ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: neularger »

INFO:
Zawiązanie od kontynuacji jest oddzielone pustym wierszem. Zawiązanie, tam gdzie to możliwe było, jest skopiowane ze poprzedniej części ZWT-6. Jeżeli autor nowy, to i zawiązanie też, co jest oznaczone przez informację w nawiasach - "nowy autor".


KordylionKusiciel (nowy autor)

Spoglądałem na moje miasto ostatni raz. Słońce powoli opadało za betonowy las wieżowców, a na ulicach pojawiały się pojedyncze ogniki lamp. Gdybym był człowiekiem, pewnie siedziałbym teraz w dworcowej restauracji czekając na przyjazd autobusu, który zabrałby mnie w przyszłość. Ale ja nie jestem człowiekiem, chociaż ludzi znam lepiej niż oni sami. Po wielu latach moja praca dobiegła końca, a ja nie umiałem sobie wyobrazić dalszego życia bez niej.
Anioł stróż na emeryturze – żałosne.

- Witaj Lamael – dawno nie słyszany głos wyrwał mnie z letargu.
Mojego gościa dobrze znałem, co nie znaczy, że byłem zadowolony z jego wizyty. Chociaż kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Musiałem przyznać, że nic się nie zmienił. Ten sam figlarny uśmiech i śniada twarz okolona zakręconą burzą jasnych loków.
- Szemal. Witaj i rozgość się – zachęciłem, wykonując nieokreślony ruch ręką.
- Wpadłeś tak sobie. Pogadać o starych dobrych i tak dalej, czy masz jak zwykle propozycję nie do odrzucenia? – zapytałem.
Usiadł na sofie przyjmując swobodną pozę jakby wpadł tylko na plotki, ale znałem go zbyt dobrze i czekałem na prawdziwy cel wizyty.
- Przyjacielu – zaczął z uśmiechem – nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Może tylko – zawahał się - nie wszystko poszło tak jak zaplanowałem.
- Do rzeczy Szemal – nie mam całego dnia. Zajęty jestem – przerwałem mu niecierpliwie.
- Tak, właśnie widzę. Zawsze byłem zdumiony widząc, jak emeryci są zajęci. Chyba sobie urlop musisz wziąć. Ale dość złośliwości. Mam dla ciebie pewną ofertę.
- A jednak. Wyobraź sobie, że nawet mnie to nie dziwi. Ale to dobrze, że niektórzy się nie zmieniają. Przynajmniej wiadomo czego się spodziewać. Słucham.
Pochylił się w moją stronę i zaczął tłumaczyć.
Nareszcie! Z emocji nie mogłem usiedzieć w miejscu. Koniec z błogą i nudną bezczynnością. Propozycję Szemala przyjąłem bez wahania. Wracam na dół, do ludzi! Szef zgodził się na nowe metody walki z Ciemnością. Teraz my będziemy w ataku. Będziemy kusić ludzi do dobra.

*************************************************************************************************************************

phoebeKolekcja (nowy autor)

Potwór zmaterializował się tuż przed Durisem z miejsca atakując. Barbarzyńca nie dał się zaskoczyć, zanurkował pod szponiastą łapą i ciął potwora przez krzyże. Straszliwy ryk wstrząsnął świątynią. Kolejne szybkie cięcie i łeb kreatury spadł na posadzkę.
Duris, odetchnąwszy, czujnie ruszył w stronę pierścienia ognia. Kamień był już blisko.
Uzbrojeni kapłani, strażnicy-ghule i wilkołak – a na koniec zwykły krąg lawy - łatwizna, pomyślał. Barbarzyńca wziął rozbieg, zagrały mięśnie, i tygrysim skokiem wylądował wewnątrz.
- Oko Unam! - wyszeptał biorąc brylant z postumentu.– Pani będzie zadowolona.

Zdenerwowany Duris oczekiwał na ocenę próby, niepewny czy pani uzna go za najlepszego wojownika. Zwłaszcza, że...
Nagle drzwi do komnaty odskoczyły, a barbarzyńca zerwał się z miejsca. Fortis!
- Ty! - syknął wchodzący mocarny mężczyzna.
- Ja! - odparował Duris, podświadomie napinając ogromne muskuły.
Fortis jedną ręką miotnął pod ścianę dębowy stół oddzielający go od Durisa.
Zakotłowało się.
- Spokój! - W wejściu stała hrabina Adriana. Figurę godną nimfy opinała jasna suknia, zaś piękno boskiej twarzy mącił wyraz niesmaku.
Barbarzyńcy natychmiast przerwali bójkę i przyklękli. Hrabina stanęła pomiędzy nimi, czubkami palców dotykając pochylonych głów.
- Nie życzę sobie walk pomiędzy wami - oznajmiła stanowczo. - Fortisie? Durisie?
- Wybacz pani – odparli unisono.
- Wypełniliście zadania, a klejnoty są wspaniałe - ciągnęła hrabina. - Błagałam bogów, by pomogli mi zdecydować. Ale...
Zapadła pełna napięcia cisza.
- Nie mogę wybrać! - jęknęła Adriana. - Och! Tak bardzo nie chcę was skrzywdzić... - Jej głos wypełniała rozpacz.
Fortis i Duris niżej pochylili głowy. Milczeli.
- Potrzebne są dalsze próby. Mam nadzieję, że ostatnie... - dodała cicho.
Barbarzyńcy błyskawicznie wstali.
- Na twe rozkazy pani!
- Dobrze. Teraz odejdźcie.
Hrabina została sama. Na chwilę, bo wszedł sekretarz
- Złotnik mówi, że te nowe kamienie pasują do kolii. Tylko...
- Wiem! - Adriana się zaśmiała. - Kilku ciągle brak... Ale będą dostarczone przed balem, a baronowa już nigdy nie skomentuje mojej biżuterii!

