Co dla Was oznacza termin 'TALENT'?

czyli nic konkretnego, za to do wszystkiego

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Rheged
Stalker
Posty: 1886
Rejestracja: pt, 16 wrz 2005 14:35

Post autor: Rheged »

Małgorzata pisze:Czemu smutne?
Ano temu:
Małgorzata pisze:Istnienie lub nieistnienie talentu nie ma znaczenia
Emil 'Rheged' Strzeszewski
Pipe of the rising sun, Sympathy for the pipe
Pipe of the storm, Born to be pipe

Awatar użytkownika
Ebola
Straszny Wirus
Posty: 12009
Rejestracja: czw, 07 lip 2005 18:35
Płeć: Nie znam

Post autor: Ebola »

Ma znaczenie, ale ponieważ obserwujemy efekty, a nie drogę do celu, więc nie wiemy czy to talent, czy tylko usilna praca.

Co nie do końca jest prawdą, bo ja mogłabym uczyć się śpiewu w upor, a efekt byłby mizerniutki :)
Trochę zdolności nie zaszkodzi.
Jedz szczaw i mirabelki, a będziesz, bracie, wielki!
FORUM FAHRENHEITA KOREĄ PÓŁNOCNĄ POLSKIEJ FANTASTYKI! (Przewodas)
Wzrúsz Wirúsa!

tuberoza

Post autor: tuberoza »

Ze śpiewem u mnie tak samo:P
Zgadzam się z Tobą, Rheged, ale to co mówią Margot i Ebola jest także racją. Jako redaktorki widzą efekty czyjejś pracy i nie mogą w 100% powiedzieć czy autor miał talent czy nie. Choć zapewne są wyjątki od tej reguły. Zarówno wśród redaktorów. Jak i autorów z potencjałem (po których zaraz widać, że mają wiele do zaoferowania).

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Rhegedzie, ale dlaczego kwestia, że istnienie lub nieistnienie talentu jest bez znaczenia, jest smutna? Nie rozumiem...
Rozwiniesz?
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Karola
Mormor
Posty: 2032
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 23:07

Post autor: Karola »

tuberoza pisze:to co mówią Margot i Ebola jest także racją. Jako redaktorki widzą efekty czyjejś pracy i nie mogą w 100% powiedzieć czy autor miał talent czy nie. Choć zapewne są wyjątki od tej reguły.
Hm... chyba odwrotnie właśnie. Jeśli widzą efekty pracy autora, to widzą, czy autor ma talent.
Jeśli się ze mną nie zgadzasz, to wytłumacz przystępniej.
Indiana Jones miał brata. Nieudacznika rodem z Hiszpanii. Imię brata nieudacznika brzmiało Misco. Misco Jones.

Awatar użytkownika
Rheged
Stalker
Posty: 1886
Rejestracja: pt, 16 wrz 2005 14:35

Post autor: Rheged »

Małgorzata pisze:Rhegedzie, ale dlaczego kwestia, że istnienie lub nieistnienie talentu jest bez znaczenia, jest smutna? Nie rozumiem...
Rozwiniesz?
Smutna jest kwestia taka, że autorów, którzy talent mają, wrzucasz do jednego wora z tymi, którzy talentu nie mają. Dla przykładu: załóżmy, że Palahniuk ma talent do wykorzystywania swoich sporych umiejętności narracyjnych, a na przykład Jaś Kowalski takiego talentu nie ma. Jeden i drugi są wobec Twojej koncepcji równi. To smutne, bo Palahniuk przy tym, co założyliśmy ma coś więcej niż Jaś Kowalski, co pozwala mu często na napisanie lepszych rzeczy niż Kowalskiemu. Wedle Twojej koncepcji nie ma to i tak znaczenia. Smutne.

