Occultus

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
jackclock
Sepulka
Posty: 4
Rejestracja: pt, 23 gru 2011 16:11

Occultus

Post autor: jackclock »

Witajcie! Chciałbym poddać siebie i swoje opowiadanie próbie zetknięcia z waszą profesjonalną krytyką. Zamiaruję czerpać z tego naukę, więc bądźcie jak lew ryczący:) Dodatkowo, mam nadzieję, że spełniłem wszystkie wymagania, żeby tutaj to opowiadanie umieścić. Ewentualne faux pas wybaczcie.


Jeden

Czarna lampka mocnym światłem oświetlała pogrążony w mroku pokój. Rzucała blask na blat małego biurka, na którym leżał stos kartek zapisanych znakami runicznymi. W rogu biurka stała niewielka oprawka z czarno-białym zdjęciem. Fotografia przedstawiała młodego mężczyznę w wojskowym mundurze, dzierżącego w dłoni Luger, niemiecki pistolet, wycelowany w powietrze. Na oprawce widniał podpis: Fuhr Balthasar Baade. Fiel Gulck zum Geburstag!
Siedzący przy biurku Balthasar przez chwilę przypatrywał się zdjęciu wspominając dawno minione czasy młodości spędzonej w ogarniętym wojną Berlinie. Z rozrzewnieniem zagłębiał się w las swoich szczeniackich wspomnień wyściełany runem ogólnospołecznego fanatyzmu.
- Czasy łowów, co Mefistofelesie? Pamiętasz tętno tamtych chwil? Wszystkie demony pochłaniały ludzkie dusze z łapczywością wygłodniałych hien. Podaż przerosła popyt. Miliony trupów i dusze ich wszystkich mogły należeć do was. Prawie wszystkie zgarnęliście. – Słowa Balthasara odbijały się od ścian pustego pokoju blednącym echem. – Wojny na Ziemi zawsze ocieplają relacje między piekłem i niebem. Dużo pracy i już nikomu nie chce się prowadzić odwiecznego mordobicia dobra ze złem.
Balthasar wyciągnął się na krześle dotykając wzrokiem pustki pokoju. Pod jego spojrzeniem ciemność za biurkiem zaczęła gęstnieć. Falując i wygładzając się na zmianę pochłaniała światło lampki zasysając je do swego wnętrza. Ciemność przemówiła.
- Ziemia to nieudany projekt. – Ciemność wydała z siebie głos starczy, zafrasowany. – Ludzie to mistrzowie w określaniu rzeczy, których nie rozumieją. Dobro i zło to ułomne pojęcia. Nie mam zamiaru podporządkowywać się ludzkiej ułomności.
- Nazywasz mnie ułomnym? – Na twarzy Balthasara rozpanoszył się szyderczy uśmiech. – Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Od dawna już nie jesteś człowiekiem Baade. Najlepszym na to dowodem jest nasza rozmowa. Śmiertelnik miałby już gacie pełne śmierdzącego strachu. Ty jesteś tym, kim musiałeś się stać.
- Medium, czarodziej, sztukmistrz? Kim jestem Mefistofelesie?
- Pieprzenie! – Starczy głos stał się stanowczy, zadrżał podenerwowaniem. – Dobrze wiesz kim jesteś. Wracaj do pracy okultysto!
Gęstwina poplątanej ciemności opuściła pokój zostawiając za sobą szumiącą w uszach ciszę.
Balthasar usiadł przy biurku i bez zastanowienia odpalił papierosa po czym podniósł z blatu jedną z pożółkłych kartek. Ubrany w stary, podniszczony sweter i czerwone, sztruksowe spodnie wyglądał na miejskiego menela, jakich wielu kręciło się po Przemyskich uliczkach skamląc o kilka groszy na wino. Tak też o nim myślano. Głośne rozmowy ze złymi duchami, które ochoczo i publicznie uprawiał dodawały mu opinii schizofrenika i wariata. To było mu na rękę, bo izolowało od niego ludzi, których ignorancją się brzydził. Jego długie, przetłuszczone, blond włosy opadające na plecy były zwieńczeniem wizerunku pijaka i zatraceńca.
Zaciągnął się, aż każdy pęcherzyk w płucach wypełnił się dającym ulgę dymem. Gdy zaczął wpatrywać się w krwisto czerwone runy dym ulatujący z jego papierosa zgęstniał.
Balthasar zawsze uważał, że czarowanie wymaga klimatu. A dym tytoniowy był dla niego niczym mgła na moczarach oplatająca ciało nagich czarownic odprawiających swoje obrzędy. Był jak gęsta jaskinna zawiesina, która towarzyszy mrocznym rytuałom krasnoludzkich okultystów. Wprawdzie dym z peta był tylko namiastką, ale ani krasnoludem ani, tym bardziej, czarownicą Balthasar nie był.
Wyjął z szuflady małą, kamienną figurkę cyklopa, która w miejscu oka wstawioną miała sporych rozmiarów białą perłę.
- Tyle zachodu, żeby wydrzeć kamyk z magicznie zabezpieczonej figurki. – Pogładził małego cyklopa po kamiennej główce. – Tępi magowie z gildii nie mogli sobie z tym poradzić, wiec od razu uderzyli do okultysty. Jak go zabije, to nie będzie szkoda. Skurwysyny! Że też zadłużyłem się u takich wyzyskiwaczy.
Rzucił okiem na runy zapisane na kartkach i zaczął melodyjnym głosem wymrukiwać zaklęcie. Papieros, zsunięty do kącika ust kołysał się w takt wypowiadanych słów. W pokoju zerwał się wiatr. Wszystkie kartki z runami wzbiły się w powietrze, unoszone magicznym powiewem. Lampka zaczęła przygasać, biurko drżało. Zdarzeniom tym towarzyszyło niskie, basowe buczenie, jakby gdzieś niedaleko stał olbrzymi elektryczny transformator. Dało się wyczuć nieprzyjemną woń palonej skóry. Balthasar siedział w środku całego zamieszania i niewzruszony mamrotał kolejne frazy zaklęcia, choć z ręki, w której trzymał figurkę, zaczął unosić się dym i swąd palonej skóry. Gdy przebrzmiało ostatnie słowo, wszystko ustało, a on, bez zmysłów, upadł na ziemię. Przez otwarte okno do pokoju wleciało kilkanaście kruków. Ptaki okrążyły mężczyznę i zaczęły żałośnie krakać.


