Gdy dotarli do gospody, zapadał już zmierzch. Byli przemoczeni do suchej nitki. Niższy z nich, dodatkowo, od stóp do głów umorusany w błocie. Prychając i parskając, podeszli szybko do masywnego, kamiennego kominka, w którym wesoło trzaskał ogień. Gospodarz podszedł do nich z dwoma glinianymi kuflami wypełnionymi po brzegi korzennym piwem.
Jechałeś kiedyś pociągiem Autorze? Siedzisz albo leżysz, a monotonny stukot kół Cię usypia. Gratuluję, tu osiągnąłeś ten sam efekt. Monotonne zadania, przypominające bardziej jakiś spis, a nie literaturę.
– Ależ waszmościów dopadło – zagadnął. – Bogowie dzisiaj bardzo rozgniewani. Przejeżdżaliście przez most? Widzieliście rzekę? Dalej tak będzie lało, to Nitka wystąpi z brzegów i pola pozalewa – westchnął i zajrzał z ciekawością pod kaptur wyższego z przybyszów. Upuścił kufel
Też się przeraziłem... tyle, że nie. Normalnie piszesz to tak, Autorze, że pozostaję kamiennie spokojny.
Poza tym, ten gospodarz, to co, taka mimoza, że mu naczynia z rąk wypadają jak pannom z przedwojennych filmów?
I jeszcze jedno, kufel wypada, rozbija się, wszyscy ochlapani... i nic? Nikt nawet nie komentuje tego incydentu? Nie zwraca uwagi gospodarzowi? W ogóle przez resztę tej sceny wszyscy stoją tak w tym rozlanym piwie i resztach kufla, i udają, że nic się nie stało. Temu, co był boso, musiało być fajnie...
Nie, żeby incydent przesadnie ważny był, właściwie mogłoby go w ogóle nie być.
Zamiast lewej części głowy miał matową, metalową blachę z czerwonym szkiełkiem w miejscu gałki ocznej.
Znaczy lewa część czachy została utracona, pewnie w walce i teraz jej miejsce zajmuje blacha. Mózgowi to pewnie nijak nie zaszkodziło, bo właściciel mózgu to prawdziwy twardziel. :)
Swoją drogą całkiem wysoki poziom medycyny tam mają.
– Potrzebuję noclegu i gorącej kąpieli – warknął, a w jego głosie dało się wyczuć metaliczny pogłos. – Dla mojego sługi miejsca w stajni.
– Jeść mi przynieście – w jego głosie było coś nieludzkiego, jakby kruk gderał ludzkim głosem, albo wilk warczał na myśliwego.
Zaczął nucić jakąś smutną melodię swoim metalicznym basem, (...)
Pewnie i krtań wraz z głośnią miał metalowe.
Teraz pytanie, czemu trzy razy powtarzasz tę informację, Autorze? Chcesz na nią zwrócić uwagę? Ale po co? Jak to się ma do fabuły? Gdyby Ytrid mówił np. radiowym barytonem albo falsetem, to co by to zmieniło?
Jego twarz była normalna. Pod strzechą słomianych włosów kryło się dwoje niebieskich i wesołych oczu.
No patrz! W życiu bym na to nie wpadł, to była JEGO twarz, a nie jakaś inna i DWOJE oczu, bo jak wiadomo, ludzie mają ich zwyczajowo ze trzydzieści.
Czerwony nos, połamany zapewne wśród karczemnych awantur, zadarty był do góry.
Jak przeczytałem pierwszą część zdania to ukazał mi się taki strzępek krwawej tkanki na środku twarzy, Tymczasem nos jak nos – zadarty, ale to się zdarza i bez bójek w karczmach. Zatem, nie wiem skąd przypuszczenie, że nos był połamany...
Prosta, szara tunika i potężny dwuręczny miecz przy szerokim, skórzanym pasie świadczyły o tym, że gospodarz ma do czynienia z katem.
a potem...
Niech was nie myli miecz – pieszczotliwie pogładził jelec. – To mój Scyzoryk. Na rabusiów, co po gościńcach nękają podróżnych.
Pomijając dziwne wnioskowanie, dlaczego ludzie w tunikach i dwuręcznymi mieczami koniecznie muszą wykonywać zawód kata...
Zabawna w tym fragmencie jest narracja, która stwierdza, że postać jest katem, ale postać najwyraźniej wie lepiej kim jest. Narrator pójdzie i się doszkoli w typach narracji i co z nich wynika...
Dwóch jeźdźców gnało, co koń wyskoczy po rozmokniętym trakcie.
I potem
Razem z moim panem Ytridem Greenhillem jedziemy, co prawda do miasta, ale w innym celu. Bo widzicie…
i jeszcze później
Gdy ubranie wyschło, pogrzebał w saszetce i wyciągnął z niej zawinięty w rulon, zapieczętowany papier. W milczeniu studiował treść pisma.
Śpieszą się, mają inne sprawy i tajemnicze pisma. Oczywista, nie dowiemy się o co idzie, Autoru wątek z gorgoną się podobał bardziej...
Na lnianej, postrzępionej koszuli nosił wytartą, skórzaną kamizelkę z nabijanymi ćwiekami naramiennikami. Do jej połów miał przypięte dwa paski. Na jednym z nich miał przymocowane czterdzieści srebrnych pocisków średniego kalibru, do drugiego zaś przyczepił saszetkę z nieznaną zawartością. Zdjął to z siebie i położył przy zydlu. Odpiął pas, taki sam, jaki nosił jego towarzysz, ale zamiast miecza miał dwa rewolwery z wytłoczonymi na lufie słowami w runicznych znakach. Obok rewolwerów nosił puginał w skórzanej pochwie
Normalnie RPG, co miał, ile sztuk, gdzie se powiesił i jak mu to zwiększało manę i siłę. A ten „średni kaliber”, to mnie w drzazgi rozwalił... Prócz niego mają też „duży” i, co oczywiste, „mały”...?
– Panie Greenhill! – z kuchni wyskoczył gospodarz. Przyjezdny zwinął rulon i schował do kieszeni. – Wieczerzać możecie, kuraka w ziołach i chlebuś, co go małżonka dzisiaj wypiekła podam. A do popitki dzbanek naszego gruszkowego winka.
Ten fragment jest napisany w ten sposób, że wynika z niego. Iż przybyły gość (Ytrid) oznajmia gospodarzowi (Greenhill), że, ów gospodarz może zacząć spożywać wieczerzę, przygotowaną przez małżonkę Ytrida – będzie kurak w ziołach, chlebuś i winko.
Osobliwe, ale co ja tam wiem o gospodach? Wychodzi na to, że ich właściciele są dokarmiani przez podróżnych. Kto wie, jak się rejestruje taką gospodę? :)
Ytrid nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł coś ciepłego.
W normalnym świecie podejrzewałbym alzheimera albo demencję – zapomniał, że jadł ciepłe danie w innej gospodzie przy szlaku wczoraj. Rzuca dukatami na lewo i prawo, to go stać. Ale w tym świecie podróżni dokarmiają oberżystów, nic więc dziwnego, że ci pierwsi chodzą głodni...
Oblizał wargi i wgryzł się w udko popychając wielkimi kęsami chleba.
Wgryzienia popychał kęsami chleba. Wielkimi. W tym świecie i je się też dziwnie.
Po skończeniu wieczerzy, przybysz beknął długo i przeciągle.
– Wybaczcie gospodarzu moje maniery – skrzywił się dosyć paskudnie. – Ja prosty człek jestem, na salonach dawno nie bywałem, to i ogłady nie mam.
Po nieużywane dobre wychowanie z czasem mija... I się beka ludziom w twarz.
Macie tu za swój trud – wyjął z kieszeni złotego dukata i rzucił zdumionemu karczmarzowi, który popatrzył na monetę jak na święty obrazek.
Popatrzyłem (czyli patrzyłem przez krótką chwilę) w życiu na wiele świętych obrazków, tak samo jak popatrzyłem na stoły, krzesła czy komody. Autor znajdzie różnice pomiędzy: wpatrywać się, patrzeć i popatrzeć.
Nic w tym dziwnego, zwłaszcza, że tymi monetami płacili jedynie zamożni szlachcice i kupcy ciągnący z karawanami z północy.
Inni nie używali dukatów, bo... ?
Ale za to używali worków miedziaków i mogli nimi zapłacić równowartość dziesięciu dukatów!
W dodatku, za jednego dukata można było kupić dużo więcej niż jedną kolację i nocleg.
Ani chybi Ytrid miał własną mennicę...
– Panie, łaskawco – wyjąkał zdumiony gospodarz. – Owocków zara przyniosę, winogronka tak obrodziły latoś, placek na miodzie też mam. Chwilunię dobrodzieju.
Ło, jeziusicku...
– Gadajo, że w donżonie zachodnim się zalęgła, wszystkich w kamień obróciła i nikt nie może nic zrobić – wybałuszył oczy.
Wybałuszył oczy, bo uznał, że to zadziała na wyobraźnię przybysza?
Zanieście bukłaczek piwa i jeden bochenek memu słudze, bo jeszcze gotów z głodu zdechnąć.
Ludzki pan. A mógł zabić...
– Adelcia, na bogów, córuś najdroższa! – krzyknął karczmarz. Jego twarz oblał burakowy rumieniec.
No, cholera, po raz pierwszy zobaczył dwoje ludzi zajętych pochędóżką. Normalnie z klasztoru gościa wypuścili. Poza tym czemu nie zdzielił córki kłonicą przez grzbiet tylko „córuś łukochana, jak mogłaś?”
– Spokojnie gospodarzu – sługa Ytrida próbował załagodzić sytuację. Wciągając w pośpiechu portki potknął się i wyłożył się jak długi u stóp zawstydzonego ojca.
Autorski Element Komiczny nadciąga. Ludziska uciekacie do piwnic!
I ten dowcip się na Tobie, Autorze zemści.
– Masz tu dukata i zapomnijmy o sprawie dobra? – podniósł się i wręczył mu monetę.
Sługa jak widać w dostatki też mam mennicę...
Tak się zastanawiam, Autorze... Po jakiego leszego, żeś umieścił tę scenkę z rozwiązłą córeczką gospodarza? Jakie ma to znaczenie dla fabuły czy sługa przeleciał panienkę, czy Ytrid, czy obaj przelecieli cały żywy inwentarz gospody, czy byli wstrzemięźliwi jak mnisi. No?
Odpowiem Ci – żadnego.
Ta scenka (i wiele innych też) jest do wywalenia.
I jednak postać mnie przez ten tekst zastanawia. Kim jest ten Godfryd, ta postać jest ewidentnie niespójna.
Z jednej strony:
Prosta, szara tunika i potężny dwuręczny miecz (...)To mój Scyzoryk. Na rabusiów, co po gościńcach nękają podróżnych.
Ytrid Greenhill i Gotfryd de Monte byli, bowiem najemnikami. Łowcami bestii. Ludźmi od mokrej roboty. Wampiry, smoki, wilkołaki. Ale oprócz polowania na bestie, ściągali haracze, kasowali niesfornych dłużników. Zabijanie, pacyfikowanie, odczynianie uroków. Eskorta też wchodziła w grę. Ponura sława ciągnęła się za nimi na wschód i zachód od Grodowa – stolicy księstwa Rupens. (…) O drugim ze złamanym nosem i słomowatymi włosami z okropnym mieczem, którym trzy czerepy w biegu ścinał.
Twardziel, wojownik, tak sobie myślę po przeczytaniu tych fragmentów.
– Klient. Kontrahent i przyjaciel – odparł Ytrid wchodząc bez pukania. – Nie narób mi wstydu, bo przysięgam, zwolnię cię – ostrzegł towarzysza.
– Nawałnica swoją drogą, ty tłusty zbereźniku – mruknął sucho wyższy z łowców i klepnął Gotfryda w ramię. – Ten pacan zgubił kobyłę i wlókł się na piechotę aż do gospody na podgrodziu.
Idiota se myślę...
– Oż, ty maszkaronie paskudny – Gotfryd z nerwów nacisnął spust. Błysnęło i huknęło, a z sufitu posypał się pył. – Jejku, nie trafiłem, panie Greenhill, co teraz?
– Zabiła mnie! Panie Greenhill, zabiła jak bogów kocham! – zaskowyczał jak zraniony kundel.
– Nie maż się. Do cyrulika pójdziesz, pozszywa cię i będziesz jak nowy. W mieście pójdziemy do knajpy, a potem do burdelu. Zabawisz się to i ból minie – klepnął leżącego de Monte, który szlochał i tulił do siebie zranioną rękę
Mazgaj, kretyn i histeryk...
– Ile dostaniemy za jej łeb? – zapytał Gotfryd, pociągając nosem. – Starczy na nową koszulę dla mnie? Ta była ostatnia.
A dukaty było trzymać przy rzyci, a nie rozdawać po gospodach...
Na razie tyle... A jest tego, dużo, dużo więcej...
edit. zmieniłem "się" na "z"