Klient nasz pan, czyli rzecz o handlu

czyli nic konkretnego, za to do wszystkiego

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Zanthia
Alchemik
Posty: 1702
Rejestracja: czw, 11 sie 2005 20:11
Płeć: Kobieta

Post autor: Zanthia »

Pardon, to majtki się w ogóle przymierza? *otrząsa się* Przecież choroby się tak rozchodzą. Ja proszę o konkretny rozmiar, oglądam, czy będą pasować, i kupuję 10 sztuk w zalepionych pudełkach. Gdybym mogła, w ten sam sposób kupowałabym biusthaltery, a nie mogę, bo każdy producent ma inne oznakowanie rozmiarów. Przymierzanie majtek po kimś.... bueeee...
It's me - the man your man could smell like.

Awatar użytkownika
Navajero
Klapaucjusz
Posty: 2485
Rejestracja: pn, 04 lip 2005 15:02

Post autor: Navajero »

Jestem niekłopotliwym klientem, nie robię niemal zakupów poza elamentarnymi - żywnościowymi i ewentualnie dotyczacymi wyposażenia na czas trzeciej wojny światowej. Resztę załatwia moja żona która ma znakomite podejście do sprzedawców ( w większości sklepów dostaje bonusy i zniżki) ;)
"Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

Awatar użytkownika
Hitokiri
Nexus 6
Posty: 3318
Rejestracja: ndz, 16 kwie 2006 15:59
Płeć: Kobieta

Post autor: Hitokiri »

A jak już taka narzekalnia na miejsca pracy to ja wam opowiem jak się fajnie pracowało w Ikejowskiej restauracji. Trzy dni w tygodniu po 8-9 godzin, gdzie musiałam wymieniać wózki z brudnymi naczyniami na puste, sprzątać salę, sprzątać bar przy wyjściu i najlepiej podzielić się na trzy osoby. Zbieranie kotletów walających się po całej sali to była moja weekendowa codzienność. Jak widziałam jakąś dystyngowaną panienkę która wstawała od stolika, a stolik i podłoga wokół była brudna gorzej niż chlew miałam ochotę ją rozszarpać. Owszem, każdemu zdarza coś pobrudzić - ale to była istna apokalipsa. W dodatku jeszcze denerwowało to: jest wózek. Pusty. Ludzie jakby go nie widzieli, zostawiają naczynia na stole i idą. Ale jak wózek jest zawalony, tak, że już wszystko leci, ci przypominają sobie o porządku i na siłe wpychają te tacki, tak, że połowa wózka leci i naczynia zmieniają się w pył. A potem ja sobie biegałam z miotłą i szufelką i to sprzątałam.

Ale największy syf robili na bistro - ten bar przy wyjściu. Choć nieopodal stolików stoją DWA śmietniki, to papierki walają się po podłodze, tak samo kubeczki, keczup, kawałki hot-dogów [a niektóre wyglądały tak, jakby ktoś zjadł i je wyrzygał]. Do tego podłoga była cała klejąca od coli. A czasami zdarzała się jakaś gruba, wredna baba, która przestawiała stolik, tak, że jak ja szłam ze sprzętem sprzątającym, nie mogłam przejść, a moje grzeczne upomnienia owa baba miała w dupie.
Ale i tak najgorsi byli szefowie - jak wywoziłam wózki, to krzyczeli, że mam lecieć na bistro, jak szłam na bistro, mówili, że mam iść na restauracje, stoliki posprzątać, a jak szłam spełnić to zadanie, darli się, że mam wymieniać wózki.

Ale twarda byłam - aż dwa miesiące tam wytrzymałam :)

Ło, w mordę, ja się też pouzewnętrzniałam.
"Ale my nie będziemy teraz rozstrzygać, kto pracuje w burdelu, a kto na budowie"
"Ania, warzywa cię szukały!"

Wzrúsz Wirusa! Podarúj mú "ú" z kreską!

