F 54
Moderator: RedAktorzy
- PP
- Fargi
- Posty: 354
- Rejestracja: śr, 19 kwie 2006 11:16
A tak w ogóle, to ja chciałem Wam posłać jakiś graf... eee... genialny utfur. I wtedy to bym był spolegliwy wobec redaktorów i zgodził się na wszystkie poprawki (tirli-trirl-plup-plu, hehe, nawet sam w to nie wierzę ;))) Ale nie napiszę, bo nie mam terminu, a jak nie mam terminu, to niby jak mam pisać? Więc możecie spać spokojnie. :D
<no to teraz zaczynam się cichcem wymykać, coby za offtopa nie oberwać:))>
A wracając do tematu.
To ja jestem miły chłopak i się na mnie nie ma co obrażać. :)))
<pstryk, PePe znikł>
<no to teraz zaczynam się cichcem wymykać, coby za offtopa nie oberwać:))>
A wracając do tematu.
To ja jestem miły chłopak i się na mnie nie ma co obrażać. :)))
<pstryk, PePe znikł>
Pytający )
- Bebe
- Avalokiteśvara
- Posty: 4592
- Rejestracja: sob, 25 lut 2006 13:00
Pepe, na nas możesz zawsze liczyć!
Masz dwa tygodnie na napisanie utForu do następnego F. :)
Temat:
kto wykupił krwiożercze petunie? :P
Masz dwa tygodnie na napisanie utForu do następnego F. :)
Temat:
kto wykupił krwiożercze petunie? :P
Z życia chomika niewiele wynika, życie chomika jest krótkie
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika
- Bebe
- Avalokiteśvara
- Posty: 4592
- Rejestracja: sob, 25 lut 2006 13:00
Pelargonie zbyt oklepane - na każdym balkonie prawie.
Petunie lepsze.
A potem będzie zamaskowany skrzydłokwiat. :P
Petunie lepsze.
A potem będzie zamaskowany skrzydłokwiat. :P
Z życia chomika niewiele wynika, życie chomika jest krótkie
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika
- Harna
- Łurzowy Kłulik
- Posty: 5588
- Rejestracja: ndz, 05 mar 2006 17:14
- Bebe
- Avalokiteśvara
- Posty: 4592
- Rejestracja: sob, 25 lut 2006 13:00
- PP
- Fargi
- Posty: 354
- Rejestracja: śr, 19 kwie 2006 11:16
<jeszcze tylko troszeczkę, kawalątko offtop, tyci, tyci... i już do tematu wracam, biegnę, pędzę, lecę, bo mogę, bo... :))>
Ano pisałem, pisałem. Tak mnie zafrasowało czepia się opowiadań na F, że ledwo zdążyłem napisać miniaturkę. (bo jeszcze inne sprawy doszły) Ale się udało. :)
Jeśli chodzi o termin, to wolałbym jednak te dwa tygodni, jeśli można? :))
A temat już mam, nawet zaczęte już mam, więc z krwiożerczych petuni skorzystam następnym razem. :))
No to teraz dopiero sobie narobiłem. Znaczy narobię tym co poniżej. ;))
Czekam na polemikę. :))
Trubadur
2. z nich – ewentualnie też można by zrezygnować, choć przyznam, że mi nie wadzi
3. [] – brakuje mi „się”.
Trochę mi nie gra to: idealnym naturalnym. (takie mam odczucie)
Ogólnie to Paśka jest ok. I inni bohaterowie też. Wcześniejszych przygód nie czytałem więc trudno o odbiór całościowy. Jednak biorąc, właśnie to po uwagę (że jest to cykl opowiadań,) plus za to, że nie miałem problemów z orientacją co się dzieje. Niewiedza nie przeszkadzała mi przy czytaniu. :)
Ano pisałem, pisałem. Tak mnie zafrasowało czepia się opowiadań na F, że ledwo zdążyłem napisać miniaturkę. (bo jeszcze inne sprawy doszły) Ale się udało. :)
Jeśli chodzi o termin, to wolałbym jednak te dwa tygodni, jeśli można? :))
A temat już mam, nawet zaczęte już mam, więc z krwiożerczych petuni skorzystam następnym razem. :))
No to teraz dopiero sobie narobiłem. Znaczy narobię tym co poniżej. ;))
Czekam na polemikę. :))
Trubadur
Przyznam, że trochę jestem wyczulony na ten zaimek, więc zaznaczę. Mamy tu określenie ‘niewyraźna’, więc ‘jakaś’ można by pominąć. Taki już mój gust. :DGdy w oddali zamajaczyła jakaś niewyraźna sylwetka, z początku żadne z nich nie przyznało się, że cokolwiek widzi.