Dwa

Wszystkie miejsca w pedantycznie czystej sali wykładowej były zajęte. Nie było jednak słychać szmerów szemranych rozmów, ani parsknięć nieuzasadnionej radości. Dyscyplina i porządek były restrykcyjnie przestrzeganymi prawami Hitlerjugend. Szczególnie w sekcji o nazwie „Die Endgültige Verständnis”, przeznaczonej dla wyjątkowo uzdolnionych chłopców, zajmującej się, jak sama nazwa wskazuje, ostatecznym zrozumieniem wszechrzeczy. Żaden z uczniów nie pomyślałby nawet o złamaniu reguł. Zwłaszcza, gdy wykładali ci najbardziej znani, ukochani przez wszystkich przywódcy, którzy znaleźli czas by nauczać bandę dzieciaków. To był jeden z takich pięknych dni, gdy najwięksi pochylali się ku najmniejszym. Wykładał Heinrich Himmler. Ten najbardziej tajemniczy z przywódców, pochłonięty przez swoją tajemniczą pasję. Człowiek zakochany w okultyzmie.
Stał nad nimi w bogato zdobionej drewnianymi płaskorzeźbami mównicy. Rzeźbienia przedstawiały mitologiczną scenę, na której Loki ofiarowywał Odynowi ośmionogiego konia Sleipnira. Himmler patrzył na chłopców przekrwionymi oczyma. Wszystko było tak jak należy, zgodnie z wojskową etykietą. Ręce zwiesił wzdłuż ciała przywdzianego w idealny, czarny mundur Schutzstaffel. Stał niewzruszony, wyczekując najlepszego momentu na rozpoczęcie wykładu. Człowiek, samotną wyspą stoickiego spokoju. Imponował chłopcom. Śmiertelnik zajmujący się sprawami pozostającymi poza pojęciem większości ludzi, zachowuję opanowanie. Ma pełną samokontrolę. Byli zachwyceni jego niewytłumaczalną, pociągającą aurą, która roztaczała się po całej sali i dotykała każdego z nich z osobna. Himmler jednak stoikiem był tylko na pozór. W jego głowie kłębiło się wiele mrocznych myśli, które nie pozwalały mu na osiągnięcie psychicznej równowagi. Stojąc, prezentował się jak kamienny posąg. Czar prysł, gdy zaczął mówić.
Zanim jeszcze cokolwiek powiedział na twarzy wymalowała mu się ohydna, przerażająca, fanatyczna pasja, nad którą nie potrafił zapanować. W oczach, nie wiadomo skąd i dlaczego ukazało się dziwne przerażenie. Młodzi ze zdziwieniem przyglądali się przemianie. Nikt ich nie uprzedził, że TO dzieje się z ludźmi, którzy posiądą ostateczne zrozumienie.
- Jako aryjczycy, intelektualiści i przyszli oficerowie Wermachtu musicie wiedzieć, że jest więcej niż jeden świat – mówiąc pluł, a ślina gromadziła się w kącikach jego ust. W głowach słuchaczy zaczęło materializować się przekonanie, że przemawia do nich szaleniec. Nie chodziło, bynajmniej, o to, co mówił, bo istnienie światów równoległych było dla nich oczywistością. Jednak sposób mówienia przerażał. Wśród chłopców zapanowała konsternacja. Patrzyli po sobie zdziwieni. Wszyscy, oprócz jednego ucznia, który zachował kamienną twarz i wpatrywał się w wykładowcę.
- Są światy ezoteryczne, duchowe. Takie, do których dostają się tylko istoty dobre, a raczej powinienem rzec, mało złośliwe. Są takie zamieszkałe przez najgorsze pomioty. Ważne jest także, byście zrozumieli, że metod poznania owych światów jest o wiele więcej niż wam się wydaje, a niebywale cenne jest zrozumienie ich magii. Trzecia Rzesza nie zaszłaby nigdzie, gdyby nie magia i okultyzm. Gdyby nie Baal, Ahakka i inne duchy, które pomogły nam tworzyć ten świat nie wiedzielibyśmy nawet, że jesteśmy aryjczykami, rasą panów, rasą wybranych – na te słowa z tyłu sali dobiegły oklaski, które wzrosły lawinowo wraz ze wzrostem śmiałości wśród uczniów. Młodych nazistów nie interesował wykład, Himmler prawił truizmy, ale jak ktoś mówi o rasie panów, wypada klaskać. Tak byli uczeni.
Mówca odchrząknął, oparł ręce o blat mównicy. Lewa brew drgała mu w nerwowym tyku, czoło było mokre od potu. Ciężko dyszał. Odczekał aż owacje przebrzmią, by kontynuować swój bełkot.
- Jesteście grupą najlepszych uczniów, najczystszej krwi ludzi, wychowanych w aryjskich rodzinach. Waszą biblią był Necromicon, więc na pewno każdy z was zna historię Pereł Morza Czerwonego – rozległ się pomruk, jednoznacznie wyrażający zgodę. Generał wskazał palcem na ucznia, którego zainteresowanie dostrzegł kilka chwil wcześniej. Chłopak miał krótko strzyżone, blond włosy. Siedział wyprostowany, jego szerokie barki rozpychały elegancką, białą koszulę, w którą był ubrany. Już wtedy można było dostrzec obłęd w jego oczach. Obłęd, który urósł tamtego dnia i opętał wszystkie jego myśli, już na zawsze.
- Jak masz na imię? – Zapytał chłopca, dziwnie modulowanym, cieplejszym niż do tej pory głosem.
- Balthasar, Her Reichsführer SS! – Chłopiec wstał i zasalutował w sposób, który w niego wpajano przez wszystkie lata spędzone w Hitlerjugend.
-Dobrze – Himmler oblizał wargi. – Opowiedz mi, więc wszystko, co wiesz o magicznych artefaktach zwanych Perłami Morza Czerwonego.
Chłopiec opuścił wzrok i zaczął mówić. Głos miał spokojny i ciepły. Nie denerwował się tym, że przemawia przed Himmlerem. Znał całą historię na wylot, nie mógł się pomylić. Nie wchodziło to w grę.
-Żydzi przechodząc po dnie ponadnaturalnie rozstąpionego Morza Czerwonego znajdowali leżące na ich drodze małże. Z rozkazu ich przywódcy, Mojżesza zbierali te pożywne owoce morza do koszy. MSałży zebrano bardzo dużo. Necromicon mówi, że znaleziono ich siedem tysięcy, a sześćset sześćdziesiąt sześć z nich posiadało w swoim wnętrzu perły o tajemniczych, magicznych właściwościach. Później perły trafiły do…