Awatar użytkownika
eses
Psztymulec
Posty: 984
Rejestracja: sob, 01 paź 2005 19:59

Post autor: eses »

A ja się nie będę uzewnętrzniał, bo wywołam wojnę o święte prawo do robienia zakupów w niedzielę ;)

Więc powiem tylko tyle, że cieszę się, że już nie jestem sprzedawcą ;)
BB + PnL = 66,6%...
I więcej w formie książki nie będzie ;)

Awatar użytkownika
Karola
Mormor
Posty: 2032
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 23:07

Post autor: Karola »

Millenium Falcon pisze:Karola, ja mam wrażenie, że WSZYSCY są niestandardowi. Poza gimnazjalistkami chyba.
No, niestety, szczera prawda. Trzeba nie mieć biustu, bioder, talii. Za to nogi dlugie aż po szyję... ale chuuudziuteńkie jak patyki.
Jestem wysoka, mam zdecydowanie długie nogi, lecz lata biegania za piłką swoje zrobiły. Miewam na udach mięśnie. A spodnie, nawet jeśli dopasuję talię i biodra, mają tak wąskie nogawki, że z ledwością wpasowuję w górną część spodni własne łydki.
Dżinsy nauczyłam się kupować w budach na ryneczkach wszelakich mijanych w podróżach miasteczek.
Garnitury i żakiety od lat szyje mi cudowna krawcowa, bo dobranie do mnie długości rękawów to osobna bajka.
Indiana Jones miał brata. Nieudacznika rodem z Hiszpanii. Imię brata nieudacznika brzmiało Misco. Misco Jones.

Awatar użytkownika
Navajero
Klapaucjusz
Posty: 2485
Rejestracja: pn, 04 lip 2005 15:02

Post autor: Navajero »

Karola pisze:Jestem wysoka, mam zdecydowanie długie nogi, lecz lata biegania za piłką swoje zrobiły. Miewam na udach mięśnie.
I po co było biegać? Same problemy od tego :)
"Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

Awatar użytkownika
Gorgel-2
Klapaucjusz
Posty: 2075
Rejestracja: ndz, 12 cze 2005 23:04

Post autor: Gorgel-2 »

Karola pisze:
Millenium Falcon pisze:Karola, ja mam wrażenie, że WSZYSCY są niestandardowi.
(...)A spodnie(...)
Wedle Polskiej Normy pan powinien mieć byczy kark i krótkie rączki oraz rozwinięty mięsień piwny.
W spodniach powinno być miejsce na mięsień piwny, ale za to winien mieć też płaską dupę.
Normalnie rozwinięty gluteus maximus szt.2 ;) (trochę jeżdżenia na rowerze i to wcale nie wyczynowego) już się nie mieści, przez co zazwyczaj kupuję o rozmiar szersze i zaszywam w pasie. No, chyba że to bojówki z regulacją.
Karola pisze:Garnitury i żakiety od lat szyje mi cudowna krawcowa
Dwie głowy, osiem rąk, klimaty z hard fantasy? ;-P
"We made it idiotproof. They grow better idiots."

Awatar użytkownika
Bebe
Avalokiteśvara
Posty: 4592
Rejestracja: sob, 25 lut 2006 13:00

Post autor: Bebe »

To jest fakt, że ubrania gotowe dostępne w sklepach są szyte nie wiadomo na kogo. Normalna kobieta zawsze będzie miała problemy: a to biodra nie wejdą, a to biust rozpycha materiał, nogawki są za krótkie, za wąskie....
Zdecydowanie krawcowa rulez. Mam garniturki taniej, z materiałów, które sama sobie wybieram, w fasonach uzgodnionych. Sukienki od krawcowej też mają same zalety. Zwłaszcza, gdy krawcowa interesuje się co tam publikują w żurnalach mody i bez problemu szyje coś, co widziała na zdjęciu w gazecie. :)
Z życia chomika niewiele wynika, życie chomika jest krótkie
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika

Awatar użytkownika
Rheged
Stalker
Posty: 1886
Rejestracja: pt, 16 wrz 2005 14:35

Post autor: Rheged »

