Keiko pisze:
Mam ogromną nadzieję, że remont nie będzie długi i bardzo kosztowny :(
Wystarczy, żeby nie przekroczył kwoty odszkodowania ;-)
W każdym razie teraz rozumiem tych nieszczęsnych ludzi, których w dziennikach pokazywano, a reporterzy z mądrymi minami załamywali ręce: "oni nie chcą się ewakuować!". Woda przybierała, a my do ostatniej chwili jednak mieliśmy nadzieję, że się zatrzyma. W końcu nikt w tych okolicach nie pamięta, żeby kiedykolwiek woda przybrała wyżej niż. Ale wkrótce była już daleko poza tą granicą, ale jeszcze nie dochodziła do domu. Po ulicy zaczęły krążyć jednostki straży, znaczy wreszcie uwierzyli. Nad kratą spustu do kanału burzowego pojawili się strażnicy, ale nawet nie udawali, że wiedzą, co to jest układ naczyń połączonych, wciskali prostaczkom kit, jaki im nakazano: że kanał jest drożny, tylko wartki nurt rzeki odrzuca wodę z kanału (sic!). Prostaczkowie jednak mieli na ten temat własne zdanie i wkrótce odwalili dekiel studzienki rewizyjnej poniżej wlotu, ale po ciemku niewiele było widać. A woda wciąż przybierała. A razem z nią zdenerwowanie ogarniało mieszkających w coraz wyższych partiach terenu.
Udało mi się skierować strażaka na inspekcję u mnie i u sąsiadki. Zaowocowało to wizytą strażników miejskich (po 100 worków na piasek) oraz ciężarówki (po pół ciężarówki piasku przed bramą). "Ma pan łopaty jakieś?" zapytał się strażak i pobiegł dalej, bo go radio poganiało. Na działce wody już było do pół uda, a sąsiadka przypomniała sobie o skrzynce energetycznej w ścianie budynku. Zatem wkrótce przed jej bramą stanął młodziutki strażaczek i sterczał tam do świtu z zadaniem czekania na ZEWT. A pół kilometra dalej, na osiedlu domków deweloperskich, dwa domy już zalało pod parapety. Mieszkańcy walczyli z workami, ale worków brakowało, piachu brakowało, brakowało czasu i ludzi. Na sąsiedniej ulicy starzy, zasiedziali mieszkańcy zdecydowali się na samodzielną akcję, a jeden z nich ma przedsiębiorstwo koparkowe. Zaczęli odkuwać asfalt, żeby zrobić alternatywny przepust dla wody, żeby puścić ją ulicą w stronę rzeki (między krawężnikami jest grzeczna rynna). Straż miejska powstrzymała inicjatywę, grożąc czym mogła i nie mogła.
Nam woda podeszła już pod szczyt fundamentu, czyli zaczęły się poważne szkody. Sąsiadka z mężem zabarykadowali się w domu. Starsi ludzie, nie bardzo mieli co robić, na szczęście ich parter znajdował się dużo wyżej od mojego. Za to ciągle mieli szambo, które ślicznie bulgotało mieszając się z powodzią. Przyjechał ZEWT i odłączył nam prąd. W związku z tym zdecydowaliśmy się na ewakuację - bez prądu, bez internetu, jak tu żyć? Bezrobotny kolega dał się zbudzić (była 4:00) i przyjechał pomagać. Pozostali, do których dzwoniłem, byli albo daleko (długi weekend), albo przytomnie odłączyli telefony (po co ma ktoś przeszkadzać w spaniu). Zdecydowałem, że zabezpieczamy powyżej 30cm od podłogi. W ten sposób telewizor o małej wartości handlowej i użytkowej może zostać na miejscu, z książek trzeba przenieść tylko dwie półki z każdego regału, biurka stanowią płaszczyzny, na które można coś postawić...
Jak trzeba nagle zdecydować, co zabrać, co tylko podnieść, jak wysoko, czym się zająć najpierw, czym później, ogarnia człowieka stres. A więc to się dzieje naprawdę, to nie są anonimowe wiadomości z telewizji, tak to właśnie wygląda. Ewentualnie gorzej. Co za ironia? Trzy przeprowadzki rodziny w ciągu dwóch lat, w ciągu następnych dwóch dwie przeprowadzki w pracy (praca to 1/3 co najmniej życia), a teraz znowu przeprowadzka! Czy to się kiedyś skończy? Wreszcie przyjechał brat dużą furą i przyjaciel motorem. Kiedy nam już zabrakło koncepcji ze zmęczenia, przejęli inicjatywę. A wodzie brakowało 4 cm do poziomu podłogi, kiedy postanowiliśmy ruszać do Warszawy. Była jakaś 10:00 rano.
