na ZWF: Autorka opisała przez pół dziełła miasto w burzy. Dla nastroju. Następnie jej bohaterka była w pokoju - zrobiła sobie makijaż i pojechała taksówką na imprezę. Dalsza akcja zdarzyła się w pomieszczeniu zamkniętym (sali na imprezie).
Opisane wcześniej deszcz, burza, wiatr ze śniegiem, etc. nie wpłynęły na bohaterkę nawet na tyle, żeby rozmazać jej ten makijaż, gdy szła do taksówki. Ale nastrój był. Tylko CZEGO?!

Tak samo przytoczona przez Neu jatka. Jasne, fajna. Ale jeżeli potem rzecz będzie się działa w namiocie, a kwestia, ilu kolesi zaszlachtował bohater i jakie to miało dla niego znaczenie, włącznie z udziałem w bitwie, czy innych kwestii dotyczących wspomnianej jatki - to element zbędny.

A jakie ma znaczenie, czy James Bond jest filatelistą? :P
So many wankers - so little time...

M.M.
Sepulka
Posty: 12
Rejestracja: czw, 02 maja 2013 19:50
Płeć: Mężczyzna

Re: Zew wolności

Post autor: M.M. »

Rozumiem, chyba. :D Po prostu taki urok literatury, że nie da się jej zamknąć w jakieś twarde ramy.
A dopytywałem, bo skojarzyło mi się to z pewnym artykułem, w którym autor mówi o opisach, podając dwa przykłady:
"Na środku pokoju zabójcy stał dokładnie taki sam stoli z Wal-Martu, jaki detektyw Gifford miał w swoim salonie". Ten opis rozwija potem do:
"Na stoliku stał rządek małych kieliszków z namalowanymi nazwami stanów. Kiedt Gifford był dzieckiem, matka przynosiła mu takie. (...) Niektóre, jak Floryda, miały wymalowane pomarańcze, a Hawaje miały dziewczynę w spódniczce z trawy"
Pomarańcze i dziewczyna w trawie są zapewne dla fabuły nieistotne, liczy się jedynie urozmaicenie opisu interesującą historyjką, która "daje spory wgląd w przeszłość głównego bohatera".
Oczywiście nie przeczy to temu, co mówicie, więc dzięki za rady i następnym razem postaram się unikać zua nadopisów ;).

*cytaty za: Sullivan Michael J., "Opisy stosowane", NF 5/2013

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Zew wolności

Post autor: Małgorzata »

Zakładam, że "wgląd w przeszłość" bohatera to element charakterystyki. A bohater jest w fabule...
Ale nie zawsze wierzę, że takie mnożenie szczegółów jest OK. Jestem w stanie zaakceptować, że detektyw to obserwator i narrator musi opisać szczegóły widziane przez bohatera - bo może wśród nich jest ta przysłowiowa "strzelba", która wypali w ostatnim akcie, a na razie pisarz (przez bohatera i narratora) oszukuje oczy czytelnika, żeby ten nie od razu się zorientował, co ma wypalić. Gra z czytelnikiem jest git.

Ale znam powieść (wydaną, a jakże), w której bohaterki przez 1/3 objętości podróżują po Norwegii - coś tam się dzieje, oglądają różne miejsca, narrator grzecznie opisuje. I nie miałabym nic przeciwko, gdyby po powrocie do Polski choć dla jednej z tych pań wyjazd miał jakieś znaczenie (pamiątkę sobie przywiozła i postawiła na szafce przy łóżku choćby). Rzecz w tym, że potem akcja dotyczy czegoś zupełnie innego. Nie ma zupełnie znaczenia, czy się przeczyta pierwsze kilka rozdziałów, czy nie.
No, ale wierszówkę pisarz wyrobił.