Żeby była jasność - nie śmiem tu Ciebie obrażać, Twoich poglądów również. Po prostu stwierdzam, że to smutne, tak równać wszystkich do dołu.
Emil 'Rheged' Strzeszewski
Pipe of the rising sun, Sympathy for the pipe
Pipe of the storm, Born to be pipe

tuberoza

Post autor: tuberoza »

Karola pisze:
tuberoza pisze:to co mówią Margot i Ebola jest także racją. Jako redaktorki widzą efekty czyjejś pracy i nie mogą w 100% powiedzieć czy autor miał talent czy nie. Choć zapewne są wyjątki od tej reguły.
Hm... chyba odwrotnie właśnie. Jeśli widzą efekty pracy autora, to widzą, czy autor ma talent.
Jeśli się ze mną nie zgadzasz, to wytłumacz przystępniej.
Karola, przeczytaj uważnie kilka postów wyżej (z namaszczeniem ten ostatni Eboli o m.in. drodze do celu), a wtedy kontekst mojej wypowiedzi powinien Ci się wydać jasny.

Awatar użytkownika
Albiorix
Niegrzeszny Mag
Posty: 1768
Rejestracja: pn, 15 wrz 2008 14:44

Post autor: Albiorix »

Rheged pisze:
Małgorzata pisze:Rhegedzie, ale dlaczego kwestia, że istnienie lub nieistnienie talentu jest bez znaczenia, jest smutna? Nie rozumiem...
Rozwiniesz?
Smutna jest kwestia taka, że autorów, którzy talent mają, wrzucasz do jednego wora z tymi, którzy talentu nie mają. Dla przykładu: załóżmy, że Palahniuk ma talent do wykorzystywania swoich sporych umiejętności narracyjnych, a na przykład Jaś Kowalski takiego talentu nie ma. Jeden i drugi są wobec Twojej koncepcji równi. To smutne, bo Palahniuk przy tym, co założyliśmy ma coś więcej niż Jaś Kowalski, co pozwala mu często na napisanie lepszych rzeczy niż Kowalskiemu. Wedle Twojej koncepcji nie ma to i tak znaczenia. Smutne.

Żeby była jasność - nie śmiem tu Ciebie obrażać, Twoich poglądów również. Po prostu stwierdzam, że to smutne, tak równać wszystkich do dołu.
Jeśli Jaś Kowalski przez lata ćwiczeń, postu i medytacji, dzięki tytanicznej pracy i poświęceniu napisze coś równie dobrego co Palahniuk zaimprowizował od niechcenia, to cóż za różnica dla redaktorów? I cóż w tym smutnego?
nie rozumiem was, jestem nieradioaktywny i nie może mnie zniszczyć ochrona wybrzeża.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Nie obrażam się, Rhegedzie, tak łatwo, wiesz. :P
Ale pytanie, jakie rodzi Twoja wypowiedź nadal mnie dręczy.
Załóżmy, że będę rozróżniać, czy autor ma czy nie ma talentu. Co to zmieni w mojej pracy?
Czy powinnam tekst autora z talentem traktować inaczej niż tekst autora bez talentu, przy założeniu, że oba teksty idą do druku, a zatem potrzebują wcześniej redakcyjnej i korektorskiej obróbki?
I kolejne pytanie - po czym mam rozpoznać talent autora w tekście?

edit: Oczywiście, teoretyzujemy tu sobie, Rhegedzie, bez obrazy zatem, mam nadzieję. Próbuję jakoś wyobrazić sobie sytuację, która nie budziłaby Twojego smutku.

edit 2: O, Albiorix dorzucił podobne pytanie. Właśnie. Jaka różnica dla redaktora, który ogląda efekt procesu twórczego, czy w ten proces zaangażowany był talent (cokolwiek to znaczy), czy nie?
Ostatnio zmieniony ndz, 25 sty 2009 14:17 przez Małgorzata, łącznie zmieniany 1 raz.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Albiorix
Niegrzeszny Mag
Posty: 1768
Rejestracja: pn, 15 wrz 2008 14:44

Post autor: Albiorix »

W międzyczasie wymyśliłem że całą tą dyskusję możnaby uprościć gdyby użyć równania. Wiemy że Dzieło to owoc Pracy, Wiedzy i Talentu:
D = P + W + T
Można łatwo wyliczyć talent jeśli znamy pozostałe zmienne.
Na przykład: dzieci w podstawówce malują obrazki. Dla wszystkich dzieci;
P = 1 (obrazki zostają namalowane w ciągu godziny na lekcji)
W = 2 (dzieci dopiero zaczynają uczyć się malować)
Jeśli dziecko namaluje dzieło na poziomie artystycznym D = 7, wiadomo że jego Talent = 7 - (1+2) = 4.
Jeśli dziecko namaluje dzieło na poziomie 0 to znaczy że jego T = -3, czyli antytalent :)

Kiedy redaktor dostaje tekst na poziomie D = 15 to nie musi znać parametrów składowych. Może jest to P=1 + W=4 + T=10, a może P=6 + W=6 + T=3 ?

