No dobra, dość tych dopowiedzeń do innych, wypada się samodzielnie wypowiedzieć.
Jak napisałam wcześniej, niewiele jest w tym opowiadaniu potknięć językowych i redaktora nie czekałaby droga przez mękę.
Ale nie ma tekstów doskonałych…
(,,,)w centrum pokoju ustawiono krzesła(,,,)
Mam bardzo niedobre skojarzenie, że
centrum to miasta lub handlowe, nie pokoju. Pokój ma po prostu
środek.
Medium, niegdysiejsza sława metapsychiki[,] Antoni Płoński [,] wciąż się opierał[,] tłumacząc, że wyszedł z wprawy, ale błagalny wzrok Zochorowiczowej skłonił go wreszcie do ustępstw.
Zabrakło przecinków, IMAO. No i to „wciąż” jest fałszywe. On się
początkowo opierał, ale błagalny wzrok Z. skłonił go do ustępstw.
Ulegając prośbom siostrzenicy z ociąganiem dołączył do zebranych, zatapiając blade, chude palce w dłoniach siedzących obok ludzi.
Trzy imiesłowy czynne. Ten pierwszy użyty błędnie – tu by się przydał imiesłów uprzedni, jeśli już (bo wuj najpierw uległ, potem dołączył – spojrzenie Z. go skłoniło, rzecz się stała, nie stawała w trakcie dołączania do innych). Ten drugi imiesłów też jest bez sensu – z tych samych powodów, co pierwszy (z imiesłowu wynika, że wuj nie tylko dołączył w trakcie ulegania, lecz także podczas czynności dołączania ściskał dłonie siedzących obok) – zwyczajny czasownik wskazujący na kolejną czynność powinien się tutaj znaleźć.
Ten trzeci imiesłów jest użyty poprawnie, podkreśliłam go tylko poglądowo, a pochyliłam orzeczenie, żeby było widać, z którą czynnością łączą się pogrubione imiesłowy.
Szuranie powtórzyło się raz jeszcze, tym razem wyraźnie dobiegając zza pleców medium,
Jak widzę takie zdanie, zastanawiam się, czy w polszczyźnie istnieje problem z czasownikami w formie osobowej… Rozumiem, gdy takie zdanie występuje w przekładzie, np. z angielskiego. W zdaniach z gruntu polskich – nie pojmuję, po cholerę sięgać po imiesłów czynny. Bo najprościej to się robi tak:
a. Szuranie powtórzyło się, tym razem wyraźniej. Dobiegało zza pleców medium.
b. Szuranie powtórzyło się, tym razem zza pleców medium.
Dlaczego pominęłam „raz jeszcze”? Bo „raz jeszcze” wynika ze znaczenia czasownika „powtórzyć się:”. Znaczy, nadopis. No i robi się brzydka powtórka - podkreślona.
Ktoś nieznany wyłoniwszy się z niebytu krążył po pokoju wokół trzymających się za ręce ludzi.
Serca zabiły, na policzki zebranych wstąpiły wypieki, oddechy przyspieszyły, gdy ten i ów poczuł na skórze muśnięcie widmowej dłoni. Zochorowiczowa jęknęła, gdy coś nieokreślonego zmysłowo dotknęło jej kolana, wprawiając ciało w przyjemne drżenie; ktoś zwichrzył Zochorowiczowi włosy, klepnął Cisowieckiego w ramię, szarpnął ucho Klichówny i połaskotał łysinę radcy.
Wyciągnęłam ten kawałek, bo alergicznie nie znoszę
cosiów i
ktosiów. To infantylizm, który nie buduje żadnej grozy – null, zero nastroju. Te
cosie i
ktosie robią grozę/nieokreśloność po angielsku, ale to wymóg gramatyczny jest. U nas mamy luzacką składnię i kombinacje pozwalające w ogóle nie ujawniać podmiotu (i nie mam tu na myśli wypowiedzeń bezosobowych, choć one też są lepsze od
ktosiów i
cosiów, lecz „odwrócenia” typu: Z. jęknęła, gdy poczuła na kolanie zmysłowy dotyk…).
A najgorsze jest to, że
ktoś i
coś to właśnie zaimki nieokreślone, służące do opisu tego, co niejasne/nieznane => dowalenie określeń to dla mnie też nadopis, a przynajmniej hiperpoprawność. Tak czy siak – obrzydliwie wysilony zabieg, której zwyczajnie nie znoszę jako czytelnik.
Krótkie, urywane, szybko następujące po sobie stuki zabrzmiały prawie jak seria z karabinu.
