ZWT5: Dopóki krople umysłu... - prace

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
No-qanek
Nexus 6
Posty: 3098
Rejestracja: pt, 04 sie 2006 13:03

Post autor: No-qanek »

Ehem, Małgorzato, mówiłaś, że już niedługo twoje oczko spadnie na warsztatowe teksty, a paluszki rączo poczną je rozbierać. I jakby tu tego... no to kiedy ten striptiz?
"Polski musi mieć inny sufiks derywacyjny na każdą okazję, zawsze wraca z centrum handlowego z całym naręczem, a potem zapomina i tęchnie to w szafach..."

Awatar użytkownika
Młodzik
Yilanè
Posty: 3687
Rejestracja: wt, 10 cze 2008 14:48
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Młodzik »

Młode to, niewyżyte... Wybacz mu Margo ;).
BBP NMSP

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Nie-e problem. Jeszcze tylko jedna próbka - i będę miała trochę wytchnienia, by zająć się WT. :)))

***

edit - długi. Moderatorom łatwo nie jest, od nowego posta nie wypada im zaczynać, bo czas edycji postów modzi mają nieograniczony.
Postaram się po kolei omawiać, bo dawno się nie trzymałam żadnego porządku.

Czyli na stole tekst Calthii pt. "Krocząc ścieżką życia".
W powyższym zdaniu po tytule następuje kropka. Jeżeli tytuł jest tam, gdzie należy, czyli nad tekstem - kropka jest domyślna, nie stawia się jej (ale nie są domyślne pytajniki, wykrzykniki czy wielokropki, co zabawne).
Mała kropka – wielki omen... Nie będzie dobrze, prawda? Językowo nie będzie.
No, to sprawdźmy, Autorko, czy wróżba się spełni.

Na początku sielana w lesie - drzewa, małe futerkowe gryzonie oraz chłopak na ziemi. I – jak w porządnym horrorze - wtedy właśnie powinno pojawić się monstrum. No, to się pojawia.
Promienie zachodzącego słońca oblały swym blaskiem krzaki i niskie drzewa padając wprost na lazurowe oczy.

Potworne zdanie.
Najpierw, Autorko, popatrz na pogrubienie. Tyle światła w jednym zdaniu? Dodajmy podkreślone czasowniki. Wychodzi: promienie+słońca+blaskiem+oblały+padając. Nie sądziłam, że to powiem, ale za dużo cukru w cukrze, za mocna kondensacja treści. Należało ją najpierw (treść, nie kondensację) nieco odchudzić. Z blasku i oblewania choćby. Wyjdzie to samo znaczeniowo, a w czytaniu jakby bardziej przyjaźnie. Zaimek zakazany - zaznaczony pochyleniem - też niepotrzebny, rzecz jasna.
To nie koniec jednakże. Zastanowiły mnie te niskie drzewa. Z opisu wynika, że światło zachodzącego słońca pada tylko na to, co przy ziemi (krzaki i niskie drzewa). A rzecz się dzieje w lesie (zatem wysokie drzewa też są, inaczej wyróżnik "niskie" nie byłby potrzebny). Aż wzięłam zapalniczkę i zaczęłam nią machać przy krawędzi biurka (i poparzyłam sobie palce, oczywiście). Ale wyszło mi, że opis jest niezgodny z prawami fizyki (optyki). Nie będę udawać, że się znam na optyce (nie znam się), ale coś jest nie tak z tym opisem. W niedoskonałej symulacji (brak odpowiednich proporcji, właściwych krzywizn i odległości) cień padał dołem...
I jeszcze te oczy, na które padają promienie (słońca). Te oczy muszą, bezwzględnie muszą, do kogoś lub czegoś przynależeć. Zabrakło dopełnienia.
Pewnie miało być poetycko, a skończyło się na manowcach języka. Niestety.

Dalej też nie jest najlepiej.
Zmrużył powieki skupiając uwagę na celu. Lada chwila dopełni się (ten cel, jak rozumiem, bo domyślny on z pierwszego orzeczenia się nie ujawnił, a chwila wyraźnie przynależy do okolicznika czasu). Będzie mógł wrócić (też cel – czyż nie?) do domu
Nieustanny problem z podmiotami. Oto prawda objawiona, Autorko: w języku polskim podmiot domyślny (zwłaszcza przy orzeczeniu w III osobie) nie odnosi się automatycznie do rzeczownika osobowego. Dlatego składnia polska wymusza wcześniej czy później konkretyzację podmiotu – czyli użycie rzeczownika.

A skoro przy składni jesteśmy...
W bestię, której nikt nie potrafił opisać, przerażającej a jednocześnie zapierającej dech w piersiach, trudno mu było uwierzyć.
Rozbierzmy to zdanie, pozbawmy poetyckich inwersji i rozbudowanych przydawek.
Trudno mu było uwierzyć w bestię, [ciach] , przerażającej a jednocześnie zapierającej dech w piersiach.
[ciach]której nikt nie potrafił opisać[/]
I oto widać, że składnia mści się na Autorze, który nie poświęcał jej dostatecznej uwagi.
Tak przy okazji zastanawia mnie, jak wzmiankowana bestia może być zarazem przerażająca i zapierająca dech w piersi.
Frazeologia obrywa najczęściej.
Ale o frazeologii była już mowa. I o ortografii również.

Co tu kryć, dobrze nie jest, Autorko. A nawet bardzo niedobrze. Język niewprawny, niezdolny do wyrażania patosu, potykający się na stylu poetyckim. Słaby, kulawy, nierozwinięty. Widać, że stawia Ci opór – jak u wieszczów: myśl z duszy leci szybko, nim się w słowach złamie. Klasyka, znaczy.