Za to można ocenić talent po jednym arcydziele.
Jeśli widzimy Dzieło = 30, to możemy domniemywać że P<=10 (dajmy na to P=10 to dzieło życia pisane przez dziesięciolecia. Możemy zakładać że autor nie jest wampirem piszącym od 500 lat co pozwalałoby mu na P=15), możemy zakładać że W<=10 (dajmy na to W=10 to nauki odbierane u mistrzów epoki, odpowiednie wykształcenie, lata doskonalenia. Zakładamy że autor nie przeszedł nauk u Wielkiej Rasy z Yith co pozwalałoby mu na W=15). Ergo, Talent jest nie mniejszy niż 10 - jedno dzieło absolutnie genialne dowodzi geniuszu.
Jeśli ten sam autor przez resztę życia robi w większości rzeczy przeciętne, można podejrzewać że zmniejszyło się P a nie T, tj autor tworzy od niechcenia, chociaż mógłby zrobić coś lepszego.
Można też czasem ocenić brak talentu jeśli wiemy że np P>=3 (po ilości prac widać że autor wkłada w to trochę czasu), W>=3 (wiemy że autorowi udało się skończyć podstawówkę), to jeśli ciągle D = 2 to widać że niestety T<=-4.

Edit: aha, P też może być ujemne jeśli autor celowo pisze coś poniżej poziomu, albo jeśli improwizuje na kacu.
:)
nie rozumiem was, jestem nieradioaktywny i nie może mnie zniszczyć ochrona wybrzeża.

Awatar użytkownika
Yuki
Furia Bez Pardonu
Posty: 2182
Rejestracja: śr, 22 cze 2005 13:17

Post autor: Yuki »

Albiorix pisze:aha, P też może być ujemne jeśli autor celowo pisze coś poniżej poziomu, albo jeśli improwizuje na kacu:)
Ale wiesz, że taki Konstanty Ildefons Gałczyński najpiękniejsze wiersze tworzył po pijaku i spisywał je na kawiarnianych serwetkach? ;-). Takiemu to pewnie i kac nie szkodził!

EDITED:
Chociaż nie wiem, czy najpiękniejsze. Zagalopowałam się, o!
Ostatnio zmieniony ndz, 25 sty 2009 14:23 przez Yuki, łącznie zmieniany 1 raz.
There's some questions got answers and some haven't

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

W Twoim dowodzie matematycznym, Albiorixie, brakuje jednego wyznacznika: granicy. Znaczy: np. poziom tekstu D=50, czyli arcydzieło. Znaczy, to jest górna granica, powyżej nie będzie? I, żeby znaleźć odwzorowanie w realu tekstualnym - co to za tekst jest, który tę granicę wyznacza - konkretny tytuł i autor wzorca jest potrzebny, żeby przenieść rozwiązanie na poziom dostępny redaktorom. :)))

Znaczy, niebezpieczeństwo w tym tkwi. :P
Bo trzeba wyznaczyć punkt odniesienia, a przynajmniej wzorzec odniesienia. A redaktor pracuje w języku - który zmienny jest w coraz krótszych interwałach czasowych, a język jest tworzywem tekstu. Znaczy, bardzo to nieokreślone się robi... :(((
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Rheged
Stalker
Posty: 1886
Rejestracja: pt, 16 wrz 2005 14:35

Post autor: Rheged »