Na ulicy widzieliśmy sceny jak z wizyt gospodarkich Tuska i Komorowskiego na zalanych terenach: jacyś krawaciarze stoją z mądrymi minami, a ludziska na nich krzyczą, jakby ci mieli moc zaklęciem powstrzymać nieszczęście. A ich zadaniem było, przy powadze krawata i garnituru, jeszcze raz stanowczo zapewnić, że kanał burzowy spełnia swoje zadanie, a po prostu wody jest za dużo. Tymczasem koparka, której nie pozwolono rozwalić ulicy, wykopała w nocy przepust przez lokalny grzbiecik, żeby wodę skierować na nieużytki przy torach, ale to pomogło tylko kilku łąkom. W związku z tym wspierała wysiłki ludzisków którzy, żeby się czymś zająć, z entuzjazmem napełniali worki i stawiali waliki, gdzie tylko się woda pokazała, a ta złośliwie nie chciała się zastosować do telewizyjnej teorii, i albo waliki opływała, albo przez nie przesiąkała. Nie powstrzymywało ich to jednak, w końcu przegrać, lecz nie ulec, to zwycięstwo. Nam się przekazane worki znakomicie przydały do pakowania rzeczy, myślę, że zrobiliśmy z nich lepszy użytek.
U brata, pomimo szczypiących oczu, pożarliśmy śniadanie i wykąpaliśmy się - woda powodziowa jest skażona. Ponieważ całą noc robiliśmy pomiary, obliczyliśmy, że woda zwalnia przybór, a przed opuszczeniem posterunku podnosiła się tylko 1cm na 2 godziny. Ma do zalania coraz większe tereny, nic dziwnego. Po ok. 2 godzinach zatem wyruszyliśmy na inspekcję. Razem nie było nas ze 4 godziny. W domu woda właśnie wpływała na podłogę. Zatem zwiększyło się tempo przyboru i to kilkakrotnie. Po rozmowach ze strażakami mieliśmy kilka sprzecznych ze sobą wersji wydarzeń, z których wynikały dwa wnioski: nie ma żadnej koordynacji działań w rejonie Piaseczna i okolic, każdy sobie rzepkę skrobie oraz że zaniedbania w dziedzinie melioracji w okolicy są przerażające. Objechaliśmy okolicę, obejrzeliśmy rzeczkę, stwierdziliśmy, że woda nie wycieka ze studzienek rewizyjnych poniżej poziomu zalania (znaczy w kanale burzowym nie jest pełno, tylko wlot jest zatkany), poprzekładaliśmy, co się jeszcze dało, zabezpieczyliśmy w terenie łodzie, odbyliśmy wyprawę brodzącą (woda pod pachy) i pojechaliśmy do brata, bo już się miało ku wieczorowi.
Tu poddaliśmy się intensywnej dezynfekcji i poszliśmy spać. A woda przez noc przybierała dalej i inspekcja wczorajszego rana wykazała, że w nocy przekroczyła 20cm nad podłogą. Do wymiany gipsy i ocieplenia do poziomu parapetu, trudno określić szkody w płycie podłogowej.
Obok wlotu kanału burzowego kotłowała pompa średniej wydajności robiąc to, o co krzyczeliśmy zaprzeszłej nocy: przepompowywała wodę z kanału prosto do rzeczki. W szoferce drzemał strażak. Ponieważ woda opadała, przystąpiliśmy do osuszania wnętrza mojego domu. Dom rodziców dalej miał po kolana wody, więc musiał czekać. Pompa wkrótce odjechała do Sandomierze. Pracowaliśmy do późnego wieczora. A wieczorem znowu dezynfekcja, do tego łyczek ku pokrzepieniu serc i lulu. Dziś znowu tam jedziemy, ale bez napięć, jeżeli woda się nie podniosła, to na razie pozostaje czekanie. Jest niedziela, niewiele zwojujemy.
Jak złapię chwilę i chęć, to wrzucę parę zdjęć na pikasę, bo dokumentowaliśmy powstawanie szkód na wszelki wypadek.
EDIT: Podobno ta pompa to wynik wizyty reportera TVN w pobliżu, w momencie, kiedy akurat pojawił się tam burmistrz. Ktoś z mieszkańców widocznie miał kontakty. To skandal, że trzeba szczuć prasę na władzę, żeby ta zrobiła wreszcie, co do niej należy.
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.