Bardzo bym chciała wiedzieć, JAK zabrzmiały te stuki. Bo „prawie” robi wielką różnicę. Narracja ma mi dostarczyć informacji, Autorko, żebym sobie mogła wyobrazić. Więc jeżeli używasz porównania, to niech nie będzie w przybliżeniu, tylko jasno i po żołniersku: „Stuki zabrzmiały jak seria z karabinu” – taki przekaz rozumiem, nie trzeba mi mówić, że były urywane i następowały szybko po sobie, ponieważ wynika to z użytego porównania. Gdyby chodziło o inne stuki, to zawsze jest jeszcze bębnienie, staccato, młot pneumatyczny
*no, dobra, przesadziłam z tym młotem, ale chyba wiadomo, o co mi chodzi? :))), cokolwiek oczywistego. Ale zasada jest prosta: porównanie służy do tego, żeby NIE OPISYWAĆ.
brzuch nie zaokrąglił się jeszcze na tyle, by stać się widocznym dla postronnych.
Nie mam pojęcia, dlaczego ten opis musi być taki skomplikowany. Jest zasada, stosujemy ją odruchowo w rozmowach: o oczywistościach jak najprościej. I ta zasada sprawdza się w opisach.
Możliwe, że reakcja Tenshi na początek Twojego tekstu, Allegro, była związana właśnie z przegadaniem na starcie… (Ale to wie tylko Tenshi, więc równie możliwe, że nie). U mnie wywołało to irytację – jak zwykle. :P
Zmierzch zaskoczył ich w pełni ożywionej, choć prowadzonej przyciszonymi głosami dyskusji. Nadchodząca godzina policyjna zamieniła wnętrze eleganckiego mieszkania w okazałej warszawskiej kamienicy w przypadkowy areszt domowy.
Zauważ, Allegro, że przekazałaś prostą i oczywistą informację długim rozbudowanym zdaniem. Długie rozbudowane zdania są dobre do opisu tego, czego czytelnik sobie nie wyobrazi (bo np. jeszcze nie wie). Dlatego drugie zdanie jest OK, a pierwsze przypomina uścisk ręki na śniętą rybę. Niby zaczynasz z impetem przez orzeczenie „zaskoczyć”, a potem paplasz o oczywistościach…
Reakcją jest ziew i irytacja, bo chce się przejść do sedna (szybko czytam, więc równie szybko się denerwuję, gdy tekst mnie spowalnia).
Nie powiem, że zawsze trzeba zaczynać prostym zdaniem, ale kiedy mówi się o oczywistościach, o sytuacjach łatwych do wyobrażenia. znanych, lepiej odbiorcy nie wpychać pod oczy szczegółów (oczywistych) i rozciągać prostej informacji w ozdobne zdania. Szczegółowego opisu wymaga to, co nieznane lub trudne do wyobrażenia „na hasło”.
Wbrew tym przydługim tłumaczeniom powyżej powtórzę: językowo nie ma problemu. Tylko kontroluj się bardziej, Allegro, bo przez skórę czuję, że chcesz przegadać… Ufaj, że czytelnik załapie szybko. Musi. Za to zanudzania nie wybacza. :P
No i imiesłowów pilnuj. Imiesłowy czynne w dobie anglojęzycznych kalek stały się nieoczekiwanie pułapką.
Fabularnie nie mam uwag, bo nigdzie się nie zgubiłam – mnie się tok wydarzeń wydaje całkiem spójny.
Żałuję, że nie obeszła mnie treść, ale zwyczajnie nie lubię tematyki II wojny, nie angażuję się zatem w odbiór. Dodatkowy dystans stwarza też metoda opowiadania bez bohatera (wiele postaci, żadnego bohatera) – nie utożsamiałam się. To nie jest zarzut, tylko obserwacja. Brak bohatera sprawia, że bardziej się zwraca uwagę na fabułę, na świat przedstawiony i sytuację. I dla mnie koło się zamknęło, bo świata przedstawionego nie lubię, więc i sytuacje, które się w nim rozgrywają, nie są dla mnie ani trochę interesujące.
To błędne koło – lubię jatki w literaturze, ale dla okresu II wojny jatki to oczywistość, przez co stają się żenująco dla mnie nudne. :P
Pewnie dlatego wątek z ciążą uważam za całkowicie zbędny, niepotrzebnie karmi tylko to odczucie paradoksu i niesmaku, że musi, no po prostu musi być okrutnie, czyli… i tu wstawiamy to, co wydaje się autorowi w danym momencie największym aktem brutalizmu w nazistowskim stylu, bo nazi są brutal, wiadomo. Zieew!
Podoba mi się natomiast oszczędność „środków fantastycznych”. Ładnie wykreowany jest nastrój grozy – sytuacyjnie, nie dzięki fajerwerkom. Wkrada się podstępnie w ciągu fabularnym, ani się czytelnik obejrzy, a potem okazuje się, że to wszystko była tylko wizja, oniryzm, trans, choć wydawała się taka zwyczajna w ciągu fabularnym, taka logiczna w następstwie zdarzeń… A potem okazuje się, że tako w zaświatach, jako i na ziemi… To mi się spodobało, bo koncepcja ładna.
I tyle ode mnie.