Małgorzata pisze:Nie obrażam się, Rhegedzie, tak łatwo, wiesz. :P
Wiem, wiem, ale po latach doświadczeń forumowych wolę dodawać takie zastrzeżenie dla osób myślących inaczej ;]
Załóżmy, że będę rozróżniać, czy autor ma czy nie ma talentu. Co to zmieni w mojej pracy?
Dokładnie nic.
Czy powinnam tekst autora z talentem traktować inaczej niż tekst autora bez talentu, przy założeniu, że oba teksty idą do druku, a zatem potrzebują wcześniej redakcyjnej i korektorskiej obróbki?
Absolutnie nie.
I kolejne pytanie - po czym mam rozpoznać talent autora w tekście?
Mam wrażenie, że to się rozpoznaje instynktownie. Czytam Palahniuka i wiem intuicyjnie, że facet ma talent. Czytam Jasia Kowalskiego i wiem intuicyjnie, że facet nie ma talentu, choć też może pisać ciekawie, musi w to tylko włożyć kilkanaście razy pracy więcej niż Palahniuk. Poza tym, jako redaktor, masz narzędzia potrzebne do oceny tekstu. Czyli oceniasz jego potencjał, siłę rażenia, że się tak wyrażę. Nie jest to oczywiście narzędzie, dzięki któremu możesz stwierdzić z dużą skutecznością, że taki, a taki ma talent, a tamten go nie ma. Ale wstępny ogląd na pewno masz.
Oczywiście, teoretyzujemy tu sobie, Rhegedzie, bez obrazy zatem, mam nadzieję. Próbuję jakoś wyobrazić sobie sytuację, która nie budziłaby Twojego smutku.
Wiesz doskonale, że ja się tak łatwo nie obrażam w dyskusji ;]. Poza tym już Ci pisałem kilkakrotnie, że lubię z Tobą polemizować. Zawsze mam wrażenie, że gdzieś mamy punkty zbieżne, różnimy się tylko w stopniu ich wartościowania.
O, Albiorix dorzucił podobne pytanie. Właśnie. Jaka różnica dla redaktora, który ogląda efekt procesu twórczego, czy w ten proces zaangażowany był talent (cokolwiek to znaczy), czy nie?
Dla pracy redaktora - żadna. Dla pracy autora - kolosalna.
Emil 'Rheged' Strzeszewski
Pipe of the rising sun, Sympathy for the pipe
Pipe of the storm, Born to be pipe

Awatar użytkownika
Gesualdo
Niegrzeszny Mag
Posty: 1752
Rejestracja: pn, 01 wrz 2008 14:45

Post autor: Gesualdo »

Nie zamierzam rozwodzić się nad tym, czym dla mnie jest talent jako taki. Nie będę dochodzić etymologii tego słowa, ani zastanawiać się nad jego semantyką. Powiem tylko w skrócie, że dla mnie jest to dosadniejsze określenie predyspozycji. King ma talent pisarski, Stuhr – aktorski, Zenek spod czwórki świetnie radzi sobie ze sklejaniem modeli samolotów. Ma chopok talent.

Wątek założony przez tuberozę zachęcił mnie jednak do przedstawienia pewnych refleksji. Mianowicie, zastanawiałem się kiedyś nad talentem artystycznym, jako że jest to dziedzina mi bardzo bliska, z racji studiów (bądź co bądź artystycznych). Co tak naprawdę składa się na to, że w naszej kulturze pojawiają się wybitne osobistości, tak odmienne od nas – maluczkich? Odmienne, w znaczeniu – doskonalsze, jedynie z tego konkretnego punktu widzenia, jako artyści. Temat sztuki i artyzmu to wciąż jest dla mnie tajemnica sfinksa. Co chwila otwierają się przede mną nowe horyzonty, spoglądam na świat z coraz to innej perspektywy, i próbuję zrozumieć. I za każdym razem uświadamiam sobie, że wszystko jeszcze bardziej się komplikuje. Przedstawione poniżej poglądy wynikają z moich obserwacji, własnej autopsji, jak również z czystych spekulacji i abstrakcyjnych przemyśleń. Być może jutro będę mieć całkiem odmienne zdanie. Cały czas czuję się bardzo niepewnie na tym gruncie. Od razu zaznaczam, iż specjalistą nie jestem. Przedstawiam raczej punkt widzenia kompletnego laika, który lubi sobie czasem poobserwować naszą rzeczywistość. Za wszelkie uchybienia w stosowanej nomenklaturze, jak i braki elementarnej wiedzy z różnych dziedzin życia z góry przepraszam