Millenium Falcon pisze:A tak na marginesie - nic tak nie zmienia stosunku do osoby wykonującej jakiś zawód, jak postawienie się dosłowne na jej miejscu. Rozdawałam kiedyś ulotki - i teraz zawsze staram się je brać od rozdających na ulicach. Byłam telemarketerką - i teraz jakoś życzliwiej patrzę na tych, co do mnie dzwonią, chociaż odpowiedź, tak jak i wcześniej, jest grzeczna, ale odmowna.
Święte słowa! Ja dla przykładu już w życiu nie odwiedzę restauracji (i wcale nie dlatego, że to, co się dzieje na kuchni w niektórych knajpach - mówię o higienie - przekracza wszelkie pojęcie), chyba, że będę musiał na jakimś zagranicznym wypadzie, albo co. Wejście jednej osoby do knajpy i zamówienie przez nią głupiej kanapki to robota dla przynajmniej 5 osób - koleś na zmywaku, który myje patery do przygotowania potrawy, koleś na maszynie do zmywania naczyń do jedzenia, kelner bądź kelnerka, kucharz, który przygotowuje żarcie, na dodatek jeszcze przełożony na sali, bo zapewne coś się jaśnie klientowi podobać nie będzie. Wchodząc więc do takiej restauracji wiem, że sprawię masę kłopotu i moja zapłata za jedzenie naprawdę NIE BĘDZIE proporcjonalna do tego, ile pracy włoży w to te 5 osób.
Hitokiri pisze:A jak już taka narzekalnia na miejsca pracy to ja wam opowiem jak się fajnie pracowało w Ikejowskiej restauracji. Trzy dni w tygodniu po 8-9 godzin, gdzie musiałam wymieniać wózki z brudnymi naczyniami na puste, sprzątać salę, sprzątać bar przy wyjściu i najlepiej podzielić się na trzy osoby. Zbieranie kotletów walających się po całej sali to była moja weekendowa codzienność. Jak widziałam jakąś dystyngowaną panienkę która wstawała od stolika, a stolik i podłoga wokół była brudna gorzej niż chlew miałam ochotę ją rozszarpać. Owszem, każdemu zdarza coś pobrudzić - ale to była istna apokalipsa. W dodatku jeszcze denerwowało to: jest wózek. Pusty. Ludzie jakby go nie widzieli, zostawiają naczynia na stole i idą. Ale jak wózek jest zawalony, tak, że już wszystko leci, ci przypominają sobie o porządku i na siłe wpychają te tacki, tak, że połowa wózka leci i naczynia zmieniają się w pył. A potem ja sobie biegałam z miotłą i szufelką i to sprzątałam.

Ale największy syf robili na bistro - ten bar przy wyjściu. Choć nieopodal stolików stoją DWA śmietniki, to papierki walają się po podłodze, tak samo kubeczki, keczup, kawałki hot-dogów [a niektóre wyglądały tak, jakby ktoś zjadł i je wyrzygał]. Do tego podłoga była cała klejąca od coli. A czasami zdarzała się jakaś gruba, wredna baba, która przestawiała stolik, tak, że jak ja szłam ze sprzętem sprzątającym, nie mogłam przejść, a moje grzeczne upomnienia owa baba miała w dupie.
Ale i tak najgorsi byli szefowie - jak wywoziłam wózki, to krzyczeli, że mam lecieć na bistro, jak szłam na bistro, mówili, że mam iść na restauracje, stoliki posprzątać, a jak szłam spełnić to zadanie, darli się, że mam wymieniać wózki.
To jest standard, naprawdę. Nie przeżyłaś niczego szczególnego, tak wygląda praca z ludźmi w restauracji. Gdy masz całkiem sporą knajpę, tak na dwieście osób, to rotacja w dzień jest olbrzymia. Odwiedzających liczysz w tysiącach. Wystarczy aby choć dziesięć procent z tego było świniami i już kaplica. A klienci naprawdę nie zdają sobie sprawy z tego, że wkurw pracowników przekłada się na jakość wykonywanych usług, niezależnie od tego, jaka to praca.