Trzy

W pokoju rozległa się głośna muzyka, której towarzyszył jazgot wywołany wibracjami telefonu położonego na twardym blacie stołu. Głośne riffy, donośny głos wokalisty i szybki rytm piosenki obudziły Balthasara w błyskawicznym tempie. Okultysta wstał powoli i chwycił komórkę.
- Halo? – wyjęczał zaspanym głosem. W pokoju było już jasno, mógł, więc zobaczyć porozrzucane wszędzie kartki pokryte dodatkowo ptasimi odchodami. Na blacie biurka leżały resztki kamiennego cyklopa, wśród których lśniła piękna perła.
- Uwolniłeś już nasze cacko? – odezwał się rozmówca.
- Tak, uwolniłem. – Wyjął perłę z gruzów po kamiennej figurce i przyjrzał się jej nienagannej bieli, potęgowanej jasnym światłem słonecznym wpadającym do pokoju. –Poparzyłem rękę, będziecie mi musieli więcej zapłacić, Copland.
- Słuchaj młody…
- Nie, to ty słuchaj! – Balthasar zacisnął pięść na drogocennym artefakcie. – To, że wyglądam młodziej od ciebie, wcale nie znaczy, że jestem młodszy. Zapominasz, pięćdziesięcioletni szczeniaku, że mam już dziewięćdziesiąt dwa lata. Wymagam szacunku!
Balthasar popatrzył w lustro, jego młodo wyglądające ciało prezentowało się tak samo już od siedemdziesięciu dwóch lat i miało pozostać w podobnym stanie jeszcze przez kolejnych kilkadziesiąt.
- Okultyzm i czarna magia dobrze wpływają na cerę. Co? – Głos w słuchawce zaśmiał się szyderczo, jednak po chwili rozmówca Balthasara zmitygował się. – Ale ja nie o tym. Dasz radę za pomocą tej perły wskrzesić tego policjanta? Na chwałę swoją i Gildii?
- Wskrzesić, nie. Animować, tak. Tylko będę musiał dołożyć jeszcze kilka z mojej kolekcji. Strasznie nam się ten twój przyjaciel zaśmierdział. Potrzebna jest większa moc, by go ruszyć z podłogi.
- Dobra, dobra! Wlicz to sobie w koszta.
- A oparzenie?
- Ty nazistowski wydrwigroszu! – zakaszlał. – Ileż pieniędzy można potrzebować? Przez tyle lat musiałeś już uzbierać niezłą sumkę.
- Tylko nie nazistowski! Byłem w Hitlerjugend, bo tylko tam byli na tyle głupi ludzie, żeby wykładać okultyzm. Sam wiesz jak się to dla nich skończyło. Co z odszkodowaniem za poparzoną rękę?
- Pięć tysięcy za wszystko i ani grosza więcej! Ale pod warunkiem, że powiesz mi, po co ci tyle pieniędzy.
- Mówiłem już, że zbieram na prezent dla ludzkości – zaśmiał się. Informacja o dodatkowej zapłacie poprawiła mu humor. – Co to za demon? Mefistofeles się będzie poirytowany?
- To Ladrian, pionek. Podpadł, bo za bardzo się panoszy. Mefisto nie będzie się denerwował, a z resztą, sam się go zapytaj, czy ma coś przeciwko.
- Nie będę mu zawracał gło… - Urwał bo nie był pewien, czy demony można posądzić o posiadanie głów. – Wierzę ci, twoje zapewnienia mi wystarczają. Panoszy się? Zabija dziewice, poluje na dzieci, a może podpala kościoły?
- Nic z tych rzeczy. Po prostu za dużo sobie liczy za pewne usługi, a jego obecność nie pozwala na powstanie konkurencji na rynku tych właśnie usług.
- Jakie to usługi nie wnikam. Czyli walczymy z PPPPPPPP?
- Można tak powiedzieć – odparł Copland, po krótkim namyśle dodał – Ale lepiej, żebyś myślał, że walczysz z wrogiem Gildii.
- Jeszcze jedno.
- Co? – zapytał ze zniecierpliwieniem przedstawiciel Gildii.
- Dlaczego nie mogę iść tam sam? Przecież dam radę. Jestem, jakby nie patrzeć, szkolonym okultystą i draniem – ironizował Balthasar.
- Są takie środowiska, które nie mogą się dowiedzieć, że to Gildia przegoniła Ladriana. Musimy pozostać anonimowi. Przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. A ty w środowisku znany jesteś głównie z długu, który u nas masz.
- Przebiorę się. Nie chce mi się czarować tego trupa – odpowiedział okultysta udając błagalny ton.
- Nie możesz, bo bijesz po oczach jak dyndające nagie cycki – sapnął pogrążony w wyobraźni. – Nawet w przebraniu.
- Wy w gildii nie macie kobiet, co?
- Dlaczego pytasz?