Na początku zajmę się czymś, co z braku lepszego pomysłu nazwałem „pierwiastkiem artyzmu”. Powiecie: „to już było”. No tak, macie rację, chociażby u romantyków i ich pierwiastków duchowych. Właściwie przeróżne wariacje tego „czegoś” istnieją w naszej refleksji teoretycznej od stuleci. Ja jednak na moje własne potrzeby muszę scharakteryzować rzecz po swojemu. Pierwiastek artyzmu posiada każdy z nas, w większym, lub mniejszym stopniu. Jest to pewne specyficzne podejście do świata. Myślenie ideą. Charakterystyczna wrażliwość na określone bodźce. Widzicie, nawet nie umiem sprecyzować. Podeprę się przykładem:
- Jedziemy autobusem do pracy. Pewna miła staruszka, siedząca tuż obok, zaczyna wesoło gawędzić z pryszczatym podrostkiem. Jednocześnie kierowca włącza radio i wkoło rozbrzmiewa kawałek Pink Floydów. Jest ciepło, wręcz gorąco. Pełnia lata. Stoimy, obserwujemy to wszystko, jednocześnie wdychając duszącą woń egzotycznych perfum nieziemsko pięknej dziewczyny, która stoi przed nami. Nagle pojawia się w naszej głowie magiczny błysk. Świat ciemnieje, a my zaczynamy się uśmiechać. Właśnie wpadł nam do głowy genialny pomysł na opowiadanie.
- W pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że muzyka, to nie tylko akordy dur i moll, nie tylko dwanaście dźwięków, chromatycznie rozłożonych na klawiaturze fortepianu. Muzyka może być wszystkim: szmerem, trzaskiem, odgłosem jadącego samochodu. Komponujemy nowatorskie dzieło. Symfonię klaksonów samochodowych.
- Dochodzimy do wniosku, że malarstwo nie musi ograniczać się do jak najwierniejszego przedstawienia rzeczywistości. Namalowana przez nas kobieta o trzech głowach, z dziwnie nieforemną miednicą, jest piękna. Pociągająca. Artystyczna.

Już wiecie, co mam na myśli? Pierwiastek artyzmu, jest to zdolność formowania idei, przyglądania się jej z każdej strony, bawienia się niczym resorakiem, podziwiania nieskazitelnego piękna, bądź pogardzania jej odpychającą brzydotą. Przedstawione powyżej przykłady dotyczą jednak tylko jednego aspektu pierwiastka artyzmu – jego roli twórczej. Malarz, kompozytor, pisarz – wszyscy oni są twórcami. Poruszają się w świecie idei, które wykreowali. Zwykli konsumenci potrzebują natomiast odtwórczego pierwiastka artyzmu. Jest on bardzo ważny w odbiorze sztuki i literatury. Nie zachwycisz się malarstwem Picassa, jeśli nie przyjmiesz jego koncepcji za swoją – przynajmniej przez chwilę. Ktoś mądry powiedział, że warunkiem zrozumienia sztuki jest jej przeżycie. Prawie się z tym zgadzam.
Pierwiastek twórczy, co oczywista, rzadziej występuje w naturze. Małe jego stężenie w organizmie sprawia, że człowiek przez całe życie pisze tandetne czytadła z gatunku reality show (poszedł, zabił smoka, wrócił ze skarbem, podzielił się informacją o znalezisku w pokoju zwierzeń i na końcu zasnął szczęśliwy na kupce siana), zamiast tworzyć prawdziwą literaturę.