Ale oczywiście i pracownicy potrafią być świniami. O nich będzie kiedyś inna bajka ;)
Emil 'Rheged' Strzeszewski
Pipe of the rising sun, Sympathy for the pipe
Pipe of the storm, Born to be pipe

Awatar użytkownika
Bebe
Avalokiteśvara
Posty: 4592
Rejestracja: sob, 25 lut 2006 13:00

Post autor: Bebe »

Rheged pisze:Święte słowa! Ja dla przykładu już w życiu nie odwiedzę restauracji [ciach] Wchodząc więc do takiej restauracji wiem, że sprawię masę kłopotu i moja zapłata za jedzenie naprawdę NIE BĘDZIE proporcjonalna do tego, ile pracy włoży w to te 5 osób.
Twoje podejście jest mocno demagogiczne. Kłopot dla 5 osób? A czy to nie jest ich praca? Czy nie za obsługę klienta się im płaci? Czy uważasz, że generalnie nie powinno się chodzić do knajp żeby nie sprawiać kłopotu pracownikom? A czy to przypadkiem nie zaowocuje zamknięciem knajp i szybkim końcem zatrudnienia dla pracowników? Co rodzi pytanie - czy oni Ci wtedy podziękują Rheged, czy wręcz przeciwnie? :D
Z życia chomika niewiele wynika, życie chomika jest krótkie
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika

Awatar użytkownika
Rheged
Stalker
Posty: 1886
Rejestracja: pt, 16 wrz 2005 14:35

Post autor: Rheged »

Bebe pisze:Twoje podejście jest mocno demagogiczne. Kłopot dla 5 osób? A czy to nie jest ich praca?
Owszem, ich praca, ale pomyśl: w jednym momencie na sali masz 200 klientów (czyli maksimum dla knajpy, w której robiłem). Każdego musi obsłużyć 5 osób. Czyli 200 x 5 = 1000. Tysiąc pracowników potrzeba, aby każdy był obsłużony JUŻ. A tego chce każdy klient. Jeśli tego się nie zrobi, są nerwy i spada jakość roboty. Poza tym musisz wiedzieć, że każda z tych 5 osób pracujących przypadających na jednego klienta ma oprócz odprawiania zwykłej roboty nad tym także inne obowiązki (umyj, przynieś, pozamiataj, napraw, pójdź, zmień, zrób to i tamto). W gruncie rzeczy każdy jeden klient w restauracji przy dużej ilości innych klientów na sali, to horror dla pracowników. Wierz mi. Wtedy przestaje to być pracą, a zaczyna stawać się obozem koncentracyjnym.
Czy nie za obsługę klienta się im płaci? Czy uważasz, że generalnie nie powinno się chodzić do knajp żeby nie sprawiać kłopotu pracownikom?
Pierwsze pytanie: nie, płaci się im za czas spędzony w pracy. Dwa: uważam, że w knajpach typu restauracja + bistro (jeszcze na dodatek czasem taras) każdy klient to katorga i nie powinno się do nich chodzić. Jednak nie nawracam tu nikogo, sam po prostu nie chodzę (do żadnej - profilaktycznie). Zaś do tych co chodzą, apeluję o wyrozumiałość ;)
A czy to przypadkiem nie zaowocuje zamknięciem knajp i szybkim końcem zatrudnienia dla pracowników?
No co Ty? Wtedy przemysł dowożenia jedzenia do domów się rozwinie ;P
Co rodzi pytanie - czy oni Ci wtedy podziękują Rheged, czy wręcz przeciwnie? :D
Ja podziękowań nie chcę, wystarczy szacunek klienta do pracownika. Oczywiście tylko takiego, który zasługuje na szacunek.
Emil 'Rheged' Strzeszewski
Pipe of the rising sun, Sympathy for the pipe
Pipe of the storm, Born to be pipe

Awatar użytkownika
Karola
Mormor
Posty: 2032
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 23:07

Post autor: Karola »