Zaznaczone dopowiedzenie wydaje mi się to niepotrzebne, bo skoro miała długie kruczoczarne rzęsy, to i myślę miała czym trzepotać.Dziewczyna odpowiedziała mu wabiącym spojrzeniem. Spuściła skromnie oczęta i zatrzepotała długimi, kruczoczarnymi rzęsami. Zaiste, miała czym.
Swojej myślę niepotrzebne. A i nad ‘z tego powodu’ też by się można zastanowić. Nawet bardziej niepotrzebne wydaje mi się to drugie. :D– Alila – oznajmiła dziewczyna, odrzucając dumnie w tył czarne loki. – Myślałam, że to wszystkim wiadomo. Wieść o mojej nieszczęsnej urodzie obiegła już bowiem całe Księstwo, jak mniemam. – Wbrew swojej deklaracji bynajmniej nie wyglądała na zmartwioną z tego powodu.
Nie wiem, może i dobrze, choć nie do końca jestem pewien, to czy można poklepać się po mieczu. Po brzuchu na pewno. Po szklance, raczej nie. :) Miecz niby blisko ciała, a do strażnika niejako przyrósł. Co myślicie? <”czepiasz się” - takiej odpowiedzi nie przyjmuję ;))>Poklepał się po mieczu, jakby to była głównie jego zasługa. Pasia w bajorze zabulgotała pogardliwie.
1. Jego myślę niepotrzebne.Jego towarzysze popatrzyli na niego z uznaniem, po czym rozeszli się i zaczęli wycinać okoliczne krzewy. W mig ułożyli z nich niewielki stos. Ognisko zapłonęło wesoło, kompania rozsiadła [] wokół..
2. z nich – ewentualnie też można by zrezygnować, choć przyznam, że mi nie wadzi
3. [] – brakuje mi „się”.
Tutaj ok. Informacja, że to była jej komnata.Rozejrzała się po swojej komnacie w poszukiwaniu czegokolwiek, czym mogłaby zasłonić okno.
Tutaj już nadmiarowe. :)Księżniczka miotała się po swojej komnacie, upychając w okna każdy kawałek materiału, jaki tylko wpadł jej w ręce.
I znowu ‘swojej’, jeśli musi być, to ok. Ale ‘jego’ można by śmiało wyrzucić.Strażnik dotarł do swojej klitki, zatykając uszy z całych sił. Niestety, ściany jego lokum postanowiły zostać idealnym naturalnym wzmacniaczem.
Trochę mi nie gra to: idealnym naturalnym. (takie mam odczucie)
Skoro to jest jego kufer, z jego pokoju, dokreślenie imo niepotrzebne. ;)– Masz rację – przyznał i zaczął wydobywać swoje rzeczy z kuferka, upychając je naokoło okien.
Zdanie po myślniku nie przypadło mi do gustu. Chodzi o inwersję, dziwnie mi to brzmi.– W tooobieee widzę caaałyyy świaaat! – wdarł się nagle głos Orażka do pokoju, kilka ubrań osunęło się bowiem z okna.
Myślę nieistotne. Chyba, że chodziło o podkreślenie (że się tak wyrażę) podmiotowości ludzkiej tej czynności. Ale to ja się na takich rzeczach nie znam. :)Rzucił swój koc na ziemię u stóp jej łoża.
Ogólnie to Paśka jest ok. I inni bohaterowie też. Wcześniejszych przygód nie czytałem więc trudno o odbiór całościowy. Jednak biorąc, właśnie to po uwagę (że jest to cykl opowiadań,) plus za to, że nie miałem problemów z orientacją co się dzieje. Niewiedza nie przeszkadzała mi przy czytaniu. :)
Pytający )
- Riv
- ZasłuRZony KoMendator
- Posty: 1095
- Rejestracja: śr, 12 kwie 2006 15:09
- Płeć: Mężczyzna
Powoli, na ile tylko czas pozwala, przegryzam się przez 54-tego Fahrenheita. Tym razem padło na opowiadanie Marka Utkina. I muszę przyznać, że kończąc lekturę „Mental Heath” – byłem zawiedziony. Dlaczego?
Przede wszystkim dlatego, że się przeliczyłem.
Patrząc na tytuł i czytając pierwsze zdania, liczyłem najpierw na klimatyczną opowiastkę, która na końcu powie mi coś ciekawego na temat zdrowia psychicznego. Potem – od mniej więcej pierwszego dialogu – moje liczenie przeskoczyło na przyjemną humoreskę, dziejącą się w absurdalnym, wykoślawionym świecie. Wreszcie, od rozpoczęcia jatki-rozpierduchy, liczyłem już tylko na to, że zakończenie cokolwiek uratuje.
Przeliczyłem się.
Bo co my tu mamy?