Balthasar rozłączył się i rzucił telefon na łóżko, zdjął sweter i poszedł do łazienki. Po drodze sprzedał soczystego kopniaka leżącemu na podłodze, czarnemu workowi na zwłoki.
- Leż świntuchu, odpoczywaj. Przed tobą twoja ostatnia robota.
Balthasar odkręcił kurki pod prysznicem. Odczekał kilka chwil, aż brodzik napełni się gorącą wodą, po czym wskoczył pod ciepły strumień. Jego ciało było jednym, wielkim hołdem dla okultyzmu. Liczne blizny rytualne i tatuaże dodawały grozy jego wyglądowi, ponadto dawały mu długowieczność. Wszystkie te magiczne zabiegi bardzo go oszpecały. Mężczyzna zobaczył swoje zniekształcone odbicie w chromowanej baterii prysznicowej.
- Cóż, coś za coś – westchnął, wcierając szampon we włosy.



Ciało Roberta Mikulskiego leżało na stole ubrane w gustowny, czarny garnitur. Nogi i ręce nie mieściły się na blacie, więc bezwładnie zwisały ku podłodze. Obok stołu luzem leżał czarny, plastikowy wór. W powietrzu unosił się intensywny zapach lawendy, wyczarowany przez Balthasara, by stłumić fetor unoszący się ze zwłok.
- Ludzkie życie różnie się układa – jasnowłosy okultysta podszedł do denata. W rękach trzymał małą, drewnianą szkatułkę, gęsto i skrupulatnie zdobioną białym złotem. Mówił do nieruchomego ciała jak do najlepszego kolegi. – Sam o tym wiesz najlepiej Robercie, w końcu swoje własne już przeżyłeś. Ale mam dla ciebie ciekawostkę. Również po śmierci ludziom układa się różnie.
Balthasar położył skrzyneczkę obok Mikulskiego i otworzył ją. Pokój wypełnił się bladoniebieską poświatą bijącą z jej środka. Małe pudełeczko emitowało również cichy dźwięk, przypominający szum morza. Okultysta wziął długi głęboki wdech i przez moment przytrzymał powietrze w płucach.
- Ehh… Przyjemna podróż nad Morze Czerwone. Kto by pomyślał, że tak wiele na tym świecie zdarzyło się dzięki sześciu setkom pereł? Co Mikulski? Ty na pewno byś nie pomyślał. Tak… Myślenie zostaw żyjącym.
Ręka Balthasara zanurkowała w szkatułce, co na moment przytłumiło bijącą zeń poświatę. Mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby nie mógł w niej znaleźć tego, czego szukał. Po chwil jednak, z tryumfem wymalowanym na twarzy, wydobył z pudełeczka parę białych, jedwabnych rękawiczek.
- Nie chciały wyjść ze swojego mieszkanka, skubane. – Potrząsał rękawiczkami jak wędkarz świeżo złowioną rybą. – Podobają ci się Robercie? Nie? Wiem, wiem. Są damskie, ale jak się nie ma, co się lubi, to… A z resztą wiesz jak to dalej leci.
- Widzisz Robercie, to nie są jakieś zwyczajne rękawiczki. Ten ornament wyszyty perłami, o tu z przodu. – Pokazał denatowi wierzchnią część jednej z rękawiczek, tak jakby ów mógł cokolwiek zobaczyć. – Ten znak, to pentagram. Że, co? Że źle ci się kojarzy. On ma się źle kojarzyć! Dzięki tym rękawiczkom twoje ciało na chwilę ożyje. To nie będziesz ty, jako Robert Mikulski, złodziej i rozbójnik, przez naiwnych zwany policjantem. Nie, nie. Ty jesteś już zupełnie gdzie indziej. To będzie taka sobie straszna, ludzka kukiełeczka zdalnie sterowana moją siłą woli.
Okultysta podszedł do swojej ulubionej wieży Sony postawionej na podłodze w kącie pokoju. Przekręcił pokrętłem ostro w prawo ustawiając głośność na maksimum. Wcisnął play. Kolumny zadrżały, wypluwając z siebie mocne brzmienia jakiejś heavy metalowej piosenki. Podrygując w rytm muzyki podszedł do Mikulskiego i założył mu magiczne rękawiczki. Ciało zaczęło lekko drżeć. „Angels deserve to die!” Darł się z głośników anonimowy wokalista, a Balthasar wyjął z kieszeni wydobytą z figurki cyklopa perłę i włożył ją Mikulskiemu do lewego ucha. Ze szkatułki wyjął drugą i również ulokował ją w uchu Roberta, tym razem w prawym. Gdy już się z tym uporał stanął nad zwłokami i zaczął odprawiać swoje mroczne modły. Adekwatne do sytuacji i jego zamiarów. Wykrzykiwał zaklęcia, w różnych językach, a w tle wokalista krzyczał: Angels deserve to die! Brudne kartki, które leżały na podłodze znów wzbiły się w powietrze. Leżący na drżącym stole Mikulski zaczął się zmieniać. To właśnie na nim Balthasar oparł całą swoją magiczną jaźń. Jego twarz nabrała rumieńców, gałki oczne pod zamkniętymi powiekami zaczęły się z lekka poruszać, klatka piersiowa wykonywała powolne ruchy.
Krótkie zwarcie, wywołane magią Balthasara, wyłączyło prąd w pokoju. Muzyka ucichła, a jasnowłosy okultysta jeszcze czarował, mamrocząc zaklęcia. Po chwili jednak opadł zdyszany na stojący nieopodal stołu, głęboki fotel.
- Znowu mi korki wywaliło – powiedział ciągle dysząc. – Jeśli spaliła mi się wieża będą musieli mi ją odkupić. ku**a mać, zawsze ponoszę straty.
- A ty, co? – Zwrócił się do Mikulskiego. – Wstawaj Robercie! Ileż można leżeć?
Niegdysiejsze zwłoki policjanta Roberta otworzyły oczy i bez najmniejszego wysiłku usiadły na blacie stołu. Jednak, gdy próbowały wstać kolana ugięły im się pod ciężarem reszty ciała i znowu wylądowały w pozycji leżącej.
- Ehh… – Westchnął Balthasar. – Nigdy nie byłem dobrym nekromantą. No wstawaj! – Wykrzyknął i w myślach wypowiedział zaklęcie, by pomóc Mikulskiemu.
Animowany policjant podniósł się z ziemi i stanął naprzeciwko okultysty.
- Rezurekcja! – krzyknął blondyn. – No, teraz idziemy rozprawiać się z demonami, koleżko.