*************************************************************************************************************************

JaynovaWidmo

Pułkownik Dexter Philibert Simmons dowodził Sekcją Działań Krytycznych, powołaną w latach zimnej wojny. Zajmowała się ona akcjami o najwyższym stopniu utajnienia. DIA dbała, by ani prezydent ani nikt na Kapitolu nie wiedział, czym SDK się trudni. Werbowano najlepszych. Ten, na kogo polowali, miał już wystawiony akt zgonu. A Simmons był najlepszym z najlepszych. Działał zawsze w sytuacji ekstremalnego zagrożenia. Nosił pseudonim Widmo, bo nie tylko prowadził te najczarniejsze z czarnych operacji. Po tym, co robił, znikał, rozpływał się we mgle. Właśnie zapoznawał się z celem następnej misji.

Po przeczytaniu ostatniego raportu Simmons wyciągnął palmtopa i wybrał numer kontaktowy do generała.
- Tu wujek Tom, słucham – Nawet na kodowanym łączu generał zachowywał ostrożność.
- Dzwoni twój wkurwiony siostrzeniec. – warknął Simmons.- Zrobiłem mały rekonesans i okazało się, że mam konkurentów do interesu, który miałem ubić. Z początku myślałem, ze to ludzie wuja Edgara, ale teraz coś mi tu nie gra.
- Jaki poziom konkurencji? – spytał Burns rzeczowo
- Wysoki do maksymalnego.
– Brzmi groźnie.
- Myślę, że na razie się mobilizują. Gromadzą ludzi i broń. Ale cholera wie, co tak naprawdę zamierzają. Przypuszczam, że chcą przejąć kontrolę nad tym obszarem.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła lodowata cisza.
Simmons czekał w milczeniu.
- W porządku, kontynuuj - odezwał się Burns po chwili. – Bo jest coś jeszcze, prawda?
- Wiedzą o mnie. – powiedział krótko Simmons. – Założyłem im podsłuch. Znają moje nazwisko, więc pewnie i cel misji.
Tym razem cisza w słuchawce trwała dłużej, nabrzmiała niewykrzyczanymi przekleństwami.
- Nasuwa się jeden wniosek. – powiedział zbyt spokojnie generał. – Mamy kreta.
- To samo pomyślałem. I to głęboko. Ktokolwiek to jest, dotarł do rzeczy, które nigdy nie powinny wyjść na zewnątrz.
- Jeżeli mógł sprzedać ciebie, mógł innych. – mruknął posępnie Burns. – Wezmę się za to po cichu. Jak go złapiemy… - nie dokończył.
- Będziemy rozmawiać z nim długo i wytrwale, aż będzie marzył o tym, żebyśmy pozwolili mu w końcu zdechnąć.- dokończył za niego Simmons.

*************************************************************************************************************************

BMWRozkaz wszystko torpeduje

Stoję nad szybem windy.
Czeluść kojarzy mi się ze Styksem, który poddany kaprysom bogów płynie teraz wertykalnie. Wystarczy zrobić krok i świat ze wszystkimi ważnymi sprawami odejdzie w zapomnienie.
Ale rodzi się we mnie wątpliwość. Może powinienem zrezygnować i wrócić do Ewy? Nie na długo, na te kilkadziesiąt bezcennych godzin. Znów poczuć…
Nie. To mrzonka.
Kapitan Nowak musi wykonać rozkaz.
Na dole czeka bunkier z tysiącem komór kriogenicznych.
Za dwa dni kometa uderzy w Ziemię, a ja będę jednym z tych, którzy zaczną wszystko od nowa.
Wzywam windę i ruszam do Hadesu, by przeżyć.
Oby.

W dół. W dół. W dół.
Jestem już blisko Hadesu, gdy szybem wstrząsa eksplozja. Przez głowę przebiega mi odruchowa myśl: kometa spadła wcześniej! Niemożliwe. Czas i miejsce impactu są przecież dokładnie określone.
Eksplozja powtarza się. Cięgna windy uderzają o siebie z metalicznym złowieszczym zgrzytem. Kabina nagle przyspiesza. Hamulce nie działają. Klatka uderza w ziemię. Życie ratuje mi fakt, że swobodny spadek trwał nie dłużej niż trzy sekundy.
Nie bez trudu rozwieram kratownicę drzwi. Wypełzam na korytarz. Nade mną pochylają się dwaj mężczyźni.
- Dobij go – słyszę.
Stojący bliżej sięga po broń. Reaguję instynktownie. Podcinam nogi napastnika, a kiedy upada, kantem dłoni miażdżę krtań drania. Jeszcze w tej samej sekundzie wykonuję kolejne podcięcie i przyciskam do ziemi drugiego gościa. Zaciskam palce na jego szyi.
- Nie – błaga chrapliwie. - Puść.
Zwalniam uchwyt. Do czasu, póki nie dowiem się prawdy.
- Co tu jest grane?
- Wysadziliśmy wszystkie windy. Odcinamy się od świata.
- Przecież Hades jest prawie pusty. Ludzie zaczną przybywać dopiero za kilka godzin.
- Mniej ludzi, więcej zapasów. Chyba kapujesz. Ważniaki z IQ sto pięćdziesiąt niech się martwią sami o siebie. Teraz to nasz świat.
- Kto wami dowodzi?
- Porucznik Kruk.
- Wiesz, co to znaczy?
- Przeżyją najtwardsi.
Spoglądam w stronę unieruchomionej windy. Hades właśnie zamknął podwoje i drogi powrotnej nie ma.
Rozbrajam mężczyznę, a potem wyjmuję glocka z dłoni martwego. Pistolety przydadzą mi się tu na pewno.