Przydługi wstęp z wahającym się krzaczkiem, rozklekotanym samochodem, pogawędką w barze i ucieczką pastora, który nie jest tak do końca pastorem, a do tego ma rodzinkę na określonym, określonym bluzgami poziomie.
Rozwinięcie, czyli jatkę w krzywym zwierciadle – dodajmy, jatkę prawie bezkrwawą (mimo latających kul, granatów i rakiet), a do tego urwaną w najciekawszym momencie.
Zakończenie, które pojawia się ni z tego, ni z owego, a przy tym – bądźmy szczerzy – nie jest ani zbyt głębokie, ani szczególnie zaskakujące, zaś autor już dużo wcześniej podprowadził czytelnika wystarczająco, żeby ten złapał sens spinającej całość gry słownej.
Mamy to wszystko – a zarazem nie mamy nic, bo proporcje między częściami opowiadania są zachwiane. Mam wrażenie, że albo wstęp jest przegadany, albo część główna za szybko się autorowi znudziła – a to z kolei sprawia, że zakończenie w ogóle sprawi wrażenie przypiętego na siłę w miejscu, w którym urwało się pisanie. Sens jest, ale nie może wybrzmieć do końca – i tylko cichutko rezonuje.
Do listy przeliczeń dorzucę jeszcze te bardziej drobiazgowe – wszak w szczegółach może tkwić duża część uroku. Niestety, nie w „Mental Heath”.
Nie udało mi się dopatrzyć niczego szczególnego w bohaterach opowiadania. Ot, plejada papierowych postaci, z których żadna nie jest zbyt dobrze przedstawiona. Nawet Wielki Bob Rzeźnik nie wydaje się ani zbytnio szalony, ani bardzo rzeźnicki. Poza tym, że jeździ, wykłada się na motorze, rzuca granatami i pluje kulami z Ingrama, nie ma w nim niczego, co pozwoliłoby uwierzyć w jego wielką rzeźnickość.
Nie udało mi się także wczuć w atmosferę. Właściwie nie jestem do końca pewien, czy miał to być swoisty dziki zachód, czy może coś w klimacie „świata-pustyni w niedalekiej przyszłości”. Szczególnie ta druga opcja przyszła mi do głowy w pewnym momencie. Szkoda, że autor nie poszedł w tą stronę. W zaprezentowanym tekście klimatu, który sam w sobie współgrałby ładnie z tytułem (a jednocześnie nazwą miasteczka), raczej nie ma zbyut wiele.
Nie udało mi się wreszcie znaleźć w opowiadaniu odpowiedniej dawki humoru, która wypełniłaby brak głębszego potraktowania spraw mentalno-zdrowotnych. Zbyt słabe przerysowania, połączone ze zbyt małą dawką absurdu, ubarwione zbyt ubogimi dialogami… to zbyt mało, żeby uznać „Mental Heath” za utwór humorystyczny. Mam wrażenie, że autor chciał mrugnąć do mnie okiem, ale zrobił sztucznie, nieco na siłę – i anegdota rozpłynęła się w niezręcznej ciszy.
Nie będę się już zagłębiał w szczegóły czysto techniczne. Wspomnę tylko ogólnie, że nie podobały mi się m.in. zastosowane w nadmiarze „nagłości”, „te chwile”, czy „następne momenty” – korzystanie z takich zwrotów to, moim zdaniem, nienajlepszy sposób na dodawanie dynamiki. Do tego poszczególne zdania miejscami skonstruowane są dość topornie (przykładowo fragment o granacie fosforowym pod wozem pastora), zaś opisy często nużą monotonią i jednostajnym rytmem (przecież to jest jatka, do diabła!).
Wszystko to sprawiło, że kończąc czytanie czułem zawód. Bo pomysł, stanowiący podstawę opowiadania, miał pewien potencjał. Tylko potencjał ten pozostał w sferze „mogłobytów” – po prostu „Mental heath” mogło być całkiem dobrym opowiadaniem.
Nie było.
Szkoda.
Przede wszystkim dlatego, że się przeliczyłem.
Patrząc na tytuł i czytając pierwsze zdania, liczyłem najpierw na klimatyczną opowiastkę, która na końcu powie mi coś ciekawego na temat zdrowia psychicznego. Potem – od mniej więcej pierwszego dialogu – moje liczenie przeskoczyło na przyjemną humoreskę, dziejącą się w absurdalnym, wykoślawionym świecie. Wreszcie, od rozpoczęcia jatki-rozpierduchy, liczyłem już tylko na to, że zakończenie cokolwiek uratuje.
Przeliczyłem się.
Bo co my tu mamy?