Bezgranicznie mnie wkurza, gdy mam z czymś takim do czynienia.
Nie ma tekstów doskonałych. :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Zew wolności

Post autor: hundzia »

M.M. pisze:"Na środku pokoju zabójcy stał dokładnie taki sam stoli z Wal-Martu, jaki detektyw Gifford miał w swoim salonie". Ten opis rozwija potem do:"Na stoliku stał rządek małych kieliszków z namalowanymi nazwami stanów. Kiedt Gifford był dzieckiem, matka przynosiła mu takie. (...) Niektóre, jak Floryda, miały wymalowane pomarańcze, a Hawaje miały dziewczynę w spódniczce z trawy"Pomarańcze i dziewczyna w trawie są zapewne dla fabuły nieistotne, liczy się jedynie urozmaicenie opisu interesującą historyjką, która "daje spory wgląd w przeszłość głównego bohatera".
Ale może być istotny dla fabuły fakt, że matka bohatera dużo podróżowała. To by wtedy była taka zawoalowana informacja zamiast powiedzieć wprost :P
Taka strzelba nabita, ktora później wystrzeli, aż czytelnik pacnie się w czoło: no jasne, jak mogłem/łam nie skojarzyć!

e: O, właśnie zauważyłam, że Margot napisała coś podobnego.
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Zew wolności

Post autor: neularger »

Ponieważ margoliski hodowały obcego, to sobie jeszcze pogrzebię przed Dies Irae.
Zack wszystko zawdzięczał starszemu bratu – Nathanowi. W tym momencie nosił nawet jego spodnie i grube buty do zbierania qhavu. No i oczywiście medalion. Zawsze medalion.
Tak się zastanawiam. To chyba kolejna obsuwa Autora. Znaczy, Zack miał brata. Skoro go miał, to miał mamusię i tatusia. Pewnie nawet babcię i dziadka (których z wioski na starość pewnikiem wywieziono, by reszty zombich nie narażać na oglądanie śmierci umysłu). Tyle, że koncepcja standardowej rodziny kompletnie nie pasuje do wykreowanego świata. Wioska nie jest zwykłą wioską, to po prostu miejsce, gdzie robotnicy śpią i jedzą. Wioska jest doczepiona do plantacji qhavu. Jaki sens ekonomiczny sens by mieszkały tam dzieci czy kobiety w ciąży? Oni nie mogą pracować, a za to żrą dowożoną przez kuriera żywność. W dodatku wymagają jakiegoś lekarza, leków czy ekstra opieki. Ponadto robotnicy są debilami, tak ich zaprojektowano. Nawet widzący ma „spiłowaną” inteligencję. Czy to jest aby na pewno odpowiednie miejsce do rozmnażania się i wychowywania kolejnego pokolenia zombich?
Spojrzeli po sobie ze strachem i jednocześnie nadzieją – przypomnieli sobie bowiem słowa Nathana, który zaznaczał, że nie da się uciec inaczej, jak tylko z Kurierem.
Kurier przywozi tylko jakieś skrzynki. Z żarciem pewnikiem. Nie wydaje się zainteresowany zabraniem czegokolwiek z wioski. Nikt inny do wioski nie przybywa, bo z nikim innym nie da się uciec. Wychodzi na to, że plony tego na „q” same się teleportują. Pewnie do razu na Marsa.
– Angara zastałem?! – krzyknął ponad ryczącym silnikiem. Mężczyzna wytrzeszczył oczy, słysząc że ktoś zwraca się do Widzącego po imieniu.
Nie, nie zwraca się. Bo go tu nie ma. Najwyżej używa imienia widzącego.
Zack patrzył, przytłoczony bezsensem sceny. Nieludzko mocnym i celnym rzutem Olivera. Banalnością śmierci Widzącego.
Usiadł i zaczął pisać dzieło filozoficzne o banalności zła na pustyni.
Autorze, Zack nie wie co to jest śmierć. Dopiero się dowie. Starych ludzi wywożono, sam tak napisałeś, kilka zdań później. Skąd może wiedzieć czy to jest banalne? Jaki ma materiał porównawczy? Skąd u niego w ogóle takie myśli?
Zack gorączkowo próbował zaplanować następny krok. O tym też uczył go brat. Że kiedyś będzie trzeba to zrobić,

