Za czym tęsknimy, czyli wspominki dla przeraźliwie starych
Moderator: RedAktorzy
- Eques
- Mamun
- Posty: 176
- Rejestracja: śr, 08 cze 2005 23:35
Gdy byłęm przedostatnio na pogrzebie w Warszawie to przed bramą Cmentarza Wolskiego sprzedawano panską skórkę. Stryj i Ojciec od razu kupili i się zajadali. Taki niby podsmażony cukier w płatach...
Osobiście cieszy mnie gdy słyszę o biciu żydów, nie należy jednak na to pozwalać.
Aleksander II Wyzwoliciel
Aleksander II Wyzwoliciel
- nimfa bagienna
- Demon szybkości
- Posty: 5779
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:40
- Płeć: Nie znam
To ja, stara, pomarszczona nimfa;)
Pańska skórka to było coś takiego jak krówka mleczna czy toffi czy iiny słodki cukierek. jeszcze jakieś 10 lat temu baby w Wawszawie na ulicy to sprzedawały. Obrzydliwe, lepkie świństwo, słodkie do niemożliwości, odpowiednie do wyciągania plomb z zębów.
Pańska skórka to było coś takiego jak krówka mleczna czy toffi czy iiny słodki cukierek. jeszcze jakieś 10 lat temu baby w Wawszawie na ulicy to sprzedawały. Obrzydliwe, lepkie świństwo, słodkie do niemożliwości, odpowiednie do wyciągania plomb z zębów.
Tłumaczenie niechlujstwa językowego dysleksją jest jak szpanowanie małym fiutkiem.
- Coleman
- Wampir
- Posty: 3097
- Rejestracja: wt, 14 cze 2005 16:41
- Gorgel-2
- Klapaucjusz
- Posty: 2075
- Rejestracja: ndz, 12 cze 2005 23:04
Pewnie we Lwowi było oryginalne rachatłukum od oryginalnego Turka. Zawsze fascynowało mnie, co te babiny sprzedają zawinięte w kalkę kreślarską, ale nigdy nie miałem odwagi tego spróbować... ;-)Alfi pisze:U nas w Galicji chyba tego nie było? No, może we Lwowi...
"We made it idiotproof. They grow better idiots."
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
We Lwowie, to nie wiem, ale w Twierdzy nigdy się z tym nie spotkałam. Musi skądinąd przylazło do stolicy. Tu była (i jeszcze jest miejscami) wata cukrowa. Ale saturatory się skończyły.
Pamiętacie saturatory z soczkiem czerwonym lub żółtym, w publicznych szklankach, wylęgarnie salmonellozy czy innego zarazka? Uch, to było COŚ! :)))
Pamiętacie saturatory z soczkiem czerwonym lub żółtym, w publicznych szklankach, wylęgarnie salmonellozy czy innego zarazka? Uch, to było COŚ! :)))
So many wankers - so little time...
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Bo tu chodziło o ryzyko. Chyba w radio zaczęto nagonkę na saturatory, że szklanki brudne, że salmonella, że coś. I moi rodzice natychmiast zabronili mi kupować sobie ulubioną wodę sodową z żółtym soczkiem (podwójnym). Qmplom też zakazano, więc uznaliśmy, że to będzie fantastyczny bunt przeciw wapniactwu i piliśmy tych sodówek z sokiem ile wlazło. Oczywiście, z głębokim przekonaniem, że ktoś z nas w końcu się rozchoruje.Alfi pisze:Pijałem. Niczego nie złapałem.
W końcu jeden z chłopaków się przeziębił, ale pewnie dlatego, że zgrzany wyżłopał pół litra zimnej wody sodowej :)))
So many wankers - so little time...
- Gorgel-2
- Klapaucjusz
- Posty: 2075
- Rejestracja: ndz, 12 cze 2005 23:04
No coż, typowy temat zastępczy + nagonka na "drobnych biznesmenów" (tak, jak od czasu do czasu opisywano krytycznie kelnerów i in. zawody "usługowe").Małgorzata pisze:Chyba w radio zaczęto nagonkę na saturatory, że szklanki brudne, że salmonella, że coś.
We wczesnym dzieciństwie wryła mi się w pamięć buraczkowa marmolada w bloku, sprzedawana na wagę w spożywczym, zawijana w kalkę czy jakiś papier woskowany. U mnie w domu nigdy tego nie jadano i gdy szedłem z gosposią do sklepu (załatwiała ona wash&go zakupy, życie towarzyskie i wyprowadzenie mnie), zawsze się dziwiłem, że jakieś babcie kupują towot na wagę i na co im on -- czy mają w domu jakąś straszliwą maszynę, którą smarują? Nowalijki kupowało się wówczas u ogrodnika przy jakimś klasztorze, a obok był warsztat, gdzie z fascynacją oglądałem naprawę dogorywających ciężarówek marki Studebaker i Lublin i stąd wiedziałem, jak wygląda smar do łożysk.
Zamiast spożywczego jest obecnie knajpa hinduska.
"We made it idiotproof. They grow better idiots."
- Karola
- Mormor
- Posty: 2032
- Rejestracja: śr, 08 cze 2005 23:07
Co do saturatorów, to za szczeniaka byłam u Pana Saturatora codziennie. Zarabiałam sobie myciem szklanek na wodę z soczkiem, oczywiście _zawsze_ podwójnym. Nie dość, że miałam frajdę tym opłukiwaniem pod ciśnieniem, to jeszcze płaciłam tylko za soczek. Woda gratis. Ale tylko soczek czerwony :( nie było żółtego. I co to był za smak? Nie pomnę...
Potem koło mojej szkoły podstawowej powstała wytwórnia oranżady (Ika, pamiętasz? :P) Jakie zapachy się z niej rozchodziły....! A to migdałowa, a to orzechowa, a to śmaka i owaka. Nie przetrwała długo - pod naszą dziurą jest miejscowość Ostromecko ze słynną wodą źródlaną. Szybko wyczuli koniunkturę na oranżady nietypowe i wykurzyli z rynku maleńką wytwórnię.
Kolonie - najczęściej w miejscowościach nadmorskich, gdzie był zawsze tylko jeden (słownie jeden) kramik z pamiątkami. Szmelc tam sprzedawali jak dzisiaj, ale co za kolejki się tam tworzyły, gdy wypuszczali bandę dzieciaków, to szkoda gadać... I zawsze było naśmiecone słonecznikiem na chodnikach naokoło.
A w Warszawie były prawdziwe bagietki! O! U nas tylko takie krótkie, góra 10 centymetrowe. Stolyca mogła się pochwalić lepszą piekarnią i miała bułkę paryską. I hot-dogi prawdziwe były. Na prowincję nie dochodziły parówki, więc hot-dogi wypchane były pieczarkami. To w Wawie jadłam pierwsze buły z parówą w środku...
Potem koło mojej szkoły podstawowej powstała wytwórnia oranżady (Ika, pamiętasz? :P) Jakie zapachy się z niej rozchodziły....! A to migdałowa, a to orzechowa, a to śmaka i owaka. Nie przetrwała długo - pod naszą dziurą jest miejscowość Ostromecko ze słynną wodą źródlaną. Szybko wyczuli koniunkturę na oranżady nietypowe i wykurzyli z rynku maleńką wytwórnię.
Kolonie - najczęściej w miejscowościach nadmorskich, gdzie był zawsze tylko jeden (słownie jeden) kramik z pamiątkami. Szmelc tam sprzedawali jak dzisiaj, ale co za kolejki się tam tworzyły, gdy wypuszczali bandę dzieciaków, to szkoda gadać... I zawsze było naśmiecone słonecznikiem na chodnikach naokoło.
A w Warszawie były prawdziwe bagietki! O! U nas tylko takie krótkie, góra 10 centymetrowe. Stolyca mogła się pochwalić lepszą piekarnią i miała bułkę paryską. I hot-dogi prawdziwe były. Na prowincję nie dochodziły parówki, więc hot-dogi wypchane były pieczarkami. To w Wawie jadłam pierwsze buły z parówą w środku...
- Alfi
- Inkluzja Ultymatywna
- Posty: 20007
- Rejestracja: pt, 10 cze 2005 10:29
Jakieś okienko z bagietkami było kiedyś u Hipolita w Rzeszowie na 3 Maja...
Ale najważniejszy był w Rzeszowie Hortex. Kiedy zdarzyło mi się do metropolyi zawitać, żawsze szedłem skonsumować deser o boskiej nazwie Ambrozja.
Teraz w tym budynku jest IPN.
Ale najważniejszy był w Rzeszowie Hortex. Kiedy zdarzyło mi się do metropolyi zawitać, żawsze szedłem skonsumować deser o boskiej nazwie Ambrozja.
Teraz w tym budynku jest IPN.
Le drame de notre temps, c’est que la bêtise se soit mise à penser. (Jean Cocteau)
Hadapi dengan senyuman.
Hadapi dengan senyuman.
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Oooch! Lody z Hortexu!! CUDO!!!
Teraz na tym miejscu w Twierdzy jest na szczęście również lokal z lodami i nawet tak samo prawie wygląda (design się nie zmienił, tylko stoliki dali ładniejsze). Nazywa się toto chyba "Tutti-Frutti", ale starsze pokolenie i tak zawsze chodzi do Hortexu :)))
Ambrozja była boska, ale deser Czarno-Biały, też był fantastyczny... I był z takim ciastkowym esem-floresem... Ech!
Teraz na tym miejscu w Twierdzy jest na szczęście również lokal z lodami i nawet tak samo prawie wygląda (design się nie zmienił, tylko stoliki dali ładniejsze). Nazywa się toto chyba "Tutti-Frutti", ale starsze pokolenie i tak zawsze chodzi do Hortexu :)))
Ambrozja była boska, ale deser Czarno-Biały, też był fantastyczny... I był z takim ciastkowym esem-floresem... Ech!
So many wankers - so little time...
- Gorgel-2
- Klapaucjusz
- Posty: 2075
- Rejestracja: ndz, 12 cze 2005 23:04
Czarno-Biały? A nie nazywało się to Domino czy jakoś tak? Zygzak miało z twardego ciasta i było w pucharku, ale uznawałem, że jak szaleć to szaleć, dopłacałem jeszcze 2 zł i kupowałem Ambrozję za 18 zł. Podawano ją na brązowych talerzykach z porcelitu z Pruszkowa, takich z ząbkami na brzegu. Nie pomnę, czy łyżeczki były aluminiowe, czy wytwornie stalowe?Małgorzata pisze:Ambrozja była boska, ale deser Czarno-Biały, też był fantastyczny... I był z takim ciastkowym esem-floresem... Ech!
"We made it idiotproof. They grow better idiots."