Dobra, pierwiastek artyzmu mamy już z głowy. Lecimy dalej. Wiadomo, że to nie wystarczy, by stać się pełnowartościowym artystą. Jak mówiłem, sam pierwiastek posiada każdy. Musimy się jednak bardzo dobrze czuć w języku, którym mamy zamiar wyrażać nasz artyzm. Na to składa się oczywiście ogromny wachlarz kolejnych predyspozycji/talentów. Jako że najbliżej mi do muzyki, więc posłużę się jej przykładem. Można oczywiście znaleźć pewne analogie w innych dziedzinach sztuki.
Talenty nie muszą rozkładać się równomiernie. Możemy posiadać swój własny wachlarz predyspozycji, które doprowadzą nas do celu, czyli stworzenia dzieła sztuki. I tutaj pewna uwaga: cały czas pamiętajmy, żeby oddzielać predyspozycje od umiejętności. Te drugie są nabyte, te pierwsze pomagają jedynie w uzyskiwaniu lepszych rezultatów. Jeśli zacznę mylić te dwie rzeczy, możecie mnie zrugać. Znaczy, że się zapomniałem.

Weźmy na warsztat kompozytora, muzyka, który powinien mieć najsilniej rozwinięty pierwiastek twórczy. Oczywiście, koncepcje muzyczne mogą wywodzić się z refleksji czysto teoretycznej, ale to zazwyczaj kompozytorzy kształtują losy muzyki.
Dobry warsztat kompozytorski przede wszystkim uzyskuje się poprzez ciężką pracę. Studiując dziesiątki partytur, czerpiąc informacje od swojego mistrza, jak również poszerzając swoje horyzonty zdobywaniem ogromnej wiedzy zawartej w rozmaitych tekstach o muzyce. No i przede wszystkim słuchając samej muzyki. Tutaj już można powiedzieć o pewnych przydatnych predyspozycjach, jakimi jest chłonność naszego umysłu, zdolność do przyswajania wiedzy. Talent przydatny prawie zawsze i wszędzie.
Wiedzę trzeba umieć wykorzystać. Dzięki praktyce możemy wyrobić sobie taką umiejętność. Nie obejdzie się jednak bez dobrej wyobraźni muzycznej. Ciekawie zaczyna się dopiero wtedy, gdy siadamy przed ogromną płachtą w pięciolinie i trzeba zapełnić ją małymi czarnymi nutkami. Jednym słowem – stworzyć muzykę. Nie jest to takie proste, rozplanować wszystkie partie, tak by brzmiało to naprawdę dobrze.
Kolejny talent – słuch muzyczny. Bez tego się nie obejdzie. Praktyka – owszem. Bardzo ważna. Słuch szkoli się przez wiele lat. Ale predyspozycje są niezbędne. Są różne rodzaje słuchu muzycznego: absolutny, relatywny, półabsolutny, barwowy itp. Powiecie: „Najlepiej to mieć absoluta. Profesor zagra piętnaście dźwięków na fortepianie, a taki delikwent w jednej chwili wymieni je wszystkie, podając szczegółowo, w których rejestrach zabrzmiały.” No, macie rację, całkiem fajna sprawa. Niestety, czasami taki słuch można uznać za kalectwo. Osoby ze słuchem absolutnym mają percepcję nastawioną na wysokość dźwięku. Tymczasem dzisiejszą muzykę bardzo często ten aspekt w ogóle nie obchodzi. Tacy absoluciacy nie potrafią wyzwolić się od pewnego myślenia. Usłyszą jakąś niezidentyfikowaną plamę dźwiękową i próbują na siłę nadać im wysokości, a tu przecież nie o to chodzi. Opowiem pewną historię: Rozpoznawanie interwałów polega na określeniu odległości pomiędzy dwoma dźwiękami – niższym i wyższym. Na zajęciach z reżyserii dźwięku braliśmy udział w trochę podobnej konkurencji, tylko zamiast konkretnych dźwięków były pasma odfiltrowanych z białego szumu częstotliwości. I zamiast mówić np. kwinta czysta, tercja wielka, mówiliśmy: „dolny zakres między 200 a 400 Hz, górny między 1kHz a 3 kHz”. I weź tu człowieku podaj konkretne wysokości dźwięku.
A teraz zapytajmy: do czego potrzebny jest kompozytorowi pierwiastek artyzmu? Otóż, warsztat, słuch muzyczny, wiedza – to są tylko środki, które pozwolą na stworzenie dzieła. Nie obejdzie się jednak bez wspomnianego pierwiastka. Wszystkie normy w muzyce, których jesteśmy świadomi, stanowią pewną bazę, od której musimy się odbić. Tak naprawdę tym, co decyduje o wartości dzieła sztuki, jest sposób, w jaki naruszamy te normy. To właśnie indywidualizm, oryginalność, odrębność, stanowią o wielkości naszego utworu. A jak mielibyśmy przekroczyć te normy, stworzyć coś nowego, unikatowego, jeśli nie twórczy pierwiastek artyzmu? Musimy nastawić nasz odbiornik na odpowiednie fale, wymyślić ideę i pobawić się trochę w tej piaskownicy. W przypadku muzyki nie obędzie się jednak bez specyficznych dla niej cech pierwiastka artyzmu, czyli inwencji muzycznej. Kiedyś to była głównie inwencja melodyczna, harmoniczna, związana z kształtowaniem formy itp. W naszych czasach dochodzi jeszcze wiele nowych aspektów.
Najprościej jak można. Czym jest kreacja dzieła sztuki? Jest to determinacja – według pewnych prawideł – określonego materiału dla uzyskania zamierzonego efektu artystycznego. Czy to są farby, czy np. fale dźwiękowe – nie ważne.