Ale nie język jest tu problemem (rzadko jest).
Twój tekst położyła organizacja treści, Autorko.
Zerknijmy na fabułę.
1. Sielana leśna – żołędzie i drobny gryzoń futerkowy oraz chłopak na ziemi, który się poci i spina. Dobra, kontrast taki dla nastroju. Że niby w tej sielance czai się coś paskudnego.
2. Wzmianka w retrospekcji (w kontekście nieco dowolnym, ale nie będę się czepiać drobiazgów) o bestii, czyli uzupełnienie sugestii o czymś paskudnym, co się czai w sielankowym krajobrazie. Ale chłopak nie wierzy w bestię, bo jego ojciec wrócił z lasu i nawet trofeum przyniósł (nieważne, że innym się tak nie poszczęściło, wiara racjonalna nie jest przecież). Przy okazji okazuje się, że chłopak już od dłuższego czasu tropi oną. Nie bestię (w bestię nie wierzy), ale istotę rodzaju żeńskiego.
3. Czas zamiera. Znaczy, napięcie się robi – cisza przed burzą, dzień, w którym Ziemia zamarła, wejście smoka... yy... bestii – takie tam. I zza węgła wychodzi kobieta. Tyle, jeżeli chodzi o moment zawieszenia. Nic spektakularnego się nie stało, choć ton narracji sugeruje, że nastąpić powinno co najmniej zstąpienie z nieba lub coś równie wzniosłego. Może piękno kobiety poraziło otoczenie, choć czemu – nie wiem.
4. Dialog, w którym trudno się zorientować, kto do kogo mówi i o czym właściwie. Do tego potwornie wysilony, sztuczny, ponieważ kobieta informuje chłopaka o sprawach, które ten na pewno zna – inaczej nie pojawiłby się w lesie. Nieoczekiwanie zmienia się też perspektywa narracji z tej od chłopaka na kobietę. Ten epizod to najsłabsze ogniwo fabuły. Ale chodzi o to, że kobieta pokazuje chłopakowi, jak ona widzi świat. Po czym chłopak słyszy i czuje smak oraz ból. Nie, nie jestem drobiazgowa. Nieważne. Ona pokazuje, on poznaje, doświadczenie przyjemne nie jest. Znaczy, to jest próba. Na czym próba polegała – nie mam pojęcia. Autorskie chciejstwo sprawiło za to, że bohater zdał. W nagrodę zostaje poprowadzony do wodospadu.
5. Chłopak (nadzwyczajnie) wie, co ma robić, więc wchodzi do wody – to jest chrzest, namaszczenie na wodza. Nic zaskakującego – przecież zaliczył próbę, więc musiał dostać nagrodę oraz znak (jaki – nie wiadomo, ale „woda naznaczy”). A kobieta zapewnia, że chłopak jest człowiekiem prawym i będzie dobrym wodzem. Na jakiej podstawie ten wniosek? Wszak kobieta nie zaglądała do umysłu chłopaka, przekazywała mu tylko swoje widzenie świata.
No, rozlazło się.

Ale zdarzenia generalnie idą jak po drucie: bohater poszedł, spotkał się, pogadał, wykąpał. Mission complete.
Anorektyczna ta fabuła. Zero napięć.

Wysoki ton narracji i dialogu wskazuje, że to epicki kawałek. Wysoki ton jednak nie zwalnia Autora od spójności fabularnej. A nieciągłości są spore. Przede wszystkim nie ma jasnych zasad, na czym polega próba. Nie ma też żadnych wyjaśnień, po co elfka przeprowadza próbę i czemu ma władzę, by namaszczać wodza ludzi. A tak być nie może w eposie – bohater musi przejść próbę odpowiednio straszną lub trudną, by potwierdzić, że jest herosem. Aby odbiorca mógł ocenić ogrom próby i wyjątkowość herosa, zasady próby muszą być jasne: jak heros przejdzie, dostanie np. miecz. Jak przegra – zginie. Co znaczy, że przeszedł, po czym poznać, że heros się nie sprawdził – obowiązkowe dane dla odbiorcy, by zaistniało jakieś napięcie. Obowiązkowe związanie epickiej fabuły również to jest. Tu: niejasne.

O tle zdarzeń nie wspomnę. Epicka zasada jest zawsze ta sama: gdy nadchodzi zło/ciemność/upadek/zagłada/wielkie zagrożenie – zjawia się heros. Tu tło i okoliczności przełomowe dla świata są całkowicie pominięte. A z tego zapewne wynikłyby zależności łączące bohatera i elfkę. Choćby wyjaśnienie, czemu las jest ważny i musi być chroniony przed ludźmi. Na czym w ogóle ta ochrona polega?

W gruncie rzeczy większość kwestii nośnych dramatycznie, akcyjnie, Autorko, spychasz do streszczeń. Poszukiwania tropu przez bohatera, stosunek ludzi do lasu, związki między elfką lub elfami i ludźmi lub tylko wodzem jednego plemienia... Ot, wszystko, byle uniknąć dynamicznej akcji, a przejść do statycznych scen wyczekiwania, dialogu o niczym i niejasnej próby bohatera.

Przycięłaś pomysł, by się zmieścił w limicie – to widać. I zrobiłaś to bardzo niewprawnie, o czym świadczy najlepiej marnotrawienie znaków w scenie spotkania: opisy wyglądu postaci, które nic nie wnoszą do przebiegu zdarzeń oraz czynności, które nic nie znaczą (siadanie, wygładzanie sukienki), na dodatek powtarzasz również informacje, które już wcześniej zamieściłaś (np. lazurowe oczy bohatera, podobieństwo do ojca, niewiara w leśną bestię. Trzeba było raczej wyjaśnić, czemu elfka mogła wybierać wodza ludzkiego plemienia, pomysł byłby bardziej klarowny.
Zresztą, jaki pomysł? Elfy i ludzie, las, kobieta (piękna i delikatna obowiązkowo) i mężczyzna (wielki i przystojny – również obowiązkowo). Stereotypy. Nawet ekologia już była w eposie. Nihil novi.

O związek tytułu i tekstu nie zapytam. Nie ma potrzeby.

Wypada jednak zwrócić uwagę na próbę obejścia ograniczenia formalnego. Ograniczenia bardzo prostego – zakazu cytowania tematu. Żeby nie cytować, Autorko, sięgnęłaś po słowa-klucze z tematu, przełożyłaś je na angielski, po czym umieściłaś w nieważnych dla opowieści miejscach tekstu (imię bohatera, nazwa wodospadu). Mogłabyś to zrobić, Autorko, z dowolnym tematem. Znaczy, nie pisałaś na zadany temat.

Jak zwiastowała zbędna kropka w tytule: jest źle. Językowo marnie, fabularnie słabo i nawet pomysłu brak.

Tekst i tylko tekst. Wtórny i nudny. I nie na temat. Ani trochę, Calthio.

***

edit kolejny. Dopóki wystarczy miejsca w tym poście - będę edytować.

Przy kolejnej pracy utknęłam. Na stół rzeźnic.... yyy... wiwisekc... No, na stół położyłam "Świadectwo Hugina" Toporniczki.
I wymiękłam. Z niewiedzy wymiękłam.
Przyznam, że moja znajomość wierzeń wikingów jest raczej powierzchowna (dyplomatycznie rzecz ujmując - bardzo dyplomatycznie). Dlatego sięgnęłam do Wikipedii. Żeby Cię sprawdzić, Autorko. Nie w tym niecnym sensie – nie po to, by Cię przyłapać na pomyłce – zakładałam, że żadnej nie będzie i założyłam słusznie. Wszystko się zgadza. I to nie jest komplement, obawiam się. Chociaż nie tracę nadziei, że się mylę w swoich podejrzeniach (niecnych i krzywdzących, oczywiście).
Dlatego, zanim wyrobię sobie zdanie, potrzebna mi opinia eksperta. A jedynym specjalistą, jakiego mam pod ręką, jesteś Ty, Autorko.
Powiedz mi zatem, co jest tylko Twoje w "Świadectwie..."? Niewątpliwie oprawa językowa. Bez wątpienia - wybór narratora.
Co jeszcze? Wskaż mi, Toporniczko, żebym mogła przejść do dalszego omówienia Twojej pracy.