Cztery

W słabym, pomarańczowym świetle rzadko rozstawionych lamp ulica Słowackiego prezentowała się dość mrocznie. Balthasar siedział na obskurnej, drewnianej ławce ustawionej przy ulicy pod wiekowym dębem. Obserwował przez lornetkę szyld sklepu z futrami z karakułów, który głosił: Ekskluzywne futerko da Ci radość wielką! Pani Brown i rodzina.
- Tylko jakiś głupi demon mógł wymyślić takie hasło – parsknął śmiechem. Obok niego na oparciu ławki wylądował wielki, czarny jak smoła kruk i zaczął mu się przyglądać. Okultysta zwrócił się do niego.
- Bądź w pobliżu. Mogę potrzebować waszej pomocy – kruk kiwnął główką, podfrunął i usiadł na gałęzi dębu, tuż nad głową Balthasara. Nałożył na uszy słuchawki i uruchomił swój stary i podniszczony już discman, który zawsze brał ze sobą na robotę. Włączył tą samą piosenkę, której słucha podczas budzenia Roberta. Wake up! – Zaczynamy!
Blondyn odłożył lornetkę, zamknął oczy i zaczął mamrotać zaklęcia kiwając się na boki. Nagle zza rogu wyjechał czerwony Mercedes. Jechał powoli i płynnie. Zatrzymał się zaraz przed drzwiami butiku z futrami. Wysiadł z niego Robert Mikulski i z kamienną twarzą wszedł do środka. W ręku dzierżył niemiecki Luger.



W sklepie było duszno i cuchnęło naftaliną. Gdy Mikulski, sterowany wolą Balthasara wszedł do środka sędziwa pani Brown aż podskoczyła. Siedzący w niej demon nic nie podejrzewał. Okultysta skierował policjanta bliżej kasy, przy której stała staruszka i nakazał mu wycelować w sprzedawczynię futer. Animowany morderca w marszu obrał cel i po kilku milisekundach wystrzelił kobiecie w głowę. Rozległ się huk. Pocisk wbił się w ścianę za kasą nanosząc na niej krwawy ślad. Demon imieniem Ladrian nie dał się niestety tak łatwo wykurzyć. Zorientował się najwyraźniej w sytuacji i, korzystając ze swych mocy, podtrzymał panią Brown przy życiu.
Staruszka nadal stała w tym samym miejscu z głową ozdobioną sporych rozmiarów dziurą wlotową, ulokowaną w miejscu gdzie zbiegają się brwi. Co więcej uśmiechała się szczerze do Mikulskiego. Okultysta, siedzący na ławce po drugiej stronie ulicy szpetnie zaklął i nakazał policjantowi wystrzelić ponownie. Tym razem, blondyn wspomógł pocisk mocnym zaklęciem destabilizującym połączenie demona z ciałem sklepikarki. Luger wystrzelił ponownie, a kula dosięgła celu.
Ladrian z wrzaskiem wyskoczył z ciała pani Brown. Jako demon, mógł przybrać każdą postać. Wolał jednak pozostać niewidzialny. Nagle w stronę animowanego trupa spadło uderzenie. Niedoszły egzorcysta amator przeleciał przez cały sklepik i silnie uderzył plecami w ścianę. Demon, niczym poltergeist, zaczął miotać w Roberta wszystkim, co znajdowało się w pomieszczeniu. Ciężka kasa fiskalna przygniotła mu prawą dłoń.
Balthasar przez chwilę w osłupieniu wpatrywał się przez lornetkę, jak Ladrian masakruje jego kukłę. Ze stuporu wyrwał go kruk, który zleciał z drzewa i usiadł na oparciu obok okultysty.
-Proszę, zbierz swoich braci – Balthasar zwrócił się do ptaka. – Sam nie dam rady wygonić tego demona. Nie działają na niego moje magiczne kule. Poza tym, nie można strzelać do czegoś, czego nie widać.
Kruk, tak jak poprzednio, kiwnął główką, po czym głośno i przeciągle zakrakał dodatkowo modulując swój kruczy głos. Po chwili dało się słyszeć szum setek kruczoczarnych skrzydeł. Kruk przywódca poderwał się z ławki i poleciał w stronę sklepu z futrami. Wleciał do środka przez uchylone drzwi, a za nim wleciało około dwustu jego towarzyszy. W demonicznym sklepie pani Brown zapanował chaos i rozgardiasz, który trwał kilka sekund. Nagle wszystko ucichło, a chmara czarnych ptaków wyleciała na zewnątrz.
Balthasar wiedział już, co ma robić. Ponownie skierował swoje zombie, stworzone z ciała Mikulskiego, do sklepu.
W środku oczom Roberta ukazała się wysoka na trzy metry bryła czarnego pierza. Pióra kruków nie unieruchomiły demona, ale z powodzeniem nadały mu widzialną postać. Okultysta nakazał swojemu zombie, by ten rzucił się na Ladriana i dotknął go rękawiczkami z Pereł Morza Czerwonego. Balthasar był pewien, że to wykurzy diabła tam, gdzie jego miejsce. Rober zrobił, co mu kazał jego nekromanta…
Sklep rozświetlił się błękitem, dało się słyszeć odgłos szumu morza. Nagły wybuch magicznej energii wydzielony podczas starcia demona i magii rękawiczek wyłączył prąd w całym Przemyślu.
Ladrian musiał się poddać. Nie mógł wygrać z mocą pereł. Jedyne, co mógł zrobić to sprawić, by okultysta stracił swoje magiczne artefakty. Resztkami swoich diabolicznych sił teleportował ciało Roberta Mikulskiego do lasu znajdującego się nieopodal Przemyśla, mając nadzieję, że nikt go tam nie znajdzie.