*************************************************************************************************************************

DaveKoło (nowy autor)

Pordzewiała śluza, prowadząca na mostek kapitański, rozwarła się z przeciągłym zgrzytem. Andreas aż podskoczył z zaskoczenia, brutalnie wybudzony z błogiego snu. Wciąż ledwo przytomny, zerwał się na równe nogi. Obrócił się i zasalutował niemal automatycznie.
Nieznany mu wcześniej mężczyzna o surowym wyrazie twarzy stał tuż przed nim w towarzystwie kapitana Sukurowa.
- Odebraliśmy sygnał – powiedział kapitan.
- Za dziesięć minut widzę was w hangarze, poruczniku Stahl – rzucił stanowczo drugi mężczyzna, gniewnym wzrokiem lustrując półprzytomnego Andreasa. - Za pół godziny opuszczacie orbitę.

Porucznik Andreas Stahl wyłączył silnik centralny i uruchomił dysze hamujące. Lądownik łagodnie opadł na regolitową powierzchnię. Chwilę później, z okrągłego włazu wyszło troje astronautów. Andreas zeskoczył na ziemię z ostatniego stopnia stalowych schodów i odbezpieczył hełm. Na odprawie mówili, że skład atmosfery jest niemal identyczny z ziemską. Jednak ten krótki moment niepewności przy zdejmowaniu hełmu na obcej planecie zawsze pozostawał.
Porucznik ściągnął hełm i rozejrzał się dookoła. Zewsząd otaczały go surowe, kamieniste pustkowia, poprzecinane wzdłuż i wszerz korytami dawno wyschniętych rzek. W oddali niewyraźnie zamajaczyło pasmo górskie. Ostrożnie zaciągnął się miejscowym powietrzem, po czym zakrztusił się i dostał nagłego ataku kaszlu. Jak na Marsie, przemknęło mu przez myśl. Dlaczego ja nie zostałem na Ziemi, spytał siebie w duchu. Trzeba było zająć się czymś pożytecznym. Skończyć normalne studia, znaleźć żonę i ciekawą pracę. Zamiast tego, muszę gnić teraz tutaj - w jakiejś klaustrofobicznej stacji orbitalnej na krańcu prowincjonalnego układu planetarnego. I słuchać rozkazów starego durnia, opętanego niedorzeczną obsesją poszukiwania obcych.
- Andreas! - krzyknął nagle Jimmy. - Musisz to zobaczyć!
Porucznik błyskawicznie znalazł się przy całkowicie zdumionym towarzyszu. Spojrzał w ziemię, na obły przedmiot, częściowo wrośnięty w twarde, kamienne podłoże.
- To jest... - zająknął się Jimmy.
- Koło! – dokończyła Katja. - Jak Boga kocham, to jest koło!

*************************************************************************************************************************

NarsilSzansa

Sara jak zwykle pcha się w sam środek bitwy. Mogłaby wykazać się instynktem samozachowawczym, ale nie, ona woli szarżować wprost na wrogie szeregi. Bo i czemu nie, skoro ma amulet z zaklętą w środku duszą. Moją duszą. Od lat biorę jej rany na siebie, nie zważając na ból... ona jednak nie pamięta, że chroni ją dusza ukochanego ojca. Nie chce pamiętać o mnie, o moim poświęceniu, miłości. Od lat jestem dla niej tylko magicznym przedmiotem.
– Mogę ci pomóc – szepce wojownik walczący obok. A raczej nie on, a dusza w jego naszyjniku.
– Uciekniemy, jeśli mnie wysłuchasz. Razem odzyskamy wolność.

Troje mężczyzn. Dwóch z przodu, trzeci stara się zajść mnie od tyłu. Odwracam się, szybkim cięciem przecinam gardło trzeciemu; w tej samej chwili atakują dwaj pozostali. Blokuję pierwsze uderzenie, po czym czuję silne drżenie amuletu – drugi cios dosięgnął celu. Rana zagoiła się zaraz po cięciu, krew nie zdążyła nawet wytrysnąć z rozciętej tętnicy.
Po zadaniu śmiertelnej, w jego przekonaniu, rany, mężczyzna opuścił miecz. Zaledwie na chwilę, ale wystarczyło abym go powaliła.
***
Znów przeszywa mnie ból.
- To nie musi trwać wiecznie – szepce głos – Jest dla nas nadzieja.
- Nie ma. Tuż przed śmiercią złożyłem przysięgę, przyrzekłem że nie opuszczę jej... – urywam nagle, wiedząc co powie obcy.
- ...póki będzie żyła. – dokończył – Ale jeśli pozwolimy aby ci, których strzeżemy zginęli, będziemy wolni.
- Nie mogę przestać jej chronić!
- Nie możesz? A czy kiedykolwiek próbowałeś?
***
Ostatni mężczyzna nie daje się zaskoczyć. Wie już, że walczy z Sarą Nieśmiertelną. Nie jest nowicjuszem, jego ciosy są szybkie i pewne. Dopiero po dłuższej chwili udaje mi się go trafić... jednak rana zrasta się niemal natychmiast. Widzę lekkie drżenie jego naszyjnika. Teraz rozumiem.
Tym większe jest moje zdziwienie, gdy nagle rany mężczyzny przestają się goić. Kiedy umiera, w jego oczach nie ma nawet strachu – jedynie bezbrzeżne zdumienie.
***
Zdecydował się. Opuścił swojego pana. Ja nie mogłem zrobić tego Sarze; pomimo zapomnienia, pomimo bólu... nie mogę jej zabić.
Miłość to najlepsze kajdany.

