Tylko ten jego świat jest bogaty wizualnie - i na swój sposób ciekawy - lecz brak mu wiarygodnej obcości. Wszystko co oglądamy nie jest "obcością" - jest (z małymi wyjątkami) wykręconą ziemskością (ot, poudziwniano znane - żyjące i kopalne - gatunki; znacznie ciekawiej prezentowały się już choćby futurystyczne stwory z paradokumentu "Dzika przyszłość" i bardziej obce były, choć pochodziły od współczesnych gatunków, nie z innego ewolucyjnego pnia). Można też zastanawiać się jak tam się godziły reguły ewolucyjnej walki o byt z istnieniem globalnej nadświadomości, bo widzę w tym - przynajmniej potencjalnie - sporą sprzeczność. Tym niemniej - jeśli pominiemy nieszczęsne humanoidy (bo one dodatkowo jeszcze minusują człekopodobną mentalnością i faktem, że jako jedyne mają dwie, nie trzy pary kończyn, wyłamując się z pandoryjskiego schematu ewolucyjnego) - przyznam, że jest to chyba najoryginalniejsza, kompletna kreacja pozaziemskiego świata w hollywoodzkiej SF. Pośród ślepych jednooki królem. (Miłośników prawdziwej oryginalności odsyłam jednak raczej do paradokumentów typu uprzednio wspominanego czy "Alien Planet".)neularger pisze:Ten filmy jest szczególny dlatego, że po raz pierwszy na taką skalę i z takim rozmachem Cameron odmalował obcy świat
ps. W zasadzie z tej całej pandoryjskiej biosfery podobało mi się jednak tylko jedno ;-) - scena chowania się helicoradianów w glebie wygląda jak z "Edenu" wzięta. Pamiętacie?
"Zbliżali się do jednego z owych wysmukłych kształtów, które o zmroku wzięli za drzewa. Zwolnili kroku. Z burego gruntu wznosił się pionowy pień, szary niczym skóra słonia, o słabym, metalicznym połysku. Pień ten, nie grubszy u nasady od męskiego ramienia, przechodził górą w kielichowate rozszerzenie, które u szczytu, jakieś dwa metry nad ziemią, rozpościerało się płasko. Niepodobna było zobaczyć, czy kielich jest otwarty u góry, czy nie. Trwał zupełnie nieruchomo. Ludzie stanęli kilka metrów od osobliwego tworu, a Inżynier ruszył ku niemu impulsywnie i podnosił już rękę, aby dotknąć “pnia", gdy Doktor krzyknął:
— Stój!
Inżynier cofnął się odruchowo. Doktor odciągnął go za ramię, podniósł z ziemi kamyk, nie większy od fasoli, i rzucił wysoko w powietrze. Kamyk zakreślił stromy łuk i spadł prosto na z lekka pofałdowany, rozpłaszczony wierzch kielicha. Wszyscy drgnęli, tak gwałtowna i nieoczekiwana była reakcja. “Kielich" zafalował, stulił się, rozległ się krótki syk, jakby wypuszczanego gazu, i cała, drżąca teraz febrycznie, szarawa kolumna zapadła się w ziemię, jakby wessana do jej wnętrza. Wytworzony otwór na moment wypełniła brunatna, pieniąca się maź, potem zaczęły po jej powierzchni pływać kruszyny piasku, kożuch ten był coraz grubszy, a po kilku dalszych sekundach po otworze nie zostało i śladu; powierzchnia piaszczystego gruntu była gładka, jak wszędzie dokoła. Stali jeszcze nie ochłonąwszy ze zdumienia, gdy Chemik krzyknął:
— Patrzcie!
Obejrzeli się. Przed chwilą otaczały ich, w odległości kilkudziesięciu metrów, trzy lub cztery podobne, wysokie i wąskie twory — teraz nie było ani jednego."