CDN.

***

edit: Praca Toporniczki na razie czeka, więc pozwolę sobie przejść do kolejnej.

Zorckie przy tablicy, "Porozumienie ponad podziałami" na stole...

O hienie było już dużo (może nawet za dużo), dlatego dajmy spokój zwierzętom i weźmy się resztę, choć i tutaj nic ciekawego nie powiem, czego już nie wiedziałbyś, Autorze.
Zabawne, ale po lekturze tego tekstu mam głębokie przekonanie, że temat zrealizowałeś, Autorze. Wrażenie zwerbalizowałbym mniej więcej: „Pełznąć będę, dopóki będę miał świadomość i dopóki starczy mi sił” – podsumowuje narrator. I to mi się zgadza, temat narzucony został zrealizowany w tekście.
Problem w tym, że nie wiem, co właściwie podsumować mógłby narrator?
Tu mam dokładnie tak samo jak Neularger – nie wiem, o czym jest ta opowieść. Z tych samych przyczyn, o których już pisał Neularger: rozszczepienia fabuły.
Masz tu dwie osie fabularne, Autorze, a opowieść jest jedna. Oś pierwsza, sugerowana tytułem (a zatem ważniejsza), to kwestia dealu bogów z różnych religii. Bogowie się porozumieli. Co z tego wynika? Że Manitou upodabnia się do Anubisa (chyba?) i zabiera „chrześcijańskiego ateistę” w zaświaty. Główne dane zawarte są we fragmencie:
Sam masz głowę szakala? Ale zaraz, podobno jesteś Manitou, to chyba jednak nie ta religia? Jak to bez znaczenia? Znowu to powtarzasz… Nie, nic mi nie mówi zwrot „porozumienie ponad podziałami”.
No, ale poza tym – niewiele więcej wiadomo. Po co zaistniało to porozumienie, jak się do niego mają plebiscyty na pracownika miesiąca i dla kogo pracuje Manitou oraz czy inni bogowie też pracują i dla kogo? Dziura tu jest.
Fabuła się wokół tej osi nie kręci, bynajmniej.
Kręci się wokół umierania. Narrator-bohater umiera. Czołga się, pełza, gada z Manitou – może majaczy, choć niekoniecznie. Strumień świadomości płynie, narracja w czasie rzeczywistym, mały dystans. Ładnie oddany chaos, niekoherencja umysłowa bohatera-narratora. Nie wiem tylko, po co? Tytuł i wyjaśnienie w tekście kieruje moją uwagę na boga i jego umowę z innymi bogami. Tyle, że z perspektywy narratora rzecz jest nieistotna, bo narrator niczego się w kwestii porozumienia bogów nie dowiaduje. A perspektywa narratora to jedyna, z jakiej prowadzona jest fabuła. Fabuła kręci się wokół umierania i przeżyć bohatera-narratora. Znaczy, tytuł wprowadza mnie w konfuzję.
Gdyby nie było wyjaśnienia, zastanawiałabym się, czy nie chodzi o porozumienie bóg-człowiek, Autorze. Ale jednym zdaniem tego rodzaju rozważania wyrzuciłeś w obszary nadinterpretacji, więc sprawa zamknięta. Jest element, który tworzy pozorną oś fabularną, rozbija spójność ciągu zdarzeń opisanych. Jak element z innej układanki...
Dlatego nie wiem, o co chodzi w tekście. I dlatego nie potrafię znaleźć klucza interpretacyjnego, podobnie jak Neularger, który wyjaśnił to chyba lepiej ode mnie. Pozostaje mi zgodzić się z jego omówieniem.
Zepsułeś fabułę, Autorze. I nie wyszedł utwór, tylko tekst. Niejasny. Niestety...

***

Kolejny edit, czyli "Deser" Pinki.

Czemu ten utwór (bo to utwór, choć kulawy) wywołuje dysonans polekturowy, Pinki?
Pewnie dlatego, że fabuła skręciła, a związki między epizodami się rozjechały...
Normalnie, co z tymi fabułami?! To kolejna praca, w której ciągłość zdarzeń się rozłazi. W tym przypadku standardowo: początek sygnalizuje inny problem niż zakończenie.
Czy znana Ci jest, Pinki, koncepcja teasera? To rodzaj przekazu reklamowego, składającego się z dwóch części: pierwsza to zagadka, druga – rozwiązanie. Części nie zamieszcza się równocześnie, lecz kolejno – teaser zatem tak naprawdę ma trzy elementy: zagadkę – pauzę – rozwiązanie. Na tej samej zasadzie co teasery tworzy się fabułę z puentą. Znaczy, początek to zasygnalizowanie/wskazanie problemu, koniec – rozwiązanie tego problemu. W środku natomiast wszystko, co opóźni moment rozwiązania, ale też nie będzie odbiegało od tematu/zagadnienia, jakiego teaser dotyczy. Proste, żołnierskie, linearne. I skuteczne jak strzał w serce.
A co Ty masz, Pinki?
Językowo płynnie i bez problemów – ograniczenie dobrze Ci zrobiło na wodolejstwo (choć nadgadatliwość jeszcze znalazłam i nie szukałam bardzo ofiarnie). :P
Przykład:
Zdyszana, pośpiesznie łapie oddech;
Dyszeć = pośpiesznie oddychać – duże zbliżenie znaczeń.
nierówny rytm kroków odbija się echem od ścian korytarza, przyjemnie dźwięczy mi w uszach.
A od podłogi i sufitu się nie odbija echem? Tylko od ścian? Tu chyba zawężenie niepotrzebne.
Ale to czepialstwo już...

Masz ładnie zinterpretowany temat warsztatów – fajna realizacja, moim zdaniem. I jest jatka, czyli też fajnie (przynajmniej dla mnie). Jest też bezczelne przyznanie się do wykorzystania motywu zeszmaconego, schematu, banału, i zagranie na tym motywie standardu równie bezczelnie – popieram to podejście: nie ma co ukrywać i kombinować, lepiej od razu przyznać: zagrajmy to jeszcze raz, Sam... Czy jakoś tak. :)))

Ale teasera/puenty nie ma, jako rzekł Beton-stal. Bo początek i koniec się nie zgadzają tak całkiem.
Początek: narrator goni ofiarę, bo jest zombie i pragnie mózgu.
Problem: narrator stracił pamięć, jak się zmienił w zombie <= sam tak właśnie mówi: problem.
Koniec: narrator znajduje sposób na podniesienie sobie jakości życia – przez urozmaicenie „diety”. Częściowo wiąże się to z kwestią amnezji, bo te posiłki są lepsze właśnie dlatego, że zawierają wspomnienia o narratorze.
Ale w przypadku puenty i teasera zasada jest ta sama: rozwiązania połowiczne to za mało.
Takoż i tutaj zasada się sprawdziła.

