Jeśli spojrzeć na postęp w technologii i zarządzaniu, jaki dokonał się w wyniku IIWŚ, to raczej był to najpierw krok wstecz, a później wielkie kroki w przód.
O czym konkretnie waść mówisz?
W USA to i owszem - pojawiła się kawa instant, styrodur, radar, krótkofalówki, odrzutowce, wolna miłość, komputery...
Parafrazując Bastiata: kiepski obserwator zwraca uwagę na to, co widać. Dobry obserwator na to, czego nie widać.
Możliwe, że te rzeczy USA zyskały - ale spójrz na wszystkie wynalazki, które powstałyby, gdyby nie wojna - i przez te 6 lat wojny, ale przede wszystkim później - w krajach, które nie cierpiały takich zniszczeń i mogłyby się rozwijać obradzając rzeczami o niebo lepszymi niż kawa instant.
No i mamy też handel - trudno handlować z kimś, kto wszystko stracił, same zyski na broni mogą tego nie zwrócić.
Mówiąc o wojnach wyjazdowych, miałem na myśli raczej wypady łupieżcze. Przy czym łupami nie są kupy złota i srebra tudzież innych dóbr, a efekt popchnięcia gospodarki (jeśli taki jest, nie wiem, nie jestem specjalistą).
A w jakiż to sposób wyprawa na wojnę jest potrzebna, by pchnąć gospodarkę?
Keynesiści mogą opowiadać swoje bajki, ale produkcja broni to nie rozwój gospodarki, tylko marnotrawstwo - równie dobrze można kopać i zasypywać doły, przynajmniej mniej ludzi przy tym zginie.
Zyskać może tylko ten trzeci - np. sprzedając broń walczącym państwom (broń jest tania, a walczący wiele za nią dadzą, np. zbędnego dla nich złota)