Balthasar otworzył oczy. Leżał na ławce, naprzeciwko sklepu pani Brown. Nie wyczuwał już obecności demona. Niestety nie wyczuwał też obecności swoich rękawiczek. Myśl o utracie artefaktów otrzeźwiła go momentalnie. Zdał sobie sprawę, że musiał zemdleć uderzony magicznym wybuchem. Nad Przemyślem świtało. Zerwał się z ławki i podbiegł do czerwonego mercedesa, nadal stojącego przed sklepem z futrami. Wsiadł do środka, zapalił silnik i odjechał. Na skrzyżowaniu Słowackiego i Rakoczego skręcił w lewo. Z kieszeni wyjął telefon, wybrał numer i przyłożył aparat do ucha.
- Słucham? – Odezwał się zaspany głos w słuchawce.
- Witam Copland! Zadanie wykonane.
- Cudownie – wykrzyknął głos ze słuchawki. – Teraz będę cię jeszcze musiał przesłuchać, tak dla picu, w razie jakby cię ktoś widział dziś w nocy na Słowackiego.
- Nie wiedziałem, że też jesteś z policji Copland. Przesłuchanie jest konieczne?
- Nie musisz o mnie wiedzieć nic. A przesłuchanie jest konieczne.
- OK! Ale mam też złe wieści. Straciłem swoje artefakty. Jak nie dacie rady ich znaleźć, to będę musiał wstrzymać swój proceder.
- Rozumiem. Nie martw się. Znajdziemy.
- Cieszę się, że tak mówisz.
- Mam pytanie, Baade – powiedział Copland z silnym wahaniem w głosie.
- Pytaj!
- Nie wiem już czy chcesz być z nami czy z nimi? – Zapytał Copland, a gdy odpowiedziała mu cisza dodał. – Pomagasz nam wyganiać demony a sam gadasz z jednym z najsilniejszych z nich jak z przyjacielem. Zaczynam się bać. Ciebie i tej twojej czarnej magii.
- Nie ma czarnej i białej magii. Są tylko dobrzy i źli ludzie – westchnął Balthasar Baade, okultysta.

Pięć

Mały, sześcioletni chłopczyk stał w deszczu nad grobem swojej matki. Płakał, a jego ciepłe łzy mieszały się na buzi z zimną deszczówką.
- Mamusiu, ożyj proszę cię! Nie zostawiaj mnie samego.
Mały blondynek położył się na mokrym nagrobku. Podszedł do niego umundurowany, niemiecki żołnierz i powiedział.
- Nie mazgaj się! Musisz być silny. Jesteś mężczyzną. – Chłopiec odwrócił się i popatrzył na górującego nad nim człowieka.
- Co mam zrobić, żeby ją ożywić?
- Nie martw się, nauczymy cię tego – powiedział profesor z Hitlerjugend i zabrał małego Balthasara ze sobą.
"Dorośnij, mówią mi dorośnij. Wielcy kreatorzy szarej prozy codzienności"

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Occultus

Post autor: Małgorzata »

Będzie jatka, Autorze. Nie przeczytałam wiele, ale wiem, że będzie jatka...
Patrz.
Czarna lampka mocnym światłem oświetlała pogrążony w mroku pokój. Rzucała blask na blat małego biurka, na którym leżał stos kartek zapisanych znakami runicznymi. W rogu biurka stała niewielka oprawka z czarno-białym zdjęciem. Fotografia przedstawiała młodego mężczyznę w wojskowym mundurze, dzierżącego w dłoni Luger, niemiecki pistolet, wycelowany w powietrze. Na oprawce widniał podpis: Fuhr Balthasar Baade. Fiel Gulck zum Geburstag!
Podkreślone powtórzenia.
Pochylenie - do zaznaczenia łącznika (naprawdę, warto było pogmerać w opisie, żeby inaczej połączyć zdania, wtedy nie musiałbyś umieszczać tak blisko synonimów wskazujących na ten sam prozaiczny przedmiot).
Pogrubione - tautologia.
A przy okazji: wyjaśniasz odbiorcy, co to jest Luger, ale podpisu już nie przekładasz? Mnie się zdaje, że warto raczej przełożyć podpis (bo nie każdy zna niemiecki), a łopatologię z Lugerem sobie darować => jest kontekst (wycelowany w powietrze), więc trochę zaufania dla czytelnika by się przydało.

Nie lubię tekstów o II wojnie, więc pewnie inni Komentujący będą szybsi ode mnie, ale już widzę, że warto popracować nad porządkiem opisu. Łopatologia jest zła, odziera tekst z nastroju, sugestywności. Powyższy fragment tego dowodzi, niestety... Normalnie, lista przedmiotów. Na koniec okazuje się, że za biurkiem (powtórzonym po raz trzeci) siedzi facet...
A ja zaczęłam się zastanawiać, czemu muszę tak dokładnie się zapoznać z wystrojem wnętrza. Oby któryś z opisanych sprzętów MIAŁ znaczenie fabularne, Autorze. :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Alfi
Inkluzja Ultymatywna
Posty: 19993
Rejestracja: pt, 10 cze 2005 10:29

Re: Occultus

Post autor: Alfi »

W cytowanym opisie widzę skłonność do nadmiernego szczególarstwa. Ważne jest przecież, że na biurku leżało zdjęcie, prawda? O tym, że ono w oprawce, czytelnik może się dowiedzieć dopiero z informacji o napisie.

