Czołowy twardziel ;-) Clarke

czyli o naszych albo cudzych autorach i ich dziełach - wszystko co chcielibyście wiedzieć, a o co (nie)boicie się zapytać

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Q
Nexus 6
Posty: 3142
Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01

Czołowy twardziel ;-) Clarke

Post autor: Q »

Mój ulubiony, po Lemie, autor SF. I jeden z nielicznych pisarzy tego nurtu, którzy znaleźli uznanie w mistrzowych oczach.

Autor znacznie bardziej nierówny od rodzimego Mistrza, ale - jako anglojęzyczny - znacznie bardziej znany na świecie.

Chętnie z Wami podyskutuję o jego twórczości, konceptach, prognozach futurologicznych itd.

ps. bezpośrednią inspiracją dla załozenia tego wątku stała się dla mnie błahostka, otóż zwróciłem uwagę na powtarzalność pewnego motywu w twórczości A.C.C. Mianowicie dość podobnie wyobraził on spotkanie z formą życia funkcjonującą w upałach podbiegunowych okolic Wenus (w opowiadaniu "Before Eden" - tyt.pl. "Niedoszły raj" - z roku 1960) i z tą której przyszło żyć w wodach lodowatych oceanów krażącej wokół Jowisza Europy (w "Odysei kosmicznej 2010"). W obu wypadkach mamy do czynienia z czymś wielkim, pełzającym, mającym pewne cechy planktonu, łączącym cechy ziemskich roślin i zwierząt. I w obu wypadkach pierwsze zetkniecie z obcym życiem kończy się smutno. W obu też wypadkach latarka (a może szerzej: oświetlenie) odgrywa pewną (acz przeciwstawną) rolę.

"Jerry dał za wygraną; choćby dlatego, że zbliżający się cud odebrał mu mowę.
Nie wyzbył się wciąż wrażenia, że ma do czynienia z dywanem - miękkim i puszystym, obramowanym frędzlami. Przesuwając się, zmieniał swą grubość; w niektórych miejscach stawał się cieniutki jak błona, w innych wybrzuszał się na całą stopę lub więcej. Gdy podpełzł jeszcze bliżej, tak że można było dojrzeć jego fakturę, nieodparcie przywodził na myśl czarny aksamit. Jerry ciekaw był, jaki jest w dotyku, ale rychło opamiętał się - poparzyłby sobie palce, o ile tylko na tym by się skończyło. Przychodziły mu do głowy dziwaczne myśli w beztroskiej, nerwowej reakcji, jaka często następuje po ciężkim szoku: - Jeśli okaże się, że Wenusjanie istnieją, nigdy nie będziemy mogli im podać ręki. Oni by nas poparzyli, a my im odmrozilibyśmy palce.
Dotychczas stwór nie dał po sobie poznać, że świadomy jest ich obecności. Sunął przed siebie jak bezwolna fala, bo i zapewne niczym innym w istocie nie był. Gdyby nie to, że bez trudu pokonywał niewielkie wzniesienia, mógłby ujść za spływającą szerokim strumieniem wodę.
Raptem, podpłynąwszy na odległość ledwie dziesięciu stóp, aksamitna fala zatrzymała się. Jej prawa i lewa strona podsuwała się jeszcze, ale najbardziej do przodu wysunięty środek znieruchomiał.
- Okrąża nas - powiedział z niepokojem Jerry. - Lepiej cofnijmy się, aż będziemy mieli pewność, że nic nam nie grozi. Odetchnął z ulgą, gdy Hutchins usłuchał i zrobił krok w tył. Po chwili wahania masa wznowiła swe powolne natarcie, a wklęsłość z przodu wyrównała się.
Wówczas Hutchins znów postąpił krok naprzód - masa leniwie się wycofała. Kilka razy na przemian biolog robił krok do przodu i do tyłu, a żywa fala to przypływała, to odpływała w zgodzie z jego ruchami. Nie przypuszczałem, pomyślał Jerry, że dane będzie mi oglądać człowieka tańczącego w takt walca z rośliną...
- Termofobia - orzekł Hutchins. - Czysto automatyczny odruch. Nie znosi naszego gorąca.
- Naszego gorąca! - wykrzyknął zdumiony Jerry. Przecież my w porównaniu z tym świństwem musimy być żywymi soplami lodu.
- My owszem, ale nie nasze kombinezony, co dla tej roślinki ma decydujące znaczenie. /.../
- Zobaczymy, jak reaguje na światło - powiedział Hutchins. Zaświecił przywieszoną na piersi latarkę i zielona, jutrzenkowa poświata w mgnieniu oka pierzchła przed zalewem czysto białego blasku. Póki na tę planetę nie zawitał człowiek, białe światło nie skalało Wenus, nawet w jasny dzień. Jak w morzach na Ziemi, panował tu zielony półmrok, stopniowo gęstniejący, aż do nieprzeniknionej ciemności.
Przemiana była tak niesamowita, że obaj aż krzyknęli z wrażenia. Jak za dotknięciem różdżki, zniknęła ponura czerń puszystego, aksamitnego dywanu, a na jej miejscu, w zasięgu światła latarki, pojawił się olśniewający deseń z pysznych, soczystych czerwieni przetykanych pasemkami złota. Żaden perski książę nie śmiał żądać od swych tkaczy wykwintniejszego kobierca, a przecież był to przypadkowy twór sił biologicznych. Ba, póki nie zaświecili latarek, te wspaniałe barwy w ogóle nie istniały i wraz ze zgaśnięciem obcego światła z Ziemi, które je wyczarowało, miały znów zniknąć.
- Tichow miał rację - mruczał pod nosem Hutchins. Szkoda, że nie może tego zobaczyć. /.../
Zobaczyli teraz, że cała ta istota - jeśli był to jeden osobnik, a nie kolonia - ma mniej więcej kształt koła o średnicy stu jardów. Sunęła po ziemi jak cień chmury pędzonej przez wiatr - a w miejscu, gdzie się zatrzymała, skały naznaczone były niezliczoną ilością maleńkich wgłębień, jakby wyżartych kwasem.
- Tak - powiedział Hutchins, gdy Jerry zwrócił na to uwagę. - Właśnie w ten sposób odżywiają się niektóre porosty; wydzielają nie zbadane do tej pory kwasy, które trawią skalne podłoże. Ale dość już pytań - pogadamy po powrocie na statek. /.../
Oglądali botanikę w akcji... Wrażliwy kraniec tego ogromnego roślinopodobnego stworzenia poruszał się ze zdumiewającą prędkością, usiłując wyminąć ich w bezpiecznej odległości. Mieli do czynienia jakby z ożywionym naleśnikiem o powierzchni jednego akra. Nie spostrzegli żadnej reakcji - prócz automatycznego unikania wydmuchiwanego przez termokombinezony gorącego powietrza - gdy Hutchins zapuszczał sondy i pobierał próbki."