„Tego uczył go brat.”, Autorze.
Podeszli do leżącego na zboczu mężczyzny. Od wioski odgradzały ich zarośla i nierówności terenu, więc na razie byli bezpieczni.
A gdyby nie było zarośli, a terem płaski jak stół, to co? Co im groziło ze strony debilowatych współbraci, hę? Zresztą kilkanaście zdań później do wioski wrócili i nikt się na nich gromadnie nie rzucił, z wyjątkiem Albertha, który pojawił się bez fabularnego uzasadnienia, by scenę napadu na kuriera uczynić (w rozumienia Autora) ciekawszą.
Jeśli dobrze pójdzie, pożyje jeszcze ze dwadzieścia lat. W tym czasie jest w stanie zobaczyć wiele, naprawdę wiele..
Tja. Widać przeczytał sobie to na gwarancji wygrawerowanej na potylicy...
O, albo seks. Co tu musi się dziać, kiedy grzeje się jakaś parka. Swoją drogą – wychodzą gdzieś za wieś, czy wszyscy sąsiedzi tak razem z nimi…?
Bo dobre porno, nie jest złe... Wyobraźmy sobie, że jedna parka się bzyka i wszyscy mają przyjemność. Ponieważ mieszkańcy mają ograniczoną inteligencję, brak hamulców etyczno-moralnych, (widzący, jak z tekstu wynika, także – ten na A to wyjątek) to myślę, że wiocha błyskawicznie by wyewoluowała do nowoczesnej Sodomy, z widzącym na czele, pogrążonym w stanie permanentnego orgazmu 24 na 24.
Być może mają spiłowane instynkty rozrodcze i wcale nie czują z tego takiej przyjemności…?
To te tępaki w dupie mają podtrzymywanie gatunku i dzieci nie rodzą się wcale.,

Jakbyś nie szedł Autorze, zawsze trafiasz w ścianę.
Ludzie wychodzili z pól. Sami z siebie. Jak stado zombiech z archaicznych obrazów. Bez rozkazu Wi…
Kliknęły dopasowane do siebie elementy układanki. Jimmy zaklął, myśląc intensywnie. Uciekać? Da odpowiednim władzom znać, że wioska jest do kasacji. Głowica i po sprawie. Albo spawn Groty na całej powierzchni, z sercem o promieniu kilometra; układy nerwowe debili pójdą w strzępy, zdechną z palpitacji serca, oszaleją, zjedzą nawzajem…
Premia. Kupi lodówkę z importu. Albo odłoży do reszty oszczędności. Parę lat i będzie mógł wyjechać. Będzie mógł być wolny.
Skinął na stojącego najbliżej mężczyznę.
Przed odjazdem postanowił powiadomić tego mężczyznę, żeby zabawił się z jakąś panienką, bo mało życia mu zostało.