*************************************************************************************************************************

Marcin Robert - Muza

Andżelika dopiła poranne cappuccino i wsadziła do ucha słuchawkę pelengatora. Całkiem niedawno była tylko zwykłą sprzątaczką, kiedy jednak Apollo docenił jej umiejętności, została kadetką nowo utworzonego Korpusu Muz. Teraz pilnie nasłuchiwała. Jest! Silne postanowienie w sektorze A4. Kolejny lekarz, czując nieodparty zew natury, postanowił kandydować na miejskiego radnego. W mgnieniu oka teleportowała się do źródła sygnału, pojawiając w niewidocznej postaci obok łysiejącego faceta, który gapił się w komputerowy monitor. Nachyliła się do jego ucha i wyszeptała:
– Może dałbyś se siana, co?

       Andżelika ze zdumieniem spostrzegła, że jej inspiracja do samokrytycyzmu nie przyniosła żadnego rezultatu. Rozejrzała się po gabinecie. Na biurku obok komputera zauważyła biały stożek na czarnej podstawce. Miniaturka omfalosu z Delf. No tak, doktorek, jak wszyscy zamożniejsi obywatele miasta, wykupił udziały w pępku świata – pomyślała. Dzięki jego wpływowi, każda najgłupsza nawet decyzja znajdowała uzasadnienie, a pozytywny wynik badania alkomatem okazywał się skutkiem jabłkowego obżarstwa. W tej samej chwili mężczyzna zaczął zbierać się do wyjścia, więc muza postanowiła go śledzić.
       Zawsze przed udaniem się do przychodni, doktor Piotr Paradajski zachodził na moment do pobliskiego kościoła, aby się chwilkę pomodlić. Tego dnia, gdy klęczał w ławce tuż przed ołtarzem, poczuł spływające na niego objawienie. Zrozumiał, że jego niedawne postanowienie zajęcia się polityką było szatańską pokusą. Przecież najdrobniejsze nawet inwestycje, jakie pragnął zainicjować, wymagały załatwienia w terminie rozmaitych papierów, czego nigdy nie potrafiłby zrobić. No i przede wszystkim miał zbyt słabą głowę do alkoholu. Tak, dobrze jest pomodlić się z rana.

– Twoje pierwsze poważne zadanie zakończyło się sukcesem – powiedział zadowolony Apollo podczas wieczornej odprawy. – Wyjaśnij nam teraz, jak wpadłaś na pomysł ominięcia wpływu omfalosu?
– To proste jak odpychanie się biegunów magnetycznych – odpowiedziała muza. – Wystarczyło tylko zajarzyć, że największy udział w pępku wykupił proboszcz.

*************************************************************************************************************************

hundzia - Pieski żywot

Tempo nadawał wyrobiony Uaz. Drałujący na równi z konwojem pies miał parszywy wyraz pyska. Ślinił się.
Wyciągnąłem sztucer; uwzględniłem poprawkę na ruch pojazdu, wiatr nim ściągnąłem spust.
Pies nakrył się łapami, bezgłośnie pokulał do rowu. Wprowadziłem nowy nabój do komory. Na wszaki słuczaj.
- Jeden mniej, został tylko legion.
Milczący dotąd kierowca odkiwnął głową.
- Wiesz hycel – stwierdził – mógłbyś pracować jako sprzątacz.
- Czemuż to?
- Bo zmiatasz z drogi wszystko jak leci.
- Taka praca Dima – odparłem, wsuwając sztucer za oparcie fotela. – Taka blacka praca i życie zarazem.

W dolinie rozkładało się miasto. Wiatr niósł trupi smród i popiół udający śnieżynki. Wedle protokołu WHO mogliśmy operować tylko na rubieżach. Ominęliśmy więc Kraków, odwirusowany za pomocą głowic. O tak, Ruscy znaleźli sposób na wstrzymanie marszu zarazy; pobetonowali się w bunkrach nim rozpoczęli walkę z wirusem.
Niech ich cholera pochłonie, skoro kenijka nie potrafiła. Wszyscy teraz jesteśmy rodziną, jedną rasą, nadzieją przyszłości. Ku chwale i odrodzeniu Matuszki Rossiji.
Balicki lej był wielki jak kamieniołom w Zakrzówku; wypełniony mętną wodą, od której rozgadały się liczniki Geigera. Nie zamierzałem tu za długo łowczować, a i Dimę ciągnęło do enklawy. Ponaglająco bębnił w kierownicę, gdy zrzucałem psy na pakę. Wyliniałe, z wystającymi żebrami i wyraźnymi gruzłami kręgosłupa pod skórą.
Marna to zdobycz, ale w labie płacą za próbki, niech badają na zdrowie.
- Za co je tak strzelasz? – spytał Dima, zapuszczając silnik.
- Mój brat dokarmiał dzikie psy – odparłem, siląc się na obojętność. – Trzeba przyznać, że mu się udało. Kurchanik ma uroczy i na wiekuiste użytkowanie.
- Sobakom nic już nie pomoże.
Nie mogłem się nie zgodzić.
- Potemu ratujemy ludzi – rzekł Dima, jakby w to wierzył. Zmilczałem, chowając emocje do kieszeni. Na szczęście do tynieckiej enklawy nie było daleko. Tam przywitały nas znajome bramy i procedury. Biokurtyna. Fioletowe światło UVów. Dezynsekcja. Skan. Ciepły posiłek i suche łóżko.
To dziś. A jutro nowa szansa na śmierć. Albo życie dla kogoś innego.