Khem, Rheged, tak wygląda wszędzie. Pomyślmy, bank: przychodzi klient z przelewem papierowym, ktoś to musi ostemplowac, zaksięgować, bądź przekazać do zaksięgowania, potem zapakować do elixiru, potem w elixirze ktoś to musi przekazać do banku beneficjenta, w banku beneficjenta ktoś musi rozpakować i skierować na konto beneficjenta. Przyjedzie beneficjent, będzie chciał tę kasę, musi albo wypłacić z bankomatu - ktoś musi fizycznie załadować szmal do bankomatu, albo wypłacić w okienku - ktoś tę kasę musi przeliczyć w okienku, a wcześniej do kasy dostarczyć ze skarbca, a jeszcze wcześniej zamówić jej transport z NBP.
Rrrany... to ja już wolę chodzić do knajpy niż dołożyć pracy tylu pracownikom w bankach...
Indiana Jones miał brata. Nieudacznika rodem z Hiszpanii. Imię brata nieudacznika brzmiało Misco. Misco Jones.

Awatar użytkownika
Rheged
Stalker
Posty: 1886
Rejestracja: pt, 16 wrz 2005 14:35

Post autor: Rheged »

Ehehe, racja :D
Co nie zmienia faktu, że z pewnością w knajpach jest gorzej. Zjawisko wnerwienia personelu jest powszechne w tej gałęzi usług :). Nie wiem, czy wiesz, ale ludzie, którzy pracują w gastronomii zwykle nienawidzą tej pracy (ze względu na wiele czynników, wśród nich są naprawdę wkurwiający klienci) i nie wytrzymują zbyt długo w robocie. Nie wierzę, że jakikolwiek kelner albo pomoc kuchenna (a nawet i kucharz!) wytrzyma w jednej knajpie więcej niż pół roku (zwykle mniej), chyba, że płacą mu krocie albo jest masochistą. I raczej wątpię, żeby pracownicy bankowi albo Ci, którzy ładują tą kaskę do bankomatu byli tak poirytowani swoimi obowiązkami jak ludzie w restauracji. Trochę inna skala zjawiska - w banku stykasz się z ludźmi moim zdaniem mimo wszystko jakoś bardziej uprzejmymi, bo to ONI dają Ci tam kasę (mimo, iż jest tak naprawdę Twoja). W restauracji pieniądze zostawiasz i uważasz, że z tego powodu możesz się czuć jak królowa. Im bardziej będziesz się na królową kreowała, tym będziesz gorzej obsłużona, wierz mi. Bo skoro nie dajesz szacunku, nie otrzymasz go z pewnością.

Parę rad dla klientów restauracji:
- zawsze, ale to ZAWSZE, rezerwuj stolik - wtedy jesteś priorytetem i każdy w restauracji szanuje to, że raczyłaś poinformować o swoim przybyciu, będziesz w 80% przypadków zadowolona z obsługi
- jak już rezerwujesz stolik i przybywasz, to najedz się, a nie zamawiaj byle gówienko jak najtańsze i najmniejsze, aby zaoszczędzić - to trochę głupie, przychodzisz i nagle dochodzisz do wniosku, że knajpa za droga, trzeba było wcześniej o tym myśleć
- nigdy nie utrudniaj pracy kelnerom - jeśli na sali jest menadżer, jego pytaj jakby co, nie odrywaj kelnera od jego zajęć (np. nie wołaj go jak obsługuje inny stolik)
- jak masz zamiar jeść jak świnia (nie mówię do Ciebie, ale raczej tak w eter) i nasyfić wszędzie, gdzie tylko jest to możliwe, daj napiwek - nie zrekompensujesz straty, ale przynajmniej kelner będzie klnąć na Ciebie kiedy wyjdziesz, nie wcześniej

EDITH:
Jeszcze jedna rada: ZAWSZE wybieraj knajpę z uśmiechniętym personelem, masz 20% procent szans, że jest ona uczciwa (w innym przypadku szanse równe są 0)
EDITH 2: poprawione jedno wyrażenie, bo walnąłem głupotę w jednym zdaniu ;)
Ostatnio zmieniony pn, 27 sie 2007 11:34 przez Rheged, łącznie zmieniany 1 raz.
Emil 'Rheged' Strzeszewski
Pipe of the rising sun, Sympathy for the pipe
Pipe of the storm, Born to be pipe

Awatar użytkownika
eses
Psztymulec
Posty: 984
Rejestracja: sob, 01 paź 2005 19:59

Post autor: eses »

Karolo droga, zgadza się, tak to wygląda wszędzie a na dodatek każdy pracownik pracujący na stanowisku wymagającym obsługi dużej ilości osób ma w umowie bądź w regulaminie pracy zapisaną konieczność uśmiechu nr 5 dla klienta.