Wyjaśnienie: Oczywiście, nie. Autor nie wie, co pisze, dlatego trzeba się domyślać. Nie chodzi o premię za radioaktywny dół, ale o premię za agresywnego debila. Kilometr dalej jest napisane, że kurier kazał dzikusom wrzeszczeć jak spotkają tego, co go na polach, podczas morderstwa, nie było. Jak tępe dzikusy zdołają sobie poradzić z ustaleniem kto gdzie był – nie wiadomo. Jak pewne będą to ustalenia – też nie wiadomo. Telepatii widocznie też nie można użyć.
Czasem udaje się tak splątać dwie osobowości, że reagują one na wzajemną aktywność – tak zbudził go dzisiaj Oliver – pomyślawszy by go zbudzić.
Tylko tak dało się wytłumaczyć wiedzę brata, wszystkie historie, wszystkie rady – zaskocz Kuriera od tyłu, zerwij zeń maskę, tak i tak patrz na skrawki papieru w jego bestii – musiał był wyczytać wprost z głowy obcego. Może nawet z głowy Widzącego.
Splątanie osobowości. Zack i Olivier to kumple, i jakoś wydawało mi się, że takie splątanie wymaga współpracy obu stron. Ale nie. Można splątać się z wyedukowanym telepatycznym obcym, który najwyraźniej kręcił się kiedyś w pobliżu, lub z widzącym, którego telepatyczne moce są wyraźnie potężniejsze niż reszty, i to tak by widzący tego nie wiedział. Ach i jeszcze umysł przed widzącym można ekranować. Tyż fajnie.
I tak się zastanawiam czemu braciszek wbił sobie nóż w serce, zamiast w kuriera. Czyżby przez ten bolący grzbiet?
Ten huk za mną to kołek niewiary. Znów się złamał. Chyba przestanę go wbijać...
Ach! Margo, widziałaś? Czas zaprzeszły! No, erudyta z tego Zacka, erudyta...
Wstające słońce już nagrzewało powietrze i piasek, czuli jak żar nieprzyjemnie leje im się na plecy.
Ciekawe, ile razu jeszcze wyczytam, że było gorąco?
Jego samego też widzieli – krzątał się teraz wokół bestii, szukając czegoś zapamiętale. Wskakiwał na dach, zaglądał do środka, rzucił się nawet na ziemię, wczołgał pod spód.
Szukał sensu tej historii... I też nie mógł znaleźć.
Zanurzył się w pole po drugiej stronie drogi. Znowu krzyk, bliżej, gdzieś z przodu. Zdarzało się – ktoś ustawił ciężki kosz na stopie, skaleczył nożem.
Albo wsadził nóż we współzbieracza... W sumie bystrzaków tam nie zatrudniają, nie. Nie wiem po co mi to wiedzieć, ale zanotuję w kajeciku.
Łkał nieświadomie, bezgłośnie. Drugi umysł gasł powoli. Jak to się stało, że nie wyczuli podstępu? Że nie wyczuli Albrehta jeszcze przed wyjściem z pola?
Pewnie ekranował umysł. Kolejny bystrzak w wiosce.
Ramię pulsowało tępym bólem, jak się okazało – ranione przez Kuriera. Krew powoli wsiąkała w materiał koszuli.
Uniósłszy lekko głowę, spojrzał w szklane oczy Kuriera.
– Nie żyjesz już – zadudnił tamten zza zielonej skorupy. 
– Ty też – odpowiedział Zack, nie śmiejąc nawet drgnąć. Metalowy przedmiot wciąż spoczywał w zaciśniętej dłoni obcego.
Zack, twoje IQ to nie w kij pierdział. Od razu skojarzyłeś, że metalowy przedmiot w dłoni kuriera to broń. A przecież pistoletu w życiu nie widziałeś. Twój braciszek też i nawet nie masz pojęcia, że istnieje coś takiego jak śmierć.
Swoją drogą, czemu nikt w okolicy nie krzyczał jak Olivier i Alberth padli martwi. Przecież to straszne przeżycie! Dlatego z wioski wywozi się dziadków, by nie narażać mieszkańców na te potworne wstrząsy...
– Kłamiesz. Brat to czytał w waszych umysłach – wystarczy opuścić tę dolinę i przebyć drogę, która pieszego by zabiła. Ale bestią…
(...)
– Kłamiesz – musiał kłamać, myślał Zack. Gdyby tylko mógł go przeczytać…
Chciejstwo Autorskie w akcji. Tego kuriera nie da się czytać. Bo nie.
A skoro tylko ktoś na górze zorientuje się, że Widzący nie dotarł do Groty… Cała ta dziura przestanie istnieć, synu.