Środek jak środek, miał wypełnić czas oczekiwania na puentę, przybliżyć okoliczności, etc. Spełnił swoje zadanie częściowo – rozbudował opis amnezji, wyjaśnił, skąd ona, przybliżył nieco narratora, czyli wszystko OK (poza przegięciem w opisie amnezji, ale o tym już była mowa). Jednakowoż warto jeszcze spojrzeć na tytuł. Tytuł przywodzi skojarzenia kulinarne, przyjemne i doskonale koresponduje z zakończeniem. Nijak natomiast z początkiem. A przy puencie – prosto i po żołniersku być musi.

Robienie puenty wymaga świadomych wyborów. A Ty, Pinki, nie wybierałaś. Zasygnalizowałaś więcej wątków: a to kwestie, czemu akurat zombiakom smakują mózgi (uzależnienie, używka, narkotyk – takie skojarzenia przywodzisz, czyli zupełnie nowy wątek), wzmiankowany powrót taty – przewrotny i wynaturzony (ale nijak nie korespondujący z problemem amnezji choćby)... Początek z elementem zaskoczenia dodatkowo, czyli niejako puenta w puencie: facet goni ofiarę -> jest zombie, takim normalnym zombie, trywialnym, stereotypowym. Do tego są jeszcze zmiany dystansu narracyjnego dla zmyłki – narrator nie od razu wskazuje na siebie, najpierw skupia uwagę odbiorcy na ofierze, a ofiara wcale nie jest tak ważna, by inicjować opowieść, odwlec moment pierwszego zaskoczenia (to zombie!)...
Niestety, następny moment już tak silny nie jest, bo po drodze rozwinęło się parę innych wątków...
Znaczy, na utwór z puentą - za dużo, Autorko.

***

No, to na stół trafia "Pięść Boga" Arto.

O języku i fabule już wypowiedzieli się Komentatorzy i nie mam nic do dodania, poza tym, że się z ich oceną zgadzam. Słaby język, Autorze, zbrodniczo odarty z frazeologii, z niewydolnymi zdaniami (jak to z opisem słońca, co się rzucało na twarz bohatera czy imitacją grzywy lwa na ramionach) i ochwaconym obrazowaniem. Znaczy, źle. Bardzo źle.
Fabularnie – grzech popełniłeś, mordując puentę. Element zaskoczenia usuwając. To jak opowiadać np. dowcip od końca. Nie będzie zabawny, nie będzie zatem dowcipem. Okaleczenie fabuły rodzi analogiczne skutki - pozbawia tekst suspensu, czyli tego, co czyni opowieść intrygującą choć trochę. O tym również Przedpiścy powiedzieli, dodaję tylko swoje poparcie do ich ocen.

Wychodzi na to, że mnie przypadło w udziale sprawdzenie, jak sobie poradziłeś z ograniczeniami WT. Czyli temat i zakaz. Cytowania nie ma, zatem zakaz uszanowany.
A realizacja tematu? Jest na końcu, w epizodzie, w którym zmienia się ujęcie, gdzie wracamy do świata „realnego” i gdzie lekarz i matka rozmawiają o kondycji Hana. Dopóki umysł (Hana) pracuje, jest nadzieja. Poetycki styl tematu został sprowadzony do fundamentów – uproszczony po spartańsku. :P
Dobrze.
Zastanawia mnie tylko, jak lekarz doszedł do konkluzji, że jego pacjent musi wygrać? I co lub w czym wygrać? Na samym końcu zrobiło się niejasno. Niejasna też pozostaje dla mnie łączność tytułu z tekstem. „Pięść Boga”? Co to znaczy i dlaczego właśnie to określenie? Mam nieodparte wrażenie, że wybrałeś je, Autorze, tylko dla jego patetycznego brzmienia i równie patetycznych skojarzeń, niekoniecznie jednak osadziłeś w swoim świecie przedstawionym. Ot, pojawia się – jeden z widzów walki (wyimaginowany widz wyimaginowanej walki, jak się okaże) tak Hana nazwał – kwestia wybawiciela pojawia się w fabule usłużnie, by uzasadnić tytuł, a tytuł zwraca uwagę na zainicjowany, lecz dyndający w próżni wątek. Znaczy, tu się rozłazi znowu fabularnie, choć nie tak paskudnie, jak w przypadku zabitego suspensu, Autorze.

Znaczy, tekst. Zmarnowany potencjał na utwór.

***

Chyba skończył mi się post.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Skończyło mi się miejsce, to od nowego posta już mogę. :)))

Wolfie do tablicy, tekst na stół.

Zacznijmy od ograniczeń, Autorze.
Krople umysłu, niby łzy, spływały po mojej czaszce, brużdżąc biel kości.
moja świadomość spłynęła po czaszce.
Czego nie zrozumiałeś ze sformulowania „absolutny zakaz cytowania”?
A myślałam, że to proste będzie...
Trudno mówić zatem o realizacji tematu – zacytowałeś go mniej lub bardziej wiernie i tyle. Czyli realizacji brak. Wcisnąłeś temat w tekst, ni przypiął, ni przyłatał – styl nie pasuje, ta poetyckość Yuki wyraźnie jest obca. Należało zinterpretować temat, nie skopiować.
Znaczy – ani na temat, ani w ograniczeniu.

Ale to nie koniec usterek.
Masz problem z wyborem tego, co ważne dla fabuły, na co kłaść nacisk, a co pomijać, Autorze.
Zauważ, że na początku spiętrzyłeś mnóstwo szczegółów, które nie zagrały w fabule, do niczego się nie przydały. Wygląd zewnętrzny bohatera-narratora, informacja o dziennikarzu, aktach (o których mówisz tylko "wstrząsające", ale nie dajesz odbiorcy szansy, by sam to ocenił, bo nie pokazujesz, co w tych aktach było tak naprawdę, konkretnie), śledztwie (którego wyników nie znamy).
A istotna jest informacja, że narrator jest "opętany".
Notabene – jeżeli coś złego się komunikuje, ma wolę, świadomość, etc., to KTOŚ. Diabeł, ufok, krasnolud, człowiek – to osoby, ktosie. Twój narrator, Autorze, rozmawia z KIMŚ, nie z czymś zatem. Pomijając, że zaimki brzmią źle.
Istotna byłaby również informacja, po co narrator przylazł do parku. Gdyby się pojawiła...