======================================= POD KRESKĄ =========================================

RadioaktywnyCerber (nowy autor)

Ledwo dusza wysiadła z łodzi Charona, uskoczyła przerażona na nasz widok. Ziewnęliśmy ostentacyjnie. Tyleśmy napatrzyli się na dusze, że nie robiło to na nas wrażenia. Kiwnęliśmy łbami, by umarły przeszedł. Drugi kłapnął zębami, pozostali warknęliśmy przeciągle. Tak kazał Hades, by dusza wiedziała, że progi, które przekracza, nie są gościnne. Na pękate mordy tytanów, cóż za nuda! I jak tu pies ma się wybiegać, gdy każe mu się warować od eonu do eonu? Trzeci, który ma lepszy słuch od nas, słyszał, jakoby psy śmiertelne mogły biegać, ile im się podoba. Choć jeden dzień być psem śmiertelników!

Pewnego razu Trzeci zaskoczył nas, nakazując przechodzącej przez bramę duszy przekazać Hadesowi, że mamy do niego sprawę. Pytaliśmy, co mu po głowie chodzi, on jednak tylko szczerzył się zagadkowo. Niebawem przybył Hades: nie było w nim złości – choć zawsze gniewał się, gdy odciągano go od zajęć – lecz zaintrygowanie.
Myśleliśmy, że Trzeci rozum utracił, gdy jął prosić Hadesa o wypuszczenie nas do świata śmiertelnych. A jednak ów obłędny zamiar powiódł się! Hades parsknął śmiechem i z okrzykiem „Płyńcie więc!” machnął ręką w stronę Styksu. Chlupnęliśmy ochoczo do wody i popłynęliśmy aż do drugiego brzegu. Po drodze spotkaliśmy Charona – wiosło aż wypuścił z wrażenia! Otrząsnęliśmy się na brzegu i hyc, na górę! Skacząc coraz wyżej po skałach, wypadliśmy na powierzchnię.
Lecz cóż to za palący ogień! Zawyliśmy, gdy żar niebotyczny niemal nam wypalił ślepia! Padliśmy na ziemię, osłaniając łapami oczy. Gorejący gigant ciskał w nas włóczniami światła, kaleczącymi nasz niechroniony grzbiet. Wyjąc rzuciliśmy się ku otchłani. Gnaliśmy co tchu i wnet byliśmy znów na swym przytulnym legowisku. Hades czekał tam na nas i zanosił się śmiechem.
– Krótkoście hasali! Czyżby nie w smak wam były świetliste ziemie śmiertelnych?
Zawstydzeni, położyliśmy uszy ku sobie.
Dzięki tej przygodzie na powrót stała nam się miła kraina podziemi. Wstrętnych ziem śmiertelników unikać zamierzamy po wieki wieków: nic tam nas już nie zagna, chyba siłacz jakiś. Ale takich siłaczy ziemia nie nosi. I dzięki za to bogom!

*************************************************************************************************************************

B.A.Urbański - Przyczyna zniszczenia

W pospiechu ubrałem zbroję, chwyciłem miecz oraz tarczę, przemieniłem się w jastrzębia i uleciałem z mojego domostwa. Gdy szybowałem nad Olimpem, zauważyłem, że ojca znów tam nie ma. Wzburzyłem się i zapikowałem w stronę jego świątyni.
Na miejscu powróciłem do mojej ludzkiej formy. Dla przestrogi, żeby mi nie przeszkadzano, uciąłem jednemu kapłanowi głowę.
Podszedłem do rzeźby przedstawiającego mego ojca – Zeusa.
- Ja dla ciebie walczę z Persami, matka się ogniskiem domowym zajmuje, a ty chędożysz się na potęgę ze śmiertelniczkami?! – warknąłem.
No i rozpierdoliłem mu ten posąg.