1960

"Lee pierwszy to zobaczył - wielkie, potężne cielsko wyłaniające się z głębin. Najpierw myśleliśmy, że to ławica ryb, bo było za duże jak na jeden organizm, a potem lód zaczął się kruszyć pod jego ciężarem. /.../
- .. .jak olbrzymie macki wyschniętego morszczynu pełzające po ziemi. Lee pobiegł do statku po kamerę, ja zostałem i meldowałem o sytuacji przez radio. To stworzenie poruszało się tak powoli, że z łatwością mogłem je wyprzedzić. Nie bałem się, chociaż wszyscy byliśmy podekscytowani. Wydawało mi się, że rozpoznaję to stworzenie: kiedyś w Kalifornii widziałem zdjęcia uprawy wodorostów, ale okazało się, że nie miałem racji...
- .. .widać było, że ma poważne kłopoty z przetrwaniem w temperaturze o sto pięćdziesiąt stopni niższej od temperatury jego normalnego otoczenia. Sunąc naprzód zamarzało na kamień, odpadały od niego kawałki przypominające szkło, lecz ciągle podążało w kierunku statku, jak czarna fala przypływu, wolniej i wolniej. Byłem tak zaskoczony tym wszystkim, że nie mogłem logicznie myśleć, nie miałem pojęcia, co zamierza... /.../
- ... wspinając się na statek i budując jednocześnie coś w rodzaju lodowego tunelu. Może miała to być osłona przed zimnem, coś takiego jak korytarze, które budują termity dla ochrony przed słońcem... /.../
Prawdopodobnie jest to stworzenie fototropiczne, którego cykl biologiczny jest uzależniony od światła filtrowanego przez lód. Mogliśmy też je zwabić jak ćmę lecącą do świecy. Nasze reflektory były jaśniejsze niż wszystko, co do tej pory widziała Europa...
A potem statek się poddał. /.../
Po chwili główny trzon zaczął się poruszać. Odsuwał się od kadłuba statku i zmierzał w moim kierunku. Wtedy ostatecznie przekonałem się, że to stworzenie reaguje na światło. Stałem dokładnie pod tysiącwatową lampą, która właśnie przestała się kołysać.
Wyobraźcie sobie dąb albo jeszcze lepiej: figowiec, ze wszystkimi gałęziami i korzeniami, spłaszczony przez siłę ciążenia, pełzający po ziemi. W odległości pięciu metrów od światła to coś zaczęło się rozciągać, aż do momentu gdy uformowało zamknięty krąg wokół mnie. Prawdopodobnie była to granica jego tolerancji, punkt, w którym fototropizm zamienia się we własne przeciwieństwo. Przez kilka minut nic się nie działo. Przypuszczałem, że to wreszcie zamarzło, stało się martwe.
I właśnie wtedy zobaczyłem duże pąki tworzące się na ramionach tego czegoś. Wyglądało to jak film poklatkowy rozwijającego się kwiatu. Naprawdę myślałem, że są to kwiaty, przy czym każdy z nich miał wielkość ludzkiej głowy.
Wokół pełno było delikatnych, kolorowych, rozwijających się tkanek. Przyszło mi do głowy, że nikt i nic nie widziało jeszcze takich barw. Nie istniały, dopóki na ten świat nie przywieźliśmy światła, sprawcy wszystkich naszych nieszczęść.