Przykład tego braku wyczucia, to np. jeden z opisów (spotkanie z krukiem).
Oczekiwałem w napięciu, aż coś się stanie, lecz w parku panowała cisza. Kontynuowałem więc obchód.
Nagrania, fotografie, sprawozdania, które przekazał mi dziennikarz, zdawały się być czystą fantastyką: zawierały multum teorii spiskowych
Jak widać - rzucasz ogólniki. Nic wstrząsającego nie ma w ogólnikach. Na dodatek mam wrażenie, że narrator łazi po parku i przegląda materiały przekazane przez dziennikarza. Tyle tylko, że dziennikarz zmarł pół roku wcześniej i wtedy owe materiały dostał narrator. Znaczy, łączność w narracji się rozlazła, nie ma wyraźnego przejścia/sugestii, że to retrospekcja. Nowy akapit, czyli rozwiązanie graficzne, nie wystarczy.

Zastanawiałam się nad narratorami. Rozumiem, że jeden musi być bezpośredni, żeby opisać to, co się dzieje w jego głowie (w zasadzie tylko ten dialog wewnętrzny go wymusza, co oznacza, że nie wykorzystałeś dobrze potencjału takiej narracji, Autorze – Twój narrator opisuje resztę jak zwykły zewnętrzny). Drugi – zewnętrzny – też jest dobrym pomysłem, nie musisz kombinować, jak pokazać obcość od środka. Ale w takim zestawieniu różnica między narratorami musi być zaznaczona, musi pojawić się wyraźna cezura. I mam tu na myśli nie rozwiązania graficzne, w stylu akapitu czy gwiazdek, lecz językowe. Twoi narratorzy muszą opowiadać inaczej. Tymczasem Janek i narrator zewnętrzny od Jana Bez Serca opisują zdarzenia tak samo. Narracja bezpośrednia, Janka, może być bardziej osobista, z wtrętami choćby, nawet z błędami, kolokwializmami... Potrzebne jest wyraźniejsze jej odróżnienie od partii środkowej, drugiego narratora.

Od części drugiego narratora zaczynają się schody. Jest jatka, której nie rozumiem. Najpewniej Jan Bez Serca wykorzystuje ciało Janka do zabijania ptaków, ale... Czemu nawki, co to są nawki? Do czego służą kruki (jeden się gapił na Janka, to pewnie ma mi coś przywołać, ale „Nigdy więcej” nie padło). I czemu Jan widzi ptaki zamiast dzieci? I co ma przeciwko dzieciom? I w ogóle – jaki jest powód tej jatki?

Potem pierwszy narrator powraca. Z jego relacji wynika, że skutki rzeźni widział. I nic. Jak to narrator zewnętrzny, referuje emocje, ale ich nie czuje. A to narrator bezpośredni, Autorze. Jego zadaniem jest czuć, przeżywać. Bez dystansu. A tu widać nienaturalny dla narratora bezpośredniego dystans do tego, co opowiada. Wspominałam o zróżnicowaniu relacji narracyjnych? No, to właśnie tego brakuje - zmiany dystansu opowieści (a to wnosi dwóch różnych narratorów właśnie i to jest potrzebne w Twojej koncepcji również). O ile nic nie mam do narratora od Jana, o tyle Janek ma za duży dystans do referowanych zdarzeń.

Nie jestem też pewna, czy ciąg zdarzeń ma sens. To był pierwszy raz Janka? W sensie, coś złego z niego wylazło pierwszy raz od opętania i zrobiło jatkę? To po co mi wzmianka o „parkowym mordercy”? A jeżeli to nie pierwszy raz – to Janek winien o tym wspomnieć. Na dodatek Janek po rzezi jest spokojny, racjonalny? I z taką łatwością radzi sobie z obcą wolą? Czemu wcześniej nie próbował? I o co chodzi z tym „opętaniem” tak dokładniej? Trochę o tych istotach powinieneś opowiedzieć, bo fabuła ma dziury.

Jest jeszcze kwestia lokacji. Co za różnica, gdzie? Jakie to ma znaczenie, czy rzecz się dzieje w Nowym Sączu, Krakowie czy gdzie indziej? Po co lokacje rzeczywiste, skoro to nie robi żadnej różnicy, jaką nazwę nosi park? Kolejny zbędny element. I nie zasłaniajmy się kolorytem lokalnym, nie ma opisu miejsc przecież.

Znaczy, marnie, Autorze.
So many wankers - so little time...

Toporniczka
Sepulka
Posty: 16
Rejestracja: pt, 17 gru 2010 18:26

Post autor: Toporniczka »

Małgorzata pisze: Powiedz mi zatem, co jest tylko Twoje w "Świadectwie..."? Niewątpliwie oprawa językowa. Bez wątpienia - wybór narratora.
Co jeszcze? Wskaż mi, Toporniczko, żebym mogła przejść do dalszego omówienia Twojej pracy.
Motyw samoofiary Odyna często pojawia się w źródłach z epoki wikingów, zazwyczaj jednak są to albo niejasne (nierzadko dwuznaczne) wzmianki, albo szczątki poematów. We współczesnych omówieniach mitologii skandynawskiej opisuje się to sucho, rozbierając na części i analizując każde słowo. Chciałam więc pozbierać to, co wiem o "wyprawie" Odyna po runy (wybierając moje ulubione elementy różnych wersji tego mitu, "sklajając" cząstki różnych źródeł w całość) i przedstawić to szerzej, niż jest to opisane w zachowanych źródłach z epoki wikingów oraz bardziej obrazowo, niż ukazują to współcześni autorzy. Dodałam też kilka elementów od siebie (na przykład nigdzie nie jest powiedziane, że zwierzęta Odyna towarzyszyły mu, kiedy wisiał na drzewie lub że jego włosy wrastały w korzenie Yggdrasilu. To, co wiemy na pewno to jedynie fakt, że przebił się własną włócznią i powiesił na drzewie świata, aby ze wspomnianego źródła wydobyć wiedzę o runach i przekazać ją ludziom. Wiemy też, że pozbawiony był ubrania i jedzenia). Jest to więc moja interpretacja i moje wyobrażenie znanego mitu, dopasowane do tytułu warsztatów. Przede wszystkim chciałam stworzyć swego rodzaju "obraz" tego "poszatkowanego" przez czas i współczesną literaturę motywu, zlepić jego elementy w pobudzającą wyobraźnię całość.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Czyli zatrzymałaś się w połowie drogi. Tej literackiej. :P
Takie mam wrażenie, a po tym, co opisałaś, pogłębiło mi się, Autorko.
Nie zrozum mnie źle - doceniam rekonstrukcję opartą na wiedzy i znajomości źródeł - kawał dobrej, "riserczowej" roboty to jest, ważna rzecz, jak nieraz można się było przekonać na ZWF. Wartościowa.
Natomiast z tej literackiej perspektywy to dopiero początek.