Wtem usłyszałem dziwne dźwięki. Przywodziły na myśl Filippidesa, próbującego złapać dech tuż przed śmiercią.
Z zaciekawieniem wychyliłem się zza gruzów posągu i ku mojemu zdumieniu ujrzałem kopulujące postacie.
- Tato? – spytałem niepewnie
- Cześć, synu – odparł bez zażenowania
- ku**a, tato!
Świadomość, że to robił, zawsze mnie złościła, lecz w tej chwili nie umiałem ogarnąć tej chorej sytuacji.
- Daj ojcu skończyć.
Założyłem ręce na piersi i odwróciłem się plecami, aby zademonstrować niezadowolenie.
- Ten posąg. – Położył rękę na moim ramieniu, gdy skończyli. Wzdrygnąłem się. Nie miał nawet na tyle taktu, żeby się ubrać. – To miał być cud świata.
- Wiem – odparłem nie kryjąc satysfakcji
- Zapomnijmy o tym, co?
- O tym, co widziałem przed chwilą też?
- Mówiłeś o Persach.
- Słyszałeś?! I nic?!
- Zajęty byłem. – Wzruszył ramionami. – Ja to robię dla ciebie, synku. Dla nas. Dla wszystkich greckich bogów.
- Pieprzysz się dla ogólnego dobra, tak?
- Jeśli Persowie wygrają i narzucą wiarę, my zostaniemy zapomniani. Przyłącz się do mnie i stworzymy armię półbogów!
Herosi, pomyślałem. No i seks... Od czasu incydentu z Afrodytą miałem wrażenie, że Helios cały czas mnie podgląda, a przy Zeusie by nie śmiał.
- Nie zdradzasz matki? – chciałem się upewnić. – Chcesz po prostu uczynić coś dobrego dla ogółu?
Szczery uśmiech wykwitł na jego twarzy.
- Wspólna zabaw...to znaczy wspólna praca dla dobra ogółu to najlepszy sposób budowania ojcowskiej więzi z synem.
Weszły kapłanki i wzięliśmy się do roboty. Dla ogółu!
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Marcin Robert
Niegrzeszny Mag
Posty: 1765
Rejestracja: pt, 20 lip 2007 16:26
Płeć: Mężczyzna

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: Marcin Robert »

Mój szort został nieprawidłowo wklejony, więc proszę na razie powstrzymać się od jego komentowania. Już napisałem w tej sprawie do neulargera.

EDIT: uzupełnienie.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: neularger »

Sorry Marcinie Robercie. Już poprawiłem.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Marcin Robert
Niegrzeszny Mag
Posty: 1765
Rejestracja: pt, 20 lip 2007 16:26
Płeć: Mężczyzna

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: Marcin Robert »

Prawie tak, jak wysłałem. :D Można by wprawdzie wprowadzić jeszcze kilka drobnych poprawek, między innymi usunąć tę nadmiarową kropkę na końcu, ale już nie będę się przy tym upierał. ;-)

Dzięki, neulargerze!

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: neularger »

Do usług. Kropkę już usunąłem.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Marcin Robert
Niegrzeszny Mag
Posty: 1765
Rejestracja: pt, 20 lip 2007 16:26
Płeć: Mężczyzna

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: Marcin Robert »

Podwójne dzięki! :D

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: neularger »

Nikt nie gada. Poprawka - nikt nie gada na temat. :D
Weźmy tekst Dave'a - Koło.
Ten tekst to modelowy przykład jak stracić dwa tysiące znaków z hakiem znaków na szczegóły.
Początek tekstu - czyli zawiązanie - jest.
W sterówce (czyli na mostku) siedzi sobie Andreas i śpi. Do sterówki przybywa kapitan z jakimś innym gościem, budzą Andreasa i każą mu się zameldować w hangarze ponieważ odebrano sygnał. Ponieważ znam resztę tekstu to,wiem że rzecz dzieje się na stacji kosmicznej (która – osobliwie – ma mostek kapitański). Z fragmentu dowiedziałem się, że stacja jest pordzewiała, pewnie stara, ewentualnie po dłuższej kąpieli w solance, ale nadal niewiele z tego dla tekstu wynika. Nie wiem też, po co została wprowadzona postać tajemniczego faceta towarzyszącego kapitanowi - postać więcej się nie pokazała. Tutaj też jest, IMO, obsuwa fabularna, zawiązanie pozostawia mnie z wrażeniem, że załoga stacji cierpi na przerost wydających rozkazy oficerów. Naprawdę należało koniecznie przerwać dyżur Andreasa w sterówce i wysłać na planetę? Nikogo innego nie było? Jeżeli tak, to chyba należałoby to jakoś powiedzieć w tekście. No i kwestia wydawania rozkazów, tajemniczy osobnik towarzyszący powinien być przedstawiony jako osoba mający władzę, autorytet czy choćby stopień wojskowy wyższy od Anreasa, bo jakoś nie widzi mi się, żeby żołnierz wykonywał tak chętnie rozkazy jakiegoś cywila. Ale to tylko mało ważne wisienki na torcie. Problemem zawiązania jest brak informacji dla fabuły istotnych jak choćby czym jest sygnał lub jaki jest cel stacji.
W następnej scenie lądownik ląduje na powierzchni planety. Astronauci wychodzą (porucznik Andreas Stahl zeskakuje z ostatniego stopnia drabinki – jakże to istotne!) i dowiadujemy się, że wokół pustynia a dalej góry. Ale atmosfera prawie taka jak na Marsie (pewnie został terraformowany...).Też nie wiem po co ten szczegół, żeby odnaleźć rzeczone koło atmosfera musi być tylko przeźroczysta dla fal EM odpowiedniej długości - trująca może sobie spokojnie być. Tylko, żeby skafandra nie zdejmować...
Czy może w ten sposób autor daje mi do zrozumienia, że rzeczone koło wymyśliły hominidy takie same jak te na Ziemi? Tylko po co mi ta informacja?
Ponieważ jednak powietrze zdatne do oddychania Andreas hełm zdejmuje, kaszle i... w telegraficznym skrócie dowiadujemy się o co tu biega. Mianowicie Andreas siedzi w stacji gdzieś gdzie diabeł mówi dobranoc i pracuje dla jakiegoś szefa (chyba generała skoro stopnie wojskowe?), który owładnięty jest obsesją znalezienia obcych. Dowiadujemy się tego przy okazji narzekań porucznika na swoje nieudane życie.
Chwilę później zostaje znalezione koło, czyli obcy istnieją. Albo przynajmniej istnieli. Finito.
Tak sobie powiem, że nie wiem czym jest sygnał. Ponieważ w moim świecie na wpół zagrzebane koła nie wysyłają sygnałów, ów sygnał musiało wysłać coś innego. Jakaś sonda poszukiwawcza na przykład. Ciekawe jest za to, że po wylądowaniu, koło zostaje odnalezione niejako przypadkiem, więc mam wątpliwości czy sygnał dotyczył koła w szczególności. Jakoś mało prawdopodobne mi się wydaje, aby cywilizacja używająca kół nie zostawiła po sobie niczego innego, żadnych siedlisk czy innych innych śladów zmian w środowisku naturalnym planety. Nie wiem czemu autor sugeruje, że na planecie rozegrała się jakaś katastrofa naturalna lub nie, w wyniku której zginęła flora i fauna, niemniej powietrze jest zdatne do oddychania...
I nawet po wyjaśnieniach Andreasa też dokładnie nie wiem, o co chodzi szefowi owej stacji. Na początku myślałem, że o znalezienie obcych z którymi można pogadać, a nie takich na których groby można popatrzeć. Jednakowoż byłem w mylnym błędzie, choć co do tego też nie mam pewności.
Skoro chodzi o alienarechologię, to czemu na powierzchni planety nie zostały założone stacje badawcze w pobliżu najbardziej obiecujących miejsc, skoro jest powietrze zdatne do oddychania, a zagrożeniem mikrobiologicznym nikt się nie przejmuje (Andreas zdejmuje hełm)? Wszyscy archeolodzy(?) siedzą w tej stacji i co?
Jeżeli chodzi o coś innego, czyli o znalezienie żywych obcych, to co ci ludzie robią jeszcze na tą planetą? Żywe i kopiące cywilizacje rzucają się w oczy ze sporych odległości. Czemu właściwie służy ta stacja orbitalna?
To wszystko są, IMO, obsuwy fabularne.
Ale to nie jest najważniejsze. Najpoważniejszym błędem jest struktura, która tu zawiodła całkowicie. Przez większość tekst zupełnie nie wiadomo o czym, Autorze, opowiadasz, wiadomo tylko że sygnał, ale co w związku z tym – już nie. Dopiero pod sam koniec, dowiadujemy się, że Andreas i jego szef szukają obcych, sygnał nadal nie jest zidentyfikowany, ale można się domyślić, że to jakoś jest związane z obcymi. A potem znajdujemy koło – czyli obcy są, a przynajmniej byli.
I koniec.
No, tak Autorze, opowiadań się nie pisze.