Czułki, pręciki falujące delikatnie... Podszedłem do żywej ściany, która mnie otaczała. Widziałem wszystko bardzo dokładnie. Ani wtedy, ani w żadnym momencie wcześniej nie obawiałem się tego stworzenia. Byłem przekonany, że nie miało złych zamiarów, jeśli w ogóle posiadało jakąś świadomość. Widziałem dziesiątki dużych kwiatów w różnych stadiach rozwijania się. Przypominały motyle wydobywające się z poczwarek - z wymiętymi skrzydłami, bardzo słabe. Byłem coraz bliższy odkrycia prawdy.
Ale one zamarzały, umierając niemal w chwili narodzin. Odpadały jeden po drugim od głównego pnia, szamocząc się przez kilka sekund niczym wyjęta z wody ryba. Na koniec odkryłem wreszcie, czym były naprawdę. To nie były płatki, były to płetwy. Lub ich odpowiedniki. Okres larwalny stworzenie to spędzało pływając w morzu. Przez większą część życia może było przyczepione do morskiego dna i tam wypuszczało ruchome nowe pędy w poszukiwaniu wolnego terytorium. Tak samo robią ziemskie korale.
Uklęknąłem, aby przyjrzeć się z bliska temu małemu stworzonku. Piękne ubarwienie znikało, wszystko stawało się brunatne. Niektóre z płatków-płetw odpadły, zamarzając w zetknięciu z podłożem. Ale stworzonko wciąż jeszcze się ruszało, starało się mnie ominąć, gdy się zbliżałem. Zastanawiałem się, jak wyczuło moją obecność. I wtedy dostrzegłem, że te nibypręciki mają na czubkach jasnoniebieskie plamki. Wyglądały jak maleńkie gwiaździste szafiry albo niebieskie oczy małża przegrzebka, świadome światła, ale niezdolne do tworzenia obrazów. Gdy tak stałem, jasny błękit znikał, szafiry przesłaniała mgła. Teraz były to zwykłe kamienie...
Doktorze Floyd czy ktokolwiek odbierający tę transmisję. Nie zostało mi wiele czasu. Jowisz wkrótce zasłoni mój nadajnik, ale już prawie skończyłem.
Wiedziałem, co muszę zrobić. /.../
Zastanawiałem się, czy nie jest za późno. Przez kilka minut nic się nie działo. Podszedłem więc do ściany splątanych ramion i kopnąłem je. Powoli stworzenie zaczęło się rozplątywać i przesuwać w stronę kanału. /.../
Poszedłem za stworzeniem aż do wody, kopiąc je od czasu do czasu, gdy zwalniało, i czując, jak lód kruszy mi się pod stopami... Zbliżając się do kanału nabierało sił i energii, jak gdyby czuło, że wraca do domu. Zastanawiałem się, czy przetrwa, by móc ponownie zakwitnąć. /.../
Mówi profesor Chang z Europy. Melduję o katastrofie statku kosmicznego „Tsien"."


1982

A poza tym oba opisy są piękne. Zaś występujące w nich stwory na tyle jednak odmienne, że - mimo nasuwających się analogii - waham się mówić o autoplagiacie.
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas

Awatar użytkownika
Q
Nexus 6
Posty: 3142
Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01

Czołowy twardziel ;-) Clarke

Post autor: Q »

forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas

Awatar użytkownika
Q
Nexus 6
Posty: 3142
Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01

Czołowy twardziel ;-) Clarke

Post autor: Q »

Ciekawe koincydencje między pierwszą "Odyseją..." (w obu wersjach) a życiem, którymi Clarke chwalił się w przedmowie do drugiej:

"Ostatecznie jednak historia i fikcja splotły się nierozerwalnie.
Astronauci misji Apollo widzieli już nasz film, gdy szykowali się do lotu na Księżyc. Załoga Apolla 8, która w Boże Narodzenie 1968 roku ujrzała drugą stronę srebrnego globu — był to pierwszy raz, gdy człowiek mógł to uczynić bezpośrednio — wspominała potem, że bardzo ich kusiło, by zameldować przez radio o dostrzeżeniu wielkiego czarnego monolitu. Niestety rozsądek zwyciężył.
Później zdarzyły się przedziwne wypadki, które w pewien sposób naśladowały sztukę. Mam na myśli przede wszystkim historię lotu Apolla 13 w 1970 roku. Nie dość, że moduł załogowy otrzymał wówczas nazwę Odyssey, to tuż przed wybuchem zbiornika z tlenem, co zmusiło załogę do przerwania misji, odtworzyła ona Tako rzecze Zaratustra Richarda Straussa, motyw kojarzony z filmem.
Gdy doszło do utraty zasilania, Jack Swigert zwrócił się przez radio do kontroli misji: „Houston, mamy problem”. Podobnie (i przy podobnej okazji) zwrócił się w powieści Hal do Franka Poole’a: „Przepraszam, że przerywam uroczystość, ale mamy problem”.
Gdy później opublikowano raport z misji Apolla 13, Tom Paine,­ administrator NASA, przysłał mi egzemplarz dokumentu z komentarzem przy słowach Swigerta: „Było dokładnie tak, jak zapowiadałeś, Arthurze”. Nadal czuję się trochę nieswojo, ilekroć o tym pomyślę, całkiem jakbym w pewien sposób był odpowiedzialny za ich problemy.
Kolejne podobieństwo było znacznie mniej dramatyczne, ale za to nader wymowne. Jedna z najciekawszych technicznie scen filmu to ta, w której Frank Poole biega w środku olbrzymiej „wirówki” tworzącej część załogowej przestrzeni Disco­very. Może to robić dzięki sztucznej grawitacji wytwarzanej przez ruch obrotowy modułu. Niemal dziesięć lat później załoga stacji kosmicznej Skylab spróbowała zrobić coś podobnego na gładkiej powierzchni w pierścieniu magazynowym. Skylab nie został wprawiony w ruch obrotowy, ale załoganci i tak znaleźli sposób — odkryli, że jeśli będą biegać niczym myszy w kołowrotku, osiągną efekt optycznie nieodróżnialny od tego, co pokazano w filmie.
Przesłali nagranie z tego ćwiczenia na Ziemię, oczywiście z właściwym podkładem muzycznym oraz komentarzem: „Stanley Kubrick powinien to zobaczyć”. I tak się stało: wysłałem mu nagranie w formacie wideo (nigdy mi go nie odesłał, ale Stanley używa podręcznej czarnej dziury jako systemu archiwizacji)."


"No i jest jeszcze dziwny przypadek „Oka Japetusa” — przedstawiony w rozdziale 35 pierwszej Odysei kosmicznej 2001. Opisałem tam odkrytą na powierzchni satelity białą formację w kształcie elipsy, długą i szeroką na setki kilometrów. Była idealnie symetryczna i miała tak ostre krawędzie, jakby ktoś ją namalował na powierzchni globu, gdy zaś Bowman znalazł się nieco bliżej, dostrzegł w samym środku tego „pustego oka” ciemną plamkę, która okazała się monolitem (lub jednym z jego awatarów).
Gdy Voyager 1 przesłał pierwsze zdjęcia Japetusa, dał się na nich dojrzeć wyraźny biały owal z małą czarną kropką pośrodku. Carl Sagan natychmiast wysłał mi odbitkę z Jet Propulsion Laboratory z nieco tajemniczą adnotacją: „Myślę o tobie…”. Sam nie wiem, czy powinienem czuć się rozczarowany, czy raczej się cieszyć, że Voyager 2 pozostawił sprawę otwartą i nadal nie wiemy dokładnie, co to właściwie jest."


Przy czym: co przewidział, to przewidział, ale Saganowi (po starej znajomości? ;)) wieszczył chyba życie dłuższe, niż faktycznie miało to miejsce. Kłania się passus z pierwszego rozdziału "2010...":

"Tyle razy słyszałem, jak Carl mówi o SETI, że mógłbym go zastąpić."

ps. Jeszcze taki link dorzucę:
https://www.nasa.gov/mission_pages/stat ... rsary.html
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas

Awatar użytkownika
Q
Nexus 6
Posty: 3142
Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01

Czołowy twardziel ;-) Clarke

Post autor: Q »

forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas

Awatar użytkownika
Q
Nexus 6
Posty: 3142
Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01

Czołowy twardziel ;-) Clarke

Post autor: Q »

Clarke - lata temu - o przyszłości:
https://www.youtube.com/watch?v=YwELr8ir9qM

I - dekadę później - o Plutonie, Obcych, i perpetuum mobile:
https://www.youtube.com/watch?v=dVPLm0vlQHw

Oraz - dość niedawno - o AI:
https://www.youtube.com/watch?v=TJ7kZbDQ3Qo
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas

ODPOWIEDZ