Bo tak naprawdę zrobiłaś właśnie to - rekonstrukcję. Dopracowałaś szczegóły i opowiedziałaś mit o jednym z przedsięwzięć Odyna. Ale nie na nowo. W sensie, nie dodałaś od siebie nic na tyle istotnego, by zaznaczyć swój indywidualny wkład w interpretację tego mitu.
Jak dla mnie, to tekst na granicy literatury - bardziej z funkcją edukacyjną niż poznawczą.
Nie wiem, czy to jest zarzut. Chyba nie... :X

Zwłaszcza, że przygotowałaś wszystko pod taki czysty retelling. Dałaś tu język na tyle współczesny, by łatwo go rozumieć - co ważne, bo nie chodziło wszak o tekst/źródło historyczne (wbrew tytułowi), którego "przekład" musi być wierny. Wybrałaś narratora odpowiedniego - jednego z kruków Odyna - kogoś, kto jest blisko zdarzeń, a jednocześnie kogoś, kto może spoglądać z dystansu. Świadka. To narrator osobowy (no... kruczy, ale świadomy, "woluntywny" - ptak został przecież spersonifikowany), w jego... yyy... dziób (:P) mogłaś włożyć zatem swój komentarz, ocenę, interpretację mitu, a może nawet konkluzję, dla której mit byłby jedynie pretekstem... Ogólnie mówiąc: dodać swoją perspektywę.
Nie zrobiłaś tego, Autorko.
A szkoda, bo - jak się domyślam - mitologia wikingów Cię zajmuje, działa na wyobraźnię i emocje => masz zatem również odpowiednie nastawienie. :P

Literatura daje możliwość wyjścia nad fakty (historyczne, mitologiczne), dodania swojej indywidualnej perspektywy i przedstawienia jej odbiorcom. Przecież spoglądasz na ten mit inaczej niż w czasach wikingów, możesz o nim powiedzieć wiele nowego. Tego mi zabrakło po lekturze "Świadectwa...", Toporniczko. Odniosłam wrażenie, że starałaś się za wszelką cenę tej własnej, osobistej perspektywy unikać. A to ona stanowi o wartości literackiej w tego typu utworach. Nie lękaj się wykraczać ponad "fakty". :P

Albowiem wydaje mi się, że to opanowanie, wycofanie się, zaważyło również na konstrukcji fabuły. Bo fabuła jest niedokończona, niepełna.
Zwróć uwagę na sprzeczność zamknięcia.
początek pisze:Nie miałem wolnego od tak dawna, że nie wyobrażam sobie nawet, co mógłbym zrobić z darowanym mi teraz czasem.
Zastanawia mnie użycie trybu przypuszczającego.
koniec pisze:Zanim jednak Wszechojciec dokona tego bohaterskiego czynu, zanim umrze i narodzi się na nowo, darując ludzkości runy i pieśni, muszę siedzieć tu bezczynnie i, obserwując, skubać czarne pióra.
Ponieważ na końcu jest mowa o przymusie.
Znaczy, albo ten kruk ma wolne i nie musi nic (bo ma urlop, wakacje, przerwę), albo ma jakiś obowiązek - np. czuwania, pilnowania ciała pana, ale wtedy to nie jest "wolne", to inny rodzaj pracy, w której źródłem męki czy frustracji jest bezczynność.
Albo sam narzucił sobie obowiązek - ale o tym należy wspomnieć. :P

Jest też wyraźny brak konkluzji. Narrator jest osobowy, bezpośredni, do tego mądrala, więc może sobie pozwolić na różne interesujące stwierdzenia, przypuszczenia. Przecież ten kruk tak naprawdę ma Twoją perspektywę, Autorko, do dyspozycji. :P
I aż się prosi, by z niej skorzystać, gdy mowa o zmianie po powrocie Odyna. Wszystko się zmieni, ale co dokładnie? Co się stanie? Taki mądrala jak narrator na pewno ma jakieś ładne podejrzenia.
Tu jest biała plama do wypełnienia.

Inne kwestie niedokończone, to np. dlaczego Odyn podjął się wyprawy czy na ile jest ona niebezpieczna - pada określenie, że to straszliwa podróż, ale nie ma żadnego wyjaśnienia, na czym polega owa straszliwość. Przecież Odyn wróci, czyli nie ma niebezpieczeństwa, kruk to wie. No, właśnie...

Do takich właśnie obserwacji, dodatków, idealnie nadaje się bezpośredni narrator. Choćby po to, by rzucić uwagę, że bardowie i królowie drżą z obawy - a nikt się nie pofatygował, by zapytać najmądrzejszego z kruków. A przecież on (narrator, najmądrzejszy z kruków, rzecz jasna) wie, że Odyn wróci. :P
To, oczywiście, tylko przykład, nie sugestia, jak rozwinąć.

Brakuje mi jednak wyraźniejszej osobowości narratora. Nie nadałaś mu jej prawie wcale. Pierwsze zdanie, potem to o znaczeniu imienia, ale nic poza "mitologiczną" rolą. A mógłby chociaż utyskiwać np. na głupotę wilków, zaznaczyć swoją wyższość (o ile uczynisz go zarozumiałym lub dumnym, Autorko), użalić się nad Odynem (czemu kruk nie miałby być wrażliwy na boskie cierpienie na przykład)...
Nie zarysowałaś wyraźnie swojego narratora, przez co tekst stał się faktograficzny, dokumentalny (pamiętam, że to mit jest), oschły.
To kanwa opowieści, Autorko.
Niedokończonej...
So many wankers - so little time...

Toporniczka
Sepulka
Posty: 16
Rejestracja: pt, 17 gru 2010 18:26

Post autor: Toporniczka »

Dzięki za komentarz, Małgorzato. Teraz sama zastanawiam się, dlaczego nie tchnęłam odrobiny "osobowości" w pierś i dziób Hugina ;) Ograniczenie znaków odegrało tu pewnie swoją rolę, poza tym bałam się "wydziwiać"... Nie chciałam samolubnie zabrnąć w literackie popisy, które mogłyby odebrać historii tę... nordycką surowość :P Piękno opowieści wikingów tkwi między innymy w ich prostocie, którą (także z obawy przed sprofanowaniem mitu) starałam się zachować. Z drugiej strony rzeczywiście powinnam była wyjaśnić, że czuwanie przy Odynie, chociaż nieobowiązkowe, Hugin traktuje jako swoja moralną powinność... a także współczuje cierpiącemu Odynowi i, chociaż wie że jego pan wróci cały i zdrowy, zdaje sobie sprawę z grozy całego przedsięwzięcia... W końcu na Yggdrasillu umiera bóg , przebity własną włócznią. Co prawda Odyn zmartwychwstanie, ale zanim to nastąpi musi wiele wycierpieć. To trochę jak śmierć Jezusa na krzyżu. Bóg umiera, aby zbawić ludzkość. W przypadku Odyna, zbawienie następuje poprzez podarowanie ludziom wiedzy o runach. Teraz oczywiście widzę, że powinnam była o tym wszystkim napisać. Co chyba zresztą zrobię i zamieszczę na ZWT :)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Ano. :P
A jeszcze w ramach dodatku, bo zapomniałam, jak wsiadłam na konika retellingów:
Dopóki jednak dech wciąż tli się w jego piersi, dopóki świadomość kurczowo trzyma się jego jaźni, samolubnie nie chcąc opuścić tego najpiękniejszego z umysłów... dopóty świat pozostaje taki sam
Ten kawałek wystarczył na temat.
gdyż krople przytomności jednookiego Ojca Zwycięstwa
A to jest brzydkie. Do wywalenia w wersji na ZW. :P
So many wankers - so little time...