e. słówka
e. coś było nie tak z ostatnim zdaniem
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
troll
Strażniczka Onlajna
Posty: 327
Rejestracja: śr, 06 maja 2009 00:35
Płeć: Kobieta

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: troll »

To może ja, zajmę się tekstem Narsila.
Troje mężczyzn.
Troje to liczebnik zbiorowy, który odnosi się do osób różnej płci. Tymczasem, Ty Autorze, zaznaczasz że chodzi o mężczyzn, a więc poprawna forma brzmi „trzech mężczyzn”.
Odwracam się, szybkim cięciem przecinam gardło trzeciemu; w tej samej chwili atakują dwaj pozostali. [...] Rana zagoiła się zaraz po cięciu, krew nie zdążyła nawet wytrysnąć z rozciętej tętnicy.
Dwa zdania i tyle powtórzeń? Autorze, idę się pociąć tępymi żelkami.:)
Prócz dużej ilości cięć fragment ma jeszcze jeden mankament:
Blokuję pierwsze uderzenie, po czym czuję silne drżenie amuletu – drugi cios dosięgnął celu. Rana zagoiła się zaraz po cięciu, krew nie zdążyła nawet wytrysnąć z rozciętej tętnicy.
Po zadaniu śmiertelnej, w jego przekonaniu, rany, mężczyzna opuścił miecz.
Autor się nie przejmuje, czadersko rymuje, a Trolla, gdy to czyta, aż zębami zgrzyta. :)
- To nie musi trwać wiecznie – szepce głos – Jest dla nas nadzieja.
- ...póki będzie żyła. – dokończył – Ale jeśli pozwolimy aby ci, których strzeżemy zginęli, będziemy wolni.
Kropki po myślniku do poprawy. To są drobiazgi, ale ponieważ w dość krótkim dialogu pojawił się ten błąd dwa razy, dlatego go zaznaczyłam. Ściąga tu i tu
Zdecydował się. Opuścił swojego pana.
Kto się zdecydował, Autorze? Do tej pory informowałeś, że w drugim amulecie była dusza, więc rodzaj się nie zgadza. Poza tym wypowiedź z zaimkiem zwrotnym na końcu zdania, nie jest najtrafniejszym wyborem. Owszem niekiedy stosuje się taki zabieg, ale w konkretnym celu np. przesuniecie „się” na koniec zdania może pełnić funkcję stylizacyjną, na gwarę. W tym przypadku nie służy niczemu.