Powtórzę się z poprzedniej łapanki. Widzący był stary nie byłby w stanie wleźć na górę, gdzie objawiła się grota. Tak czy inaczej: atomówka. Rozpyli się te wszystkie nieorganiczne trucizny razem z trującymi roślinami w atmosferze... Oczywista, trucizny same się nie rozpylały. Wisiały spokojnie, nie wyżej niż pięć metrów nad qhavu i ani myślały dać się ponieść gdzieś z wiatrem. Bo to były dobre trucizny. Terraformujące. No.
Skoczył, widząc chwilowe rozluźnienie obcego. Dopadł linii domostw w dwóch susach, ale pędził dalej, lawirując między chatami. Przystanął dopiero przy najbardziej zewnętrznych i spróbował uspokoić zdradliwie głośny oddech.
Wiocha była zbudowana na planie OKRĘGU z chałupą widzącego w środku. Które domostwa były zewnętrzne? A które wewnętrzne?
Zamknęli swoje umysły na cztery spusty, błądząc bezmyślnie wśród roślin. Z drugiej jednak strony – krzyczeli. Krzyczeli, bo tak kazał im Kurier. Gdy zauważą tego, którego brakło w polach w chwili śmierci Angara.
Chwilę mi zajęło rozszyfrowanie, co chciałeś powiedzieć w tym fragmencie, Autorze. Winiłbym nowatorską interpunkcję oraz nieporadność w przekazywaniu myśli. Ale pauza w środku zdania zawsze brzmi mocno. Nie, Autorze? Po co się ograniczać?
Swoją drogą jak kurier miał zamiar zidentyfikować Zacka? Nie prościej byłby zapytać który to jest?
Gdy dowlókł się do auta, najpierw włożył do pistoletu drugi magazynek, następnie wywołał pomoc. Czy ktoś odebrał – nie wiadomo, kurierzy mieli dostęp tylko do jednostronnej transmisji.
Oczywiście nie ma co liczyć na wyjaśnienie zaistnienia takiego głupiego systemu „komunikacyjnego”...
Prócz Autorskiego Chciejstwa, ofkorss...
Płuca paliły go po morderczym biegu, poranione krzewami nogi piekły niemiłosiernie, trup ciążył na ramieniu. Z czaszki coś wyciekało i nie była to krew, tylko jakaś maź o nieznanym mu zapachu.
Smalec? Powidła śliwkowe? Mózg po pobycie w sokowirówce?
Płuca paliły go po morderczym biegu, poranione krzewami nogi piekły niemiłosiernie, trup ciążył na ramieniu. Z czaszki coś wyciekało i nie była to krew, tylko jakaś maź o nieznanym mu zapachu. Angar nie był zbyt ciężki, ale wtaszczenie go po stromym zboczu, biegnąc, sprawiło, iż teraz Zack opierał ręce na kolanach, dysząc dziko.
Ale Olivier zabił Angara kiedy widzący był prawie u stóp Zęba. Znaczy, widzący chodzą po śmierci? To by tłumaczyło tę maź...
A poza tym nogi krzewami poranione... Pozostaję w szoku.
Rozpoczął wspinaczkę jak zawsze, po najpewniejszych chwytach, spokojnie i systematycznie pnąc się do góry. Zmuszone do olbrzymiego wysiłku ręce męczyły się szybko, już po chwili poczuł, jak tężeją mu mięśnie przedramion. Chwyty wymagały większego ścisku, a dłonie miał już zupełnie mokre. Skręcił się w biodrach, sięgnął do kolejnego skalnego występu i chwycił go mocno. Wyprostował tułów i rozpoczął podejście na nogach.
Wtedy chwyt zawiódł go i wyśliznął się spomiędzy palców.
Runął.
Chwyt wyślizgnął się spomiędzy palców i runął w dół. Fantastyka, Autorze! Dopytam, czy może ścisk też spadł? Wspaniała polszczyzna.
Co zabawne, prócz tego, że Autor nie kontroluje swojego świata, gubi trupy, to jeszcze zapomina, że z Zacka zrobił znakomitego wspinacza, który bez najmniejszego wysiłku, lekko zdyszany, niemal na samych rękach włazi na szczyt wielkiej góry. Dalej, Zack jest budowy bardzo niedrobnej – że przypomnę te tylko genetycznie podrasowane ramiona grubości dębów. Mięśnie swoje ważą i ten znakomity wspinacz ma pewnie takoż znakomitą wagę. A Angar (jako tekst rzecze) nie waży wiele, czyli procentowy wzrost wagi Zacka wraz z Angarem w porównaniu z samym Zackiem nie powinien być przytłaczający. Nasz wspinacz, tym razem zdyszany i może nawet lekko spocony powinien na szczyt wleźć. A tu, panie, cztery litery...
Uczyli się upadać, ale nic nie jest w stanie zamortyzować upadku z takiej wysokości.
„Jak spadać z wysokiej góry i przeżyć”. Jedyne 99,99! W razie niepowodzenia zwracamy cały koszt! Stawiennictwo osobiste przy reklamacji obowiązkowe.
No i ciekawe kiedy oni mieli czas na te treningi spadania. Upadali tak sobie z pobliskich kamieni podczas zbiorów qhavy?
Zawył, przeklinając swoją głupotę. Naprawdę liczył, że wystarczy sama obecność Angara, by mógł wejść do Niej bez problemu? Zresztą – po co? Kurier i tak nie sprawdzi, czy naprawdę to zrobił!
A czy kurier kazał martwego widzącego wsadzać do groty? Skąd w ogóle ten pomysł? O co tu chodzi?
A potem:
– A ze mną – ciągnął tamten – nic nie ryzykujesz. Możesz próbować zakopać dół, nikt z nas ci nie przeszkodzi, chcemy żyć. Ale – jak to powiedziałeś? Jak tylko się zorientują? Myślisz, że zauważyli, jak wrzucałem Angara do Groty?
Ach, rozumiem. Grota, medium telepatyczne, służące do komunikacji umysł-umysł, ma, jak się okazuje, zdolność odróżniania trupów widzących od, powiedzmy, kamieni.