Co nie zmienia fakty, że żeby zrozumieć, dlaczego czasami obsługa w sklepach jest nie taka, jaka być powinna, powinno się popracować ze dwa miesiące na ich warunkach.

I niech mi tu nikt nie wyjeżdża z tekstem, że ludzie wcale nie muszą tam pracować, bo odgryzę głowę ;)
BB + PnL = 66,6%...
I więcej w formie książki nie będzie ;)

Awatar użytkownika
Dabliu
ZakuŻony Terminator
Posty: 3011
Rejestracja: wt, 22 sie 2006 20:22
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Dabliu »

Dziewczyny: Niestety, często klientka ma pretensje do sprzedawcy, że nie ma pasującego rozmiaru. Albo przymierza o dwa rozmiary mniejsze i znowu ma pretensje, że nie wchodzi, to pracownik uświadamia uprzejmie klientkę, że to nie ten rozmiar - taki ma obowiązek. Częste jest, że klient, no nie wiem... oczekuje od sprzedawcy tego, że ten pójdzie na zaplecze i własnoręcznie uszyje odpowiedni rozmiar. I to zazwyczaj klient odnosi się do sprzedawcy z góry i lekceważąco. Wyobraźcie sobie, że jest to trzydziesty taki klient danego dnia, co to ma pretensje do braku odpowiedniego rozmiaru, i oskarża o to pracownika, protekcjonalnym tonem żąda "załatwienia" mu odpowiedniego rozmiaru albo natychmiastowego sprawdzenia "w systemie"(!) kiedy taki rozmiar przyjdzie. Wówczas jedyną zemstą za takie traktowanie jest stwierdzenie, że takich rozmiarów tu nie ma, proszę poszukać w sklepach dla puszystych. Ileż ja razy widziałem akcje, kiedy za brak odpowiedniego rozmiaru klientka wręcz wyzywała sprzedawczynie od k***w. Sorry... Klient rzadko okazuje szacunek wobec sprzedawcy, jak gdyby tamten nie był człowiekiem. Taki obrazek: mamusia szuka synkowi sweterków, no więc łazi od półki do półki, ściąga co się da, rozwija i rzuca na podłogę(!). Syn zwraca matce uwagę, że tak nie wypada, a ona mu na to, że przecież są tu tacy, którym płaci się za sprzątanie.

Zanthia@ Tak, Polki przymierzają majtki. Codziennie znajdowało się jakieś uwalone krwią miesięczną, czasem kałem. Oczywiście ktoś to musiał zdjąć ze sklepu, pociąć nożyczkami, przykleić do tego stosowną informację, spisać na straty i odesłać. Aha, przypominam, że np. w H&M istnieje zasada, że rzecz nie noszącą śladów użytkowania (z metką i paragonem) można zwrócić w ciągu 28 dni. Klientki jednak wolą pchać się do przymierzalni, żeby założyć te majtki na spocone, brudne tyłki. Taka rzeczywistość... niestety. Jeszcze nie jesteśmy cywilizowanym narodem.

Aha... nie wiem jak jest gdzie indziej - na pewno w butikach sprzedawczynie są znudzone - ale w sklepach typu H&M, tych bardziej obleganych, nie ma szans na znudzenie. Pracownik zwykle ciąga brodę po ziemi, jeśli sam pilnuje całego działu, to ma tysiąc rzeczy naraz do zrobienia (bo oszczędza się na pracownikach), i co chwilę jakaś klientka wyciera nim podłogę. Ta mina to nie jest więc zazwyczaj wyraz znudzenia, a zmęczenia/obrzydzenia do ludzi.

ODPOWIEDZ