Toporniczka
Sepulka
Posty: 16
Rejestracja: pt, 17 gru 2010 18:26

Post autor: Toporniczka »

Dobra :) Dzięki za rady.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Proszę uprzejmie. :)))

No, to ciąg dalszy, bo czas płynie, a omówień nie przybywa.

Podzjazdem, chodź tu, Autorze! "Wniebowzięty" spadł na stół. :)))

Podoba mi się, że nie próbujesz kombinować, wcisnąć do małego limitu znaków minimum powieści, a najlepiej cyklu. Kameralnie rozegrane zdarzenie – dobre podejście. Pomysł przywodzi mi skojarzenie z „Podniebną krucjatą” – ale to dalekie echo, podobieństwo kontaktu li tylko. Inspiracja, Autorze, czy konwergencja? To, oczywiście, nie zarzut. Ciekawość tylko.

No, ale nie wszystko mi się podobało. Zaczęło się od konia. Już No-qanek wspomniał, że koń za bardzo zwraca uwagę. Nie powinno tak być. Nieszczęsny zwierzak z nieszczęsnym imieniem wprowadza konfuzję. Mnie – ponieważ nazywanie zwierząt imionami z greckiej lub rzymskiej mitologii odruchowo kojarzę z barokiem, quasi-średniowiecze natomiast (to stereotypowe nawet, do którego przyzwyczaiła mnie literatura fantasy) posługuje się imionami, które opisują cechy raczej, nie odnoszą się do „gotowców”. Może dlatego, że średniowiecze to historyczne mniej zajmowało się mitologią grecką. Ergo: koń zwraca uwagę za bardzo, niepotrzebnie. Jego zadaniem jest przecież uciec na widok błysku (?) z nieba i tyle – zjawisko na niebie jest natomiast elementem dla fabuły istotnym, na który czytelnik winien przede wszystkim zwrócić uwagę.
A Ty, Autorze, wprowadzasz mącipole. Najpierw imieniem konia, potem obrazowaniem. Miraż z nieba? Jak sobie mam to wyobrazić? I – przede wszystkim – jak sobie to wyobraził narrator? Znaczy, co zobaczył? Bo jednak COŚ zobaczył, skoro się zastanawiał, co to jest. Po mojemu – złe pojęcie zostało wprowadzone, źle sterujące odbiorem.
„[tu jakaś brzydka spacja wpadła, to zaznaczam, że spacji być tu nie powinno]SMOK! Ani chybi na popas gadzina przyleciała. Albo też jaką białogłowę zniewolić zamierza” – przyszło mi na myśl. Wprawdzie jakiś głos pod czaszką szeptał coś o dziczy i odludziu, ale co mi tam. Dość wywczasów. Niewiasta w potrzebie.
Miecz szczęściem trzymałem w ręku, akurat czyściłem go z rdzy, kiedy to coś nadleciało.
Pominę, że tych cosiów było więcej, nieważne. To zaznaczone "coś" jest ważne jednakowoż.
Ponieważ już wiemy, że to smok, użycie zaimka jest niezręczne. Raczej rzeczownik do opisu i zamiany: poczwara, monstrum, paskuda – inne, jakie Autor sobie wymyśli lub wynajdzie. Rzecz w tym, że tu zaimek nieokreślony traci rację bytu, albowiem to, na co wskazuje, jest określone i konkretne, nazwane.
Rozejrzałem się czujnie wokół
A tego nijak nie rozumiem. Kiedy do czasownika nie dodaje się żadnego dookreślenia, wtedy owo „wokół” wpada odruchowo, bo melodia zdania niejako wymusza. Co nie znaczy, że tak jest poprawnie, bo oczywiście nie jest. Ale kiedy jest dookreślenie jakiekolwiek, czyli melodia się ładnie robi i poprawnie, psucie jej dodatkiem nadmiarowym jest poza moim zasięgiem poznawczym.
Znaczy, nadopis. W znaczeniu wyrazów „rozglądać się”, „rozejrzeć się” zawarte jest „wokół”. Tautologia brzydka.

I jeszcze parę podobnych rzuciło mi się w oczy.
Zdrowaśkę z okładem zajęło mi obejście polany skrajem lasu.
Wcześniej już skraj lasu się chyba jest w tekście, dość blisko, by unikać powtórki. Zwłaszcza, że nie wiadomo, po co to dopowiedzenie się pojawia. Wszystko, co trzeba, wynika przecież ze sformułowania obejść polanę po prostu. Znaczy, niepotrzebne dookreślenie.
Obejrzałem dokładnie bestię ze wszystkich stron.
Jak dokładnie, to ze wszystkich stron. :P

Rycerz natrafia na „smoka”, zabiera się do walki. I wtedy z bestii wyłazi... yyy... anielica?
Brzydkie słowo. Anioł, kobieta-anioł, nawet anioł nie kobieta pasowałoby bardziej. Anielica mi zgrzytnęła mocno.

Po czym następuje sprytnie cięcie fabularne, narrator traci przytomność, a kiedy znowu się budzi – występuje w roli chętnego pokarmu. „Duchowego”, ale co to dokładnie znaczy, nie wiadomo, a narrator mówi, jakby wiedział, jakby to było dla niego oczywiste. Trzeba było zmarnować trochę miejsca na szersze wyjaśnienie, Autorze. Nic konkretnego nie oczekiwałabym, poza wyjaśnieniem rycerza, oczywiście.

I pozornie wszystko jest OK. Problem jedynie w tym, że zakończenie, część po cięciu, sugeruje głębokie oddanie rycerza dla jego pani. A wcześniej problem wierności, poddaństwa i tym podobnych nie pojawił się w ani jednej sugestii (nie ma ani zdania, że narrator nie lubił nikomu służyć, dlatego zamiast siedzieć w jakimś przytulnym kasztelu, błąka się po lasach i bezdrożach, czy coś o umiłowaniu wolności, czy innych takich). Bo w ostatnim epizodzie zwracasz uwagę na przywiązanie narratora do pani, Autorze. A to się nijak ma do charakterystyki narratora w epizodzie wcześniejszym. Brak powiązania w fabule, nie zahaczyłeś tego, rzecz wyskakuje z próżni. A to niedobrze, zakończenie traci siłę, wymowę.