Przydługi wstęp z wahającym się krzaczkiem, rozklekotanym samochodem, pogawędką w barze i ucieczką pastora, który nie jest tak do końca pastorem, a do tego ma rodzinkę na określonym, określonym bluzgami poziomie.
Rozwinięcie, czyli jatkę w krzywym zwierciadle – dodajmy, jatkę prawie bezkrwawą (mimo latających kul, granatów i rakiet), a do tego urwaną w najciekawszym momencie.
Zakończenie, które pojawia się ni z tego, ni z owego, a przy tym – bądźmy szczerzy – nie jest ani zbyt głębokie, ani szczególnie zaskakujące, zaś autor już dużo wcześniej podprowadził czytelnika wystarczająco, żeby ten złapał sens spinającej całość gry słownej.
Mamy to wszystko – a zarazem nie mamy nic, bo proporcje między częściami opowiadania są zachwiane. Mam wrażenie, że albo wstęp jest przegadany, albo część główna za szybko się autorowi znudziła – a to z kolei sprawia, że zakończenie w ogóle sprawi wrażenie przypiętego na siłę w miejscu, w którym urwało się pisanie. Sens jest, ale nie może wybrzmieć do końca – i tylko cichutko rezonuje.
Do listy przeliczeń dorzucę jeszcze te bardziej drobiazgowe – wszak w szczegółach może tkwić duża część uroku. Niestety, nie w „Mental Heath”.
Nie udało mi się dopatrzyć niczego szczególnego w bohaterach opowiadania. Ot, plejada papierowych postaci, z których żadna nie jest zbyt dobrze przedstawiona. Nawet Wielki Bob Rzeźnik nie wydaje się ani zbytnio szalony, ani bardzo rzeźnicki. Poza tym, że jeździ, wykłada się na motorze, rzuca granatami i pluje kulami z Ingrama, nie ma w nim niczego, co pozwoliłoby uwierzyć w jego wielką rzeźnickość.
Nie udało mi się także wczuć w atmosferę. Właściwie nie jestem do końca pewien, czy miał to być swoisty dziki zachód, czy może coś w klimacie „świata-pustyni w niedalekiej przyszłości”. Szczególnie ta druga opcja przyszła mi do głowy w pewnym momencie. Szkoda, że autor nie poszedł w tą stronę. W zaprezentowanym tekście klimatu, który sam w sobie współgrałby ładnie z tytułem (a jednocześnie nazwą miasteczka), raczej nie ma zbyut wiele.
Nie udało mi się wreszcie znaleźć w opowiadaniu odpowiedniej dawki humoru, która wypełniłaby brak głębszego potraktowania spraw mentalno-zdrowotnych. Zbyt słabe przerysowania, połączone ze zbyt małą dawką absurdu, ubarwione zbyt ubogimi dialogami… to zbyt mało, żeby uznać „Mental Heath” za utwór humorystyczny. Mam wrażenie, że autor chciał mrugnąć do mnie okiem, ale zrobił sztucznie, nieco na siłę – i anegdota rozpłynęła się w niezręcznej ciszy.
Nie będę się już zagłębiał w szczegóły czysto techniczne. Wspomnę tylko ogólnie, że nie podobały mi się m.in. zastosowane w nadmiarze „nagłości”, „te chwile”, czy „następne momenty” – korzystanie z takich zwrotów to, moim zdaniem, nienajlepszy sposób na dodawanie dynamiki. Do tego poszczególne zdania miejscami skonstruowane są dość topornie (przykładowo fragment o granacie fosforowym pod wozem pastora), zaś opisy często nużą monotonią i jednostajnym rytmem (przecież to jest jatka, do diabła!).
Wszystko to sprawiło, że kończąc czytanie czułem zawód. Bo pomysł, stanowiący podstawę opowiadania, miał pewien potencjał. Tylko potencjał ten pozostał w sferze „mogłobytów” – po prostu „Mental heath” mogło być całkiem dobrym opowiadaniem.
Nie było.
Szkoda.
- Od dawna czekasz?
- OD ZAWSZE.
- PP
- Fargi
- Posty: 354
- Rejestracja: śr, 19 kwie 2006 11:16
OK. To tak gwoli podsumowania, bo już więcej tego numeru czepiać się będę. :))
(Niestety inne sprawy mnie o tego odciągają.)
Chciałbym podziękować Redakcji za przyjemność czytania (i czepiania się ;)), bo ogólnie teksty fajne były. I mam nadzieję, że w następnym numerze będą jeszcze fajniejsze. :)))
(Niestety inne sprawy mnie o tego odciągają.)
Chciałbym podziękować Redakcji za przyjemność czytania (i czepiania się ;)), bo ogólnie teksty fajne były. I mam nadzieję, że w następnym numerze będą jeszcze fajniejsze. :)))
Pytający )