To tak na szybko kilka niezgrabności stylistycznych. Natomiast, jeżeli chodzi o całość, to suspens w tym przypadku całkowicie wziął w łeb. Fabuła od początku do końca przewidywalna aż do bólu. W zasadzie, to nie mam pojęcia, po co została napisana dalsza część tekstu, skoro w zawiązaniu już dowiedziałam się prawie wszystkiego. Nie ma zwrotów akcji, od samego początku wiem przecież, że ojciec kocha Sarę i się dla niej poświęca, pomimo jej niewdzięczności. No i nic się nie zmieniło do końca tekstu, nic mnie nie zaskoczyło. Miałam nadzieję, że jakoś ciekawie to rozwiążesz Autorze. Tymczasem nie dowiedzałam się niczego nowego. Jednym słowem potworna nuda, Narsilu. Do tego utrzymana w patetycznym tonie.
Intryga z ucieczką duszy z amuletu wojownika też jest trochę niespójna IMO. No, bo skoro uwięziona dusza, chciała opuścić mężczyznę, to dlaczego nie uczyniła tego wcześniej? Po co tak długo czekała? Czy do uwolnienia duszy jest potrzebna walka z wojownikiem, który również taką uwięzioną duszę posiada? Bo z tekstu dowiaduję się tylko, że „zdecydował się”, czyli wygląda to tak, jakby proces opuszczenia amuletu zależał od samej duszy.

Irytuje mnie też trochę robicie narracji. W tak krótkim tekście szkoda znaków na „***”, IMO. No, ale ten ostatni zarzut, to bardziej mój „degustibus”. Ogólnie tekst uważam za niezbyt udany.
„Najcenniejszym darem dla dobrego pisarza jest wewnętrzny, odporny na wstrząsy wykrywacz gówna”
E. Hemingway

Awatar użytkownika
Narsil
Pćma
Posty: 286
Rejestracja: sob, 13 paź 2007 23:01

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: Narsil »

Porażka, jednym słowem. No nic, ogon pod siebie, popiół na głowę i do roboty, żeby na następne ZWT wysłać coś lepszego.
"Malarstwo kończy się wtedy, kiedy można zawiesić obraz do góry nogami bez szkody dla odbiorcy."

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: Małgorzata »

No, to może teraz trochę ode mnie.
Jaynova. W poprzedniej edycji ZWT napisałam po lekturze Twojego wstępu, że przedstawienie było złe i wiem, co będzie dalej. Miliłam się, Autorze. Zakładałam, że dalej będzie opowiadanie. Nie ma. :(((
Zapowiedziałeś (nudno i hasłowo) bohatera w akcji, po czym zrobiłeś dialog, z którego nie wynika fabularnie nic. Tak naprawdę całość (wstęp+tekst) mogłaby od biedy posłużyć za zawiązanie fabularne - nudne, niejasne, ale ewentualnie... Tyle, że to nie jest forma zamknięta. Ani trochę.
Oparcie "akcji" (z braku lepszego określenia) na dialogu - beznadziejny pomysł, gdy nie ma jak tego dialogu "osadzić" fabularnie. Wstęp (ten z poprzednich ZWT) stanowi słabe zarysowanie sytuacji - z resztą tekstu zachowuje łączność przez przedstawioną postać oraz jej profesję - to ostatnie uzasadnia, dlaczego dialog jest prowadzony szyfrem.
Jednak ten wstęp w świetle dalszego ciągu staje się chciejstwem li tylko, Autorze. Główny bohater jest najlepszy z najlepszych i bierze udział w najtrudniejszych misjach? A gdzie jest tego potwierdzenie w fabule? Bohater, owszem, twierdzi, że misja jest trudna (został wykryty, ma konkurencję), ale to jeszcze nie akcja, Autorze. Nie mam powodu wierzyć narratorowi ze wstępu na słowo, tym bardziej nie będę wierzyć w to, co gada postać, skoro ta postać nic nie robi, tylko gada...
No, właśnie. Miała być akcja, tak zapowiadałeś, Autorze, we wstępie, ale... nie ma.
Gdzie dowód, że ów heros nie na darmo nosi przydomek "Widmo"? Gdzie łączność opowieści z tytułem?
Fabuła nie została zakończona. Forma nie jest zamknięta.
I dlatego nie udało się nic opowiedzieć, Jaynowo. Niestety.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
jaynova
Niegrzeszny Mag
Posty: 1718
Rejestracja: pt, 10 lut 2012 17:42
Płeć: Mężczyzna

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: jaynova »

Dla wszystkich miłośników Pułkownika i zainteresowanych jego losami - Młodzik się kiedyś interesował ;)

http://fahrenheit.net.pl/forum/viewtopi ... &start=645
"Wśrod szczęku oręża cichną prawa.". - Cyceron.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: neularger »

Jaynova, co chciałeś osiągnąć powyższym postem? Bo jakoś związek umknął mi był... :/
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Cordeliane
Wynalazca KNS
Posty: 2630
Rejestracja: ndz, 16 sie 2009 19:23

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: Cordeliane »

Wynika z tego, że pierwsza część (zawiązanie) pochodziła z tekstu, który Jaynova popełnił w gimnazjum/liceum? A druga część była dopisana teraz, taki eksperyment?... No niestety, osobiście nie widzę, żeby poziom drugiej odbiegał znacząco od pierwszej :)
Light travels faster than sound. That's why some people appear bright until they speak.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: neularger »

Znaczy, Jaynova, po raz kolejny jakaś część jakiegoś tekstu... A miał być utwór zamknięty. Ech...
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: ZWT- 6A Służba nie drużba - kontynuacja - PRACE

Post autor: Małgorzata »

Miał być utwór. Utwór z definicji jest formą zamkniętą (otwarte zakończenie temu nie przeczy).
Utwór zdecydowanie nie wyszedł. Fabularnie to zaledwie początek. Do tego nudny.

Zaraz zabiorę się za kolejne prace.
So many wankers - so little time...

ODPOWIEDZ