Ale temat zrealizowany został. I bez wątpienia to utwór jest. :)))
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
No-qanek
Nexus 6
Posty: 3098
Rejestracja: pt, 04 sie 2006 13:03

Post autor: No-qanek »

Śmiem zwrócić uwagę, że wraz z zamętem wprowadzonym przez tekst Toporniczki, zagubił ci się chyba, Małgorzato, utwór (utwór, nie tekst) beton-stala ;-)
"Polski musi mieć inny sufiks derywacyjny na każdą okazję, zawsze wraca z centrum handlowego z całym naręczem, a potem zapomina i tęchnie to w szafach..."

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Nie. Beton-stala sobie zostawiłam na deser. :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Marcin Robert
Niegrzeszny Mag
Posty: 1765
Rejestracja: pt, 20 lip 2007 16:26
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Marcin Robert »

Czyżby awans na ZakuŻonego Terminatora nam się szykował? "Sen profesora" jest najlepszy z całego zestawu, więc wcale bym się nie zdziwił.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Wszystko się okaże. Na razie natomiast, skoro już tu jesteś, Marcinie Robercie, to Twój tekst na stół. :P

Praca nosi tytuł "Pomyłka" - i ten tytuł odnosi się do wątku małych szarych ludzików. Możliwe, że odnosi się też do generała i jego odporności na działania obcych - skłonna jestem przyjąć też taką interpretację. Problem w tym, że nie potrafię odnosić jednocześnie...

Zasadniczo, okrutnie spartoliłeś fabułę, Autorze.

1. Zaczyna się od konfliktu nuklearnego – o włos od wybuchu apokalipsy pojawiają się małe szare ufoki i wprowadzają pokój na Ziemi ogniem i... eee... gazem. W tej sytuacji poznajemy gen. Clovisa, trepa od czerwonego guzika, czy coś. Niewiele się o nim dowiadujemy, bo zaczyna się od razu akcja, czyli wejście ufoka. A brak charakterystyki bohatera, zaważy na dalszym odbiorze.

2. Spacyfikowany generał Clovis. Skąd mam wiedzieć, że on spacyfikowany, skoro nie wiem, jaki był wcześniej? Kontrast zadziałałby, gdybym miała co porównać, ale nie mam. Do tego wciskasz charakterystykę po przemianie w miejsce, gdzie nijak ona się dobrze nie mieści. Między myślami bohatera – mimochodem. A to wydaje się ważnym elementem... Na pozór, niestety.

3. Jakiś czas później okazuje się, że Clovis jednak się nie zmienił. Normalnie, jak wańka-wstańka: zmienia się, potem jednak nie – wraca do stanu wyjściowego. Jakiego? Nie wiem dokładnie, zresztą, nic mnie nie przekonuje, że jakakolwiek zmiana zaszła, bo mam na to słowo narratora li tylko i wzmiankę o pistolecie w szufladzie.

No, ale pal licho, czy generał się zmienia, czy nie zmienia. Problem w tym, że w ogóle nie wiadomo, jaki on jest. Dlatego kiedy pada stwierdzenie o zemście, rodzi się pytanie: ZA CO?! Czemu Clovisowi pokój przeszkadzał? Robotę miał, święty spokój miał, stresu zero... No, DLACZEGO CHCIAŁ ZEMSTY I ZA CO?
I to jest koniec fabuły. A raczej – to jest koniec potencjalnej fabuły w tym konspekcie. Do rozwinięcia: charakterystyki bohatera, wyjaśnienie motywu zemsty, żeby fabuła miała cel.
Zawieszenie końcówki w tym epizodzie wskazuje, że to właśnie tutaj powinno być... zakończenie. Ciąg dalszy jest zupełnie zbędny, nie przystaje do przedstawionego ciągu zdarzeń wyraźnie, obniża napięcie, jakie można osiągnąć zawieszeniem z trzeciego epizodu, o ile rozwinie się fabułę, rzecz jasna, oplecie się ją wokół generała Clovisa, jego nastawienia do zmian, jego odporności na wspomniane zmiany, reakcji na to, co zrobili obcy... I wyjaśni się, z jakiego powodu chciał zemsty.
Można też opowiedzieć o obcych, którzy chcieli dobrze, ale się przeliczyli i niechcący mniej lub bardziej zniszczyli ludzkość. Można, ale wtedy należy opowiedzieć o obcych, o kontakcie, o reakcjach ludzi na ten kontakt, by na koniec wskazać, jak to się skończyło. Ale wtedy wątek generała Clovisa jest cokolwiek niepotrzebny...

Mam wrażenie, że próbowałeś opowiadać dwie różne historie, Marcinie. Jedną – generała Clovisa, drugą – obcych, którzy postanowili spacyfikować Ziemię i popełnili błąd, nie przewidziawszy asteroidy. Żadnej z tych opowieści nie rozwinąłeś wystarczająco – anorektyczne fabuły, dziurawe i niedokończone, sprawiają wrażenie konspektów. Wstępnych.

Znaczy, słabo i bez wrażeń. Na dodatek nie mam zielonego pojęcia, gdzie jest realizacja tematu.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Marcin Robert
Niegrzeszny Mag
Posty: 1765
Rejestracja: pt, 20 lip 2007 16:26
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Marcin Robert »

Dzięki, Małgorzato! Gdy przeczytałem Twój komentarz, jasno uświadomiłem sobie wszystkie popełnione w mojej wypocince błędy. Teraz - w ramach ćwiczenia - pozostaje mi tylko zastanowić się, jak mógłbym przerobić owo dziełko, aby błędy te wyeliminować.

Natomiast jeśli chodzi o temat warsztatów, to ośmieliłbym się jednak twierdzić, że został on zrealizowany. Postawiłem bowiem na skojarzenia. Gdy przeczytałem:
"Dopóki krople umysłu spływają po białej kości czaszki"


pierwszym moim skojarzeniem było - umysł i śmierć, umysł przyczyniający się do śmierci. Pokazałem więc krwiożerczego generała (ta krwiożerczość niezbyt mi wyszła, jak słusznie zauważyła Małgorzata) przygotowującego się do atomowej zagłady, przeprogramowanie jego umysłu za pomocą specjalnego gazu, a następnie dwie pomyłki: zarówno co do siły oddziaływania tego gazu (generał wrócił do dawnych upodobań - ten wątek był mi potrzebny do wprowadzenia elementu zaskoczenia w ostatniej scenie), jak i co do zasadności zniszczenia superbroni. Pokojowo nastawione, pełne empatii umysły też mogą bowiem doprowadzić do zagłady, jeżeli zanadto zapędzą się w dobroczynnych działaniach.

ODPOWIEDZ