A poza tym:
Mały, sześcioletni chłopczyk stał w deszczu nad grobem swojej matki. Płakał, a jego ciepłe łzy mieszały się na buzi z zimną deszczówką.
- Mamusiu, ożyj proszę cię! Nie zostawiaj mnie samego.
Mały blondynek położył się na mokrym nagrobku.
Dwa razy "mały". Po co? A skoro mamy kolor włosów, to nie lepiej słowa "chłopczyk" i "blondynek" zamienić miejscami?
Le drame de notre temps, c’est que la bêtise se soit mise à penser. (Jean Cocteau)
Hadapi dengan senyuman.

Awatar użytkownika
jackclock
Sepulka
Posty: 4
Rejestracja: pt, 23 gru 2011 16:11

Re: Occultus

Post autor: jackclock »

Jak to wszystko jest takie popodkreślane i pochylone rzeczywiście kole w oczy:) Niefortunne te powtórzenia i nie wyglądają ładnie. Alfi, do "szczególarstwa" się przyznaję, ale mam problem tego rodzaju, że im dłużej czytam tekst, który chcę poprawić, tym więcej do niego dodaję. A winno być odwrotnie.

Rzeczywiście, przedmioty z biurka mają znaczenie Małgorzato, ale zastanawiając się nad nim, zaczynam wątpić. Może reszta tekstu się obroni. Czekam na zapowiedzianą jatkę:)
"Dorośnij, mówią mi dorośnij. Wielcy kreatorzy szarej prozy codzienności"

Awatar użytkownika
Alfi
Inkluzja Ultymatywna
Posty: 19993
Rejestracja: pt, 10 cze 2005 10:29

Re: Occultus

Post autor: Alfi »

jackclock pisze: Alfi, do "szczególarstwa" się przyznaję, ale mam problem tego rodzaju, że im dłużej czytam tekst, który chcę poprawić, tym więcej do niego dodaję.
Też mi się tak zdarza. Ważne jest, by dodawać to, czego naprawdę brakuje. No, w ostateczności coś, co niekoniecznie jest niezbędne, ale może się przydać.
Le drame de notre temps, c’est que la bêtise se soit mise à penser. (Jean Cocteau)
Hadapi dengan senyuman.

Awatar użytkownika
Beata
Stalker
Posty: 1814
Rejestracja: wt, 10 wrz 2013 10:33
Płeć: Kobieta

Re: Occultus

Post autor: Beata »

Cytaty z pierwszej części, w kolejności występowania:
jackclock pisze:Siedzący przy biurku Balthasar przez chwilę przypatrywał się zdjęciu
No OK. Siedzi i patrzy.
jackclock pisze:Balthasar wyciągnął się na krześle dotykając wzrokiem pustki pokoju.
Siedzi. Zmienia pozycję.
jackclock pisze:Balthasar usiadł przy biurku i bez zastanowienia odpalił papierosa
Ale on już siedzi!
jackclock pisze:Przemyskich uliczkach
Małą literą.
jackclock pisze:krwisto czerwone runy
Się pisze łącznie.
jackclock pisze:Głośne rozmowy ze złymi duchami, które ochoczo i publicznie uprawiał[,] dodawały mu opinii schizofrenika i wariata.
Ja słaba w interpunkcji jestem, ale IMHO w tym miejscu bezwzględnie powinien być przecinek, gdyż "które ochoczo i publicznie uprawiał" jest wtrąceniem.
jackclock pisze:Wprawdzie dym z peta był tylko namiastką, ale ani krasnoludem ani, tym bardziej, czarownicą Balthasar nie był.
Patrzę, czytam i od razu włącza mię się sarkazm: och, really? O tym, że bohater był człowiekiem (albo przynajmniej miał taką postać) już wiemy z pierwszego akapitu. Bym wywaliła zaznaczoną część zdania, i poszła w kierunku: ale namiastką niezbędną, wspomagającą koncentrację, albo że w głębi ducha był efekciarzem. Cokolwiek, byle nie to porównanie.
jackclock pisze:Zdarzeniom tym towarzyszyło niskie, basowe buczenie, jakby gdzieś niedaleko stał olbrzymi elektryczny transformator.
Bym zmieniła na "pracował" lub "włączono", bo od samego stania transformator nie buczy.