Zastanówmy się teraz nad wykonawcami. Pierwsza podstawowa sprawa. Żeby grać na instrumencie, potrzebne są odpowiednie predyspozycje psychofizyczne. Nie ma szans zostać dobrym wykonawcą człowiek, któremu brakuje takich predyspozycji, choćby w głębi duszy był największym artystą na świecie. Instrument musi do nas pasować, stać się przedłużeniem nas samych. Nie będę pleść jakiś patetycznych głupstw o pokrewieństwie dusz, czy podobnej bzdurze. Po prostu, jeśli mamy skłonności do chorowania na gardło i piskliwy głosik, to raczej Pavarottim nie zostaniemy. Jeśli budowa naszego ciała w jakiś sposób utrudnia grę (nie wiem, krzywe ręce, malutkie palce) mamy problem. Defekt nie musi być spory. Przypuśćmy, że ktoś ma kłopoty z krążeniem, przewlekłe bóle stawów, spięcia w mięśniach. Żeby dobrze grać, każdy element ciała musi być do tego przystosowany, współgrać w idealnej harmonii. Podobno David Oistrach – sławny radziecki skrzypek – gdy wrócił ze spaceru (-20 stopni Celciusza na dworze) wziął do ręki instrument i bezbłędnie zagrał jeden z najtrudniejszych kaprysów Paganiniego. Dla mnie to coś nie do wyobrażenia. W zimie, po powrocie do domu, gdy próbuję zagrać na skrzypcach, czuję się, jakbym miał na dłoniach rękawice bokserskie. Jak już jesteśmy przy Paganinim, to podobno grał tak niezwykle dzięki niespotykanej budowie dłoni.
Jeśli czujemy się „przystosowani” do gry na naszym instrumencie, pozostaje jeszcze druga strona – psychika. Wszelkie paraliżujące stresy mogą nas całkowicie wykluczyć z gry. Stres da się pokonać, ale niekiedy jesteśmy po prostu nieodpowiednio skonstruowani psychicznie do tego typu zawodu i niewiele można poradzić. A jeśli nawet, to czeka nas droga przez męki. Jak już wspominałem, talent (w tym wypadku do występowania publicznego) przyspiesza tylko efekty, do których można dojść dzięki wytrwałej pracy.
Kolejną rzeczą jest cały zestaw innych talentów umożliwiających nam dobre wykonywanie utworów. Palce muszą trafiać tam, gdzie chcemy. Jest to kwestia wprawy, ale również predyspozycji psychofizycznych. Przydaje się dobra pamięć muzyczna. Tutaj też talenty mogą rozłożyć się różnie. Jedni mają pamięć ruchową, inni słuchową, jeszcze inni fotograficzną (zapamiętują nuty). Oczywiście również słuch muzyczny spełnia niebagatelną rolę.
No dobra, czujemy instrument, szybko przyswajamy techniczne sprawy, potrafimy niezwykle sprawnie przebierać palcami. No i co dalej? Jesteśmy cyrkowym sztukmistrzem, czy może jednak muzykiem? Ekwilibrystyczna technika, to jeszcze nie wszystko, choć wielu ludzi może dać się nabrać. Przypomina mi to trochę człowieka, który stoi na ulicy i pokazuje wciąż te same triki z piłką nożną. Ludzie wrzucają pieniądze i zachwycają się, że potrafi zrobić setki kapek i główkować przez godziny. Jeśli ten sam człowiek znajdzie się na prawdziwym meczu piłkarskim, nie będzie wiedzieć, jak się zachować. „Boże, tam są dwie bramki! I jeszcze jakiś dziwny koleś z gwizdkiem między zębami!” Myślicie, że czas na nasz ulubiony pierwiastek artyzmu? Nie wydaje mi się. Nie pora jeszcze na to, oj nie! Kolejnym talentem jest muzykalność. Cecha, dzięki której „czujemy” muzykę. Nauczyciel wrzeszczy „graj głośniej”, a my zamiast mechanicznego zwiększenia wolumenu, sprawiamy, że dźwięk staje się bardziej nasycony, jaśniejszy, lepiej nośny. Potrafimy się znaleźć w danym stylu. Mozarta gramy lekko, z polotem, Czajkowskiego – namiętnie, nostalgicznie. Jest to również kwestia wiedzy dotyczącej danego okresu. Nasza gra jest po prostu stylowa. Wreszcie tworzymy muzykę, a nie zbitkę dźwięku.