I uwaga na końcu. To już kolejne głupie zagranie z Twojej strony Autorze. Naprawdę uważasz, że tak się powinno pisać? Najpierw opisujesz zdarzenie niezrozumiałe z punktu widzenia czytelnika (bo ukrywasz przed nim informacje), a potem dwa akapity dalej wyjaśniasz o co tam szło. Zajebiście Autorze. Zyskujesz rozdrażnienie czytelnika i uwagi o „nieudolnie tajemniczym” tekście.
– Weź mnie ze sobą. – I nagle wszystko się posypało. Teraz to jego przeciwnik przyjął, zdawałoby się, niemożliwie pewny siebie ton. – Nie uciekniesz. Wyjrzyj na drogę. – Jimmy wyjrzał. Najpierw nie zrozumiał. A potem zobaczył wysoki na metr piaskowy wał, ciągnący się w poprzek drogi. Żołądek począł piąć się wzdłuż przełyku.
– Kretyni. Przejadę…
To jedź. – Dziki ruchem głowy wskazał coś za plecami Jimmiego. – Ale przedtem zobacz, do czego wykorzystujemy pnie uwiędłego qhavu.
Jimmy wiedział. Cholerstwo było twardsze od stali.
Piaskowy wał i "coś innego" mającego związek z "uwiędłym" (co za słowo!) qhavu. Wspominałaś Margotta, coś o telepatii? Że nieuprzejma? Ale tu wychodzi, że czytelnik też powinien mieć te telepatyczne narośla na potylicy...
– A ze mną – ciągnął tamten – nic nie ryzykujesz. Możesz próbować zakopać dół, nikt z nas ci nie przeszkodzi, chcemy żyć.
Dół, wał, zwiędłe qhavu i "coś innego"... Tyle cudowności wokół mnie! Chcę więcej!
Wyhamował tuż przez rowem. Istotnie, był wystarczająco szeroki, żeby uniemożliwić przejazd.
Mówię i mam! Przybył rów!
– Musisz mi pomóc! – krzyknął do Kuriera. Ten wystawił własną głowę ze łba bestii.
– Pomóc? Mamy kopać we dwójkę?! – odpowiedział z niedowierzaniem.
- We dwójkę... - powtórzył jak echo Zack. - Jak odgadłeś, że jestem kobietą?
Ukryte tam były dwie metalowe deski, jakby stworzone z myślą o takich przeprawach. Używali ich do budowy latryn.
He he he... :)
– Prędzej! – ponaglił go tylko Zack. Obcy wreszcie zeskoczył na ziemię, trzymając się jednak w sporej odległości, z dłonią na śmiercionośnym przedmiocie. W końcu podążył za znikającą wśród niebieskich pędów postacią. Mężczyzna <czyli obcy, czyli kurier. Ten tekst to chyba rekord pogubionych podmiotów>schylił się, ujmując jeden koniec. Kurier sięgnął drugi, <bilokowany kurier!>unosząc go i szarpiąc. Był naprawdę przestraszony.
Zack pchnął z całą mocą. Obcy nie miał żadnych szans, wylądował na plecach przyciśnięty solidnym kawałem metalu, a Zack dopadł go w ułamku sekundy. Kopnął mocno, wkładając w uderzenie całą siłę i wściekłość. Coś trzasnęło, obcy krzyknął. Szybkim ruchem opadł na kolana, wyszarpnął tamtego spod deski, przewrócił na brzuch i wykręcił ręce za plecy. Obaj sapali dziko.
