Polecac? Odradzac? Sama nie wiem

o filmie, co nietrudno odgadnąć

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Mara
Stalker
Posty: 1888
Rejestracja: ndz, 12 cze 2005 12:31

Polecac? Odradzac? Sama nie wiem

Post autor: Mara »

neularger pisze: A nie jest przypadkiem tak, Maro, że tak naprawdę nie patrzysz obojgiem oczu jednocześnie, lecz raz jednym okiem raz drugim?
Hmm... Nic na ten temat nie wiem, ale nie jest to wykluczone. Niedługo wybieram się do okulisty, to zapytam. Neu, dzięki za radę.
42

Awatar użytkownika
Keiko
Stalker
Posty: 1801
Rejestracja: wt, 22 sty 2008 16:58

Polecac? Odradzac? Sama nie wiem

Post autor: Keiko »

Jestem z klubu nie-wielbicieli astygmatyzmu i też mam problemy z 3D. Widzę ale źle się czuję po seansie i w sumie mnie nie zachwyca (więc zakładam, ze może nie widzę go tak dobrze jak reszta populacji). Na GW momentami mnie wręcz denerwowało, bo wygadało jak zabawa makietami na konwencie ;)
Wzrúsz Wirúsa!

Ha! Będziemy nieśmiertelni! To nie historia nas osądzi, lecz my osądzimy ją! (Małgorzata)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Polecac? Odradzac? Sama nie wiem

Post autor: Małgorzata »

Uff, znaczy, nic mi nie grozi, mam zwykłą starczą nadwzroczność...
Ale widziałam w kinie zapowiedź 3D bez okularów => takie, które uzyskuje się przez drżenie obrazu w określonym rytmie czy coś... Wcale ładne, tylko z ostrością chyba jest problem. Może to kwestia amplitudy tych drgań. Idea mi się podoba. Może to nawet astygmatykom pozwoli oglądać trójwymiarowo? Za to spora część widowni pewnie się pochoruje => czemuś mam wrażenie, że taki roztrzęsiony obraz wywoła chorobę lokomocyjną czy inne morskie dolegliwości. :)))
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Polecac? Odradzac? Sama nie wiem

Post autor: Małgorzata »

Film "Captive State" obejrzałam. To jest dystopia. Obcy lądują na Ziemi, przeprowadzają inwazję, przejmują miasta, ludziom wszczepiają implanty, żeby ich rozpoznawać i kontrolować, a potem zaczynają eksploatować surowce. Grupa buntowników podejmuje się zamachu, wszyscy giną. Dziesięć lat później...
No, dystopia. Znaczy, byłam zachwycona zajawką i oczekiwałam naprawdę fajnej opowieści...
I tak sobie myślę, że ja już za dużo tych dystopii widziałam. I za dużo ich przeczytałam. Bo na tej wynudziłam się jak mops.

Na plus - tylko raz, na początku filmu, zobaczyłam obcych. Potem wszystko rozgrywa się wśród ludzi. Doskonałe posunięcie. Jest parę ujęć z obcą technologią, ale bardzo niewiele. Bezapelacyjnie fajna perspektywa, bardziej naturalna, która podkreśla, że "Nadzorcy" (tak się nazywa obcych) są dla zniewolonej ludzkości praktycznie niewidoczni => fabuła jest opowiadana tylko z ludzkiej strony konfliktu.
To naprawdę doskonały zabieg narracyjny, bo nie trzeba się wysilać na kreowanie tych obcych najeźdźców - a to zawsze pozostawia wiele do życzenia i zawsze jest mniej lub bardziej infantylne. Taka perspektywa pozwala też wyraziściej zarysować podziały społeczne na pogodzonych z losem, ruch oporu i kolaborantów.
Usunięcie obcych sprawiło, że stali się dzięki temu bardziej "obcy" i straszni - zupełnie jak ten obcy z "Ósmego pasażera Nostromo".

Na plusie również obrazowanie - brudny świat, szary, brzydki. I nie ma kontrastu, że tam, gdzie obca technologia, robi się pięknie i kolorowo - nie. Obca technologia też jest szara, brzydka i bez fajerwerków. Super.

Film rozgrywa się w dusznej atmosferze strachu przed obcymi i strachu przed tymi, którzy służą obcym, czyli wszystko zgodnie z tym, co dystopia mieć powinna. Jest zagrożenie rebelią, jest komisarz, który stara się tę rebelię powstrzymać i zdusić w zarodku, jest ruch oporu... I dążenie do rozpalenia iskry, która stanie się zarzewiem wojny => zamachu, który udowodni, że obcych można dosięgnąć i skrzywdzić. Pierwszy zamach się nie udał, ale następny... Kto wie?
Akcja jest dość kameralna, oś fabularną tworzy konflikt między praktycznie dwoma oponentami... No, konflikt, to trochę nadużycie semantyczne w tym przypadku, bo można tę relację interpretować zupełnie inaczej. W każdym razie mamy do czynienia z młodym egoistą, bratem buntownika, który zginął w pierwszej próbie zamachu, oraz komisarzem, który próbuje rozpracować ruch oporu. I nawet obcy mu tego nie kazali, nie... Ten komisarz kolaboruje z własnej woli...

Na plusie jest też otwarte zakończenie. Naprawdę śliczne, ze sporą przestrzenią do interpretacji. (Nie dodam nic więcej, bo nie lubię spojlerów).