Dopiero teraz zapraszam na scenę pierwiastek artyzmu. Nie, nie mówię o tobie, odtwórczy młodszy braciszku. Precz do domu. Zapraszam prawdziwego mistrza, pierwiastka twórczego. Właśnie. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że prawdziwe, pełnokrwiste wykonawstwo to również twórczość. Tutaj pojawia się różnica pomiędzy realizacją a interpretacją. Tylko to drugie bierzemy pod uwagę badając artyzm. Dzieło intencjonalne, zamrożone w partyturze trzeba ożywić. Wykonawca – ten prawdziwy – również musi dokonać aktu kreacji. Nie powinien sprowadzić się jedynie do funkcji dwunożnego odtwarzacza CD. Musi wnieść siebie, zaprezentować swoje własne foremki i ulepić babkę z piasku. Wykonawstwo to również zabawa ideą.
Najłatwiej zweryfikować takiego muzyka poprzez porównanie. Słucham, dajmy na to, partit solowych Bacha. Skrzypek jest naprawdę dobry. Bezbłędna intonacja, właściwe frazowanie, czysty ton. Prawie nic nie można zarzucić. Ale za chwilę włączam nagranie kolejnego wykonawcy i szczęka mi opada. Każdy dźwięk, każdy oddech jest czystą doskonałością. To naprawdę niesamowite, ale są ludzie, którzy potrafią opóźnić jeden dźwięk w pochodzie gamowym o setne sekundy, ale w taki sposób, że słuchacz dostaje dreszczy. Potrafią uwypuklić dziesiątki niuansów w najprostszej frazie, gdzie zwykły człowiek przeleci szybko, nie zastanawiając się nawet nad tym. Jak już jesteśmy przy Bachu: szukałem, szukałem i nie znalazłem doskonalszej interpretacji sonat i partit Bacha na skrzypce solo, jak wykonanie Nathana Milsteina. Jeśli ktoś zdobędzie nagranie, niech ma świadomość, że stał się posiadaczem skarbu.

Niewielu jest ludzi, którzy osiągnęli absolutne mistrzostwo, łącząc wszystkie wspomniane przeze mnie talenty w jeden WIELKI TALENT ARTYSTYCZNY. Pamiętajmy jednak, że nie obejdzie się bez ciężkiej pracy. Konkluzja? Talent i umiejętności – dream team. Pierwsze pomaga osiągnąć drugie. A nad tym wszystkim nasz ukochany pierwiastek artyzmu, którego nijak nie idzie się nauczyć. To trzeba w sobie odkryć.
Wybaczcie za nieco chaotyczny wywód, ale ostatnimi czasy czuję się trochę, jakbym lewitował w czystym, nieskażonym chaosie. Nic przyjemnego.
"Jestem kompozytorem i coś pewnie chciałem, ale już zapomniałem."

ODPOWIEDZ