Druga część:
jackclock pisze:Nie było jednak słychać szmerów szemranych rozmów, ani parsknięć nieuzasadnionej radości.
Do wywalenia.
jackclock pisze:Żaden z uczniów nie pomyślałby nawet o złamaniu reguł. Zwłaszcza, gdy wykładali ci najbardziej znani, ukochani przez wszystkich przywódcy, którzy znaleźli czas by nauczać bandę dzieciaków. To był jeden z takich pięknych dni, gdy najwięksi pochylali się ku najmniejszym. Wykładał Heinrich Himmler. Ten najbardziej tajemniczy z przywódców, pochłonięty przez swoją tajemniczą pasję.
Bym zmieniła na:
Żaden z uczniów nie pomyślałby nawet o złamaniu reguł. Zwłaszcza, gdy wykładali ci najbardziej znani, ukochani przez wszystkich przywódcy, którzy znaleźli czas dla bandy dzieciaków. To był jeden z takich pięknych dni, gdy najwięksi pochylali się ku najmniejszym. Jak Heinrich Himmler, ten najbardziej tajemniczy z przywódców, pochłonięty przez swoją tajemniczą pasję.
jackclock pisze:Stał nad nimi w bogato zdobionej...
Przed nimi stał on, znaczy?
jackclock pisze:Rzeźbienia przedstawiały mitologiczną scenę, na której Loki ofiarowywał Odynowi ośmionogiego konia Sleipnira.
W której.
jackclock pisze:Człowiek,samotną wyspą stoickiego spokoju.
Po co ten "człowiek"? Po prostu: Samotna wyspa stoickiego spokoju.
jackclock pisze:Śmiertelnik zajmujący się sprawami pozostającymi poza pojęciem większości ludzi, zachowuję opanowanie. Ma pełną samokontrolę.
Zachowującym. Mającym.
jackclock pisze:Byli zachwyceni jego niewytłumaczalną, pociągającą aurą, która roztaczała się po całej sali i dotykała każdego z nich z osobna.
Znów sarkazm mię się... może lepiej: która zapanowała w sali.
jackclock pisze:Czar prysł, gdy zaczął mówić.
Zanim jeszcze cokolwiek powiedział na twarzy wymalowała mu się ohydna, przerażająca, fanatyczna pasja, nad którą nie potrafił zapanować.
Następstwo czynności szwankuje. Czytelniej byłoby: "Czar prysł, gdy zaczął mówić. Nagle twarz wykrzywiła mu ohydna..."

Na razie tyle. Czworonożna proza życia zabiera mnie na spacer.

Awatar użytkownika
jackclock
Sepulka
Posty: 4
Rejestracja: pt, 23 gru 2011 16:11

Re: Occultus

Post autor: jackclock »

Uwagi nad wyraz trafne. Szczególnie ta dotycząca tranzystora. Czekam na ciąg dalszy:)
"Dorośnij, mówią mi dorośnij. Wielcy kreatorzy szarej prozy codzienności"

Awatar użytkownika
Beata
Stalker
Posty: 1814
Rejestracja: wt, 10 wrz 2013 10:33
Płeć: Kobieta

Re: Occultus

Post autor: Beata »

Nie masz dość, widzę. :) Dobra, dokończę część drugą i przerwa, bo kurier przyniósł mi paczkę z książkami.
jackclock pisze:Siedział wyprostowany, jego szerokie barki rozpychały elegancką, białą koszulę, w którą był ubrany.
Po co pisać rzeczy oczywiste?
jackclock pisze:Już wtedy można było dostrzec obłęd w jego oczach.
Ooo...? To można dostrzec? A jak się rozpoznaje, że to akurat obłęd, a nie - dajmy na to - determinacja?
jackclock pisze:Chłopiec wstał i zasalutował w sposób, który w niego wpajano przez wszystkie lata spędzone w Hitlerjugend.
Mu wpajano.
jackclock pisze:Opowiedz mi[,] więc wszystko, co wiesz o magicznych...
Przecinek do kasacji.
jackclock pisze:-Dobrze.
Po kresce dialogowej zawsze powinna być spacja. To niby drobiazg jest, ale...
jackclock pisze:Nie denerwował się tym, że przemawia przed...
Można pominąć. To nie jest błąd, ale czasem w dalszej części zdania zachodzi potrzeba użycia innych zaimków, zatem lepiej się przyzwyczajać do minimalizmu. ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Occultus

Post autor: Małgorzata »

A ja mam inny problem. Przeczytałam do końca, ale nie jestem wcale pewna, czy zrozumiałam...
Na razie to zostawiam, zostanę przy "technikaliach".
Z rozrzewnieniem zagłębiał się w las swoich szczeniackich wspomnień wyściełany runem ogólnospołecznego fanatyzmu.
Jakby było mało, że las (wspomnień), to jeszcze ten las jest wyściełany (runem)+fanatyzmu. I mam wrażenie, że to zalesione zdanie rozrosło się w środki stylistyczne, ale nie zaowocowało w znaczenia...
Wszystkie demony pochłaniały ludzkie dusze z łapczywością wygłodniałych hien. Podaż przerosła popyt.
Od sawanny do ekonomii. A mnie i tak nijak nie przychodzi do głowy, jak powiązać te hieny z podażą.
Miliony trupów i dusze ich wszystkich mogły należeć do was.
Trupy mają dusze?
Gęstwina poplątanej ciemności
W moim systemie wystąpił nieoczekiwany błąd: połączenie z serwerem wyobraźni zostało przerwane.

Usiłuję powiedzieć, że styl przyrodniczy... znaczy, styl kwiecisty też musi być zrozumiały. Twój, Autorze, wprawia mnie w konfuzję. Domyślam się bez problemu, o co chodzi, gdy tylko odetnę ozdobniki... I nie podoba mi się wniosek, do jakiego mnie to prowadzi. :X

Na dodatek, jeżeli już się kombinuje ozdobnikach, warto się trzymać jakiegoś porządku. A u Ciebie, Autorze, od lasu, przez step do marketingu... A chodziło o "czasy łowów".
Trochę zabawnie wychodzi ten rozrzut skojarzeń, a chyba nie o efekty komiczne chodziło...

Zresztą, nieważne, że mam zawroty głowy od porównań czy metafor w metaforach. I nieważne nawet, że ich nie rozumiem.
Najbardziej mnie dręczy, że mam pojęcia, dlaczego takim stylem, Autorze?
Potem przecież robi się przyziemnie i dość zwyczajnie: dzwoni telefon, trzeba wyrwać kamyk z figurki, Mikulskiego przerobić na zombie, demona załatwić, kasę dostać, parę retrospekcji wcisnąć w "tzn. międzyczas"...
I już nie jest tak ślicznie-lirycznie, tylko proza egzystencjalna okultysty (eskfaszysty?). W sensie styl jest zwyczajny, bez tak ozdobnych kombinacji, jak te na początku.
Rozumiałabym jeszcze, gdyby ten skomplikowany