Zack, wytrzymały super wspinacz, się zmęczył od jednego kopnięcia i wykręcenia rąk kurierowi??? Niemożliwe...
I chyba "oboje", nie Autorze? :)
Kurier wciąż tylko sapał i nie odezwał się słowem, nawet kiedy Zack odepchnął go od wejścia i jako pierwszy wgramolił się do środka.
Potem wsiadł, <Zack>zatrzasnął za sobą drzwi zdrową ręką i ruszyli.
Zack wsiadł dwa razy i zaposiadł po drodze chorobę jednej ręki. Git.
Ramię, w które kopnął go ten świr eksplodowało bólem, ale nie miał czasu się tym przejmować.
Wyskoczył z pojazdu, zrywając maskę. Na pace stała olbrzymia lodówka, pełna wody i izotoników. Pił długo i łapczywie, opróżniając dwie butelki z krótkimi przerwami na złapanie oddechu.
Jimmy niemal nie wrzasnął, czując jak instynkt każe mu ruszyć do walki, przegryźć tętnice, skopać, zatłuc, zabić!
Jej, jej. Normalnie padłem z nadmiaru emocji. Tyle, że nie. Odwodnieni ludzie z połamanymi rękoma nic tylko rzucają się na innych i przegryzają tętnice.
Jakoś to szło. Wychodził na ulice raz na dwa tygodnie, tuż przed zamknięciem sklepów, niezależnie od poru roku ukrywając głowę pod kapturem. Kupował zapasy, a potem w ciągu nocy szukał nowego miejsca.
Pieniądze dostarczała mu Wróżka Zębuszka na przemian z Obcym.
Zaszywał się tam, zamykał oczy i nie ruszał, nieraz przez kilka dni.
A czasem nawet umierał z odwodnienia... Ot, dla zdrowotności zapewne.
Jeśli jest się wystarczająco dobrym, można poczuć się czytaną osobą. Czerpać radość z życia, którego nigdy się przecież nie miało. Przyjąć czyjeś oglądy moralne. Przyjąć wszystko. Stać się czytaną osobą.

Proponuję walnąć sobie Hamleta na klacie i Sto Dwadzieścia Dni Sodomy na tyłku. Będziesz, Zack, czytaną osobą. Tylko musisz po strychach przestać się chować
Nawet nie udaję, że wiem, o co w tym fragmencie chodzi...
Wybacz Autorze, ale zadęcie tekstu w połączeniu z bełkotliwym językiem, kompletnie nieprzemyślaną fabułą i światem przedstawionym, działają mi na nerwy.
Zawsze miał przy sobie długi na stopę nóż.
Bo groty atakują znienacka!
I szukał, zmieniając miejsce raz na dwa tygodnie.
Chcąc umrzeć jako wolny i szczęśliwy człowiek.
Nie wiadomo czego szukał, bo się tutaj tekst kończy, więc Autor nie wyjaśni za trzy epizody, jak to ma w zwyczaju, co ma teraz na myśli.

Koniec tekstu. Alleluja!
edit. Autorze, to NIE SĄ wszystkie błędy. Ale nie mamy tyle miejsca na serwerze...
edit2. poprawki drobne
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

ODPOWIEDZ