I tylko środek jest do bani. Może dlatego, że postacie nie są zbyt wyraziście zarysowane, nie potrafiłam się z nimi w jakikolwiek sposób utożsamić. A może dlatego, że nie potrafiłam uwierzyć w tak małą komórkę ruchu oporu. Brakowało mi szerszego tła dla tego konfliktu osobowości, większego rozmachu. Praktycznie nie widać społeczeństwa w tym filmie. Owszem, są przebłyski, które wskazują, że za jedną komórką ruchu oporu kryje się o wiele większa organizacja, ale to zaledwie sugestia, logiczny wniosek - bo, np. sposoby wyciszania implantów czy ich usuwania nie mogły zostać wynalezione samodzielnie przez sześcioosobową grupę byłych komandosów, pastora czy małolata...
W dystopii, aby była uniwersalna, musi być wyrazisty i epicki (w tym znaczeniu literaturoznawczym, nie potocznym) opis świata przedstawionego => tylko w ten sposób można wprowadzić uniwersalizm i moralitet. Dystopia to rodzaj moralitetu, nie da się przed tym uciec, a nawet nie należy. W "Captive State" brakuje właśnie tego - dramat sprowadza się do dwóch postaci na tle szarego, śmietnikowego świata, o którym niewiele się dowiemy, choć właśnie świat i społeczeństwo w ogóle powinny być tutaj bohaterem zbiorowym, zupełnie jak w epopei.

Tak czy inaczej to film z dobrym początkiem i świetnym zakończeniem oraz zepsutym i zmarnowanym środkiem.
Znaczy, nie wiem, co z nim zrobić. Słabo wyszło. Naprawdę słabo. Okazuje się, że można zrobić dobry początek i koniec, a mimo wszystko zepsuć fabułę... :(((
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Q
Nexus 6
Posty: 3234
Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01

Polecac? Odradzac? Sama nie wiem

Post autor: Q »

Powtórzyłem też sobie - również jednym okiem ;) - aktorską wersję "Ghost in the Shell". Całe głębie oryginału poszły się... przejść, zastąpione b. prostym morałem o wartości człowieczeństwa (podanym w sosie z bieda-bourne'owskiego poszukiwania utraconej tożsamości oraz standardowego potępienia zuych korporacji i niemoralnych eksperymentów), a i fabuła - znacząco zmieniona w stosunku do pierwowzoru - stała się nudna, choć niby sensacyjna, i dość chaotyczna. Jednak - mimo, że i pomniejsze zarzuty można stawiać (whitewashing i dość śmieszne zabiegi służące wykręcaniu się od pokazania nagości głównej bohaterki) - jest to film zasługujący na uwagę dla swojej wyszukanej strony wizualnej, prezentowanej w tradycyjnym (oko nadąża ;) ) tempie. Nawet jeśli widoczki czasem ocierają się o kicz (co może zresztą być celowe), a dążenie do malowniczości wygrywa miejscami z dbałością o sens wprowadzanych rozwiązań.
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas

Awatar użytkownika
Q
Nexus 6
Posty: 3234
Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01

Polecac? Odradzac? Sama nie wiem

Post autor: Q »

Są najwidoczniej rzeczy, do których wraca się co jakiś czas, by sprawdzić czy są tak złe, jak się ostatnio zapamiętało. Wygląda na to, że dla mnie takim czymś jest film "Interstellar" po który ponownie sięgnąłem (zarywając nawet w tym celu kawałek nocy). Cóż, muszę wycofać się ze wcześniejszych słów, że jest to durne współczesne blockbusterzydło (bo z tej parafii są tylko scena ucieczki przed falą na pierwszej odwiedzonej planecie i karykaturalna postać doktora Manna na drugiej, oraz wiadome - początkowo dające się złożyć na karb emocjonalnego stanu bohaterki, ale potem fabularnie kluczowe - ględzenie o miłości), niemniej jest to durne blockbusterzydło, tylko jakby wyjęte z innej epoki.
Owszem, sceny kosmiczne (w tym te z prawie-realistyczną czarną dziurą) wypadają zadowalająco (może poza finalnym lataniem zdezelowanym statkiem) i w istocie w ich powolnym, bezdźwięcznym, celebrowaniu widać wpływ Kubricka, ale już staczanie się Ziemi w ostry kryzys żywnościowy (i idący za nim odwrót od technologii) ukazany jest dość naiwnie. Widać też, że był to scenariusz pisany dla Spielberga, bo wylewa się z niego ckliwa familijność i emocjonalność, na pograniczu mimowolnej parodii stylu Stevena S. (zawierająca w dodatku kalki z otwarcia "Misji na Marsa"), a sposób w jaki protagonista komunikuje się przez czas z własną córką (i z samym sobą) ma coś w sobie z uboższej wersji kontaktowania się Obcych z wybrańcami w "Bliskich spotkaniach..." (pamiętaj, widzu, Nieznane wejdzie ci do domu!), przy czym niezbyt wiadomo dlaczego potężni postludzie z przyszłości narzucili praszczurowi taką formę stworzenia czasowej pętli, choć mieli znacznie potężniejsze narzędzia komunikacji (w końcu budowali do woli wormhole i artefakty-tesserakty). Nad częścią wyprawową filmu unosi się natomiast - mimo pozorowania powagi - klimat radosno-awanturniczy w stylu - góra! - "Milczącej gwiazdy" (która jednak zdaje się być bardziej serio).
Niemniej "Interstellar" jakby zyskał w moich oczach, odrobinkę. Ot, na tyle, by uznać, że jest tylko infantylny, choć ładny wizualnie, nie - nieoglądalny.
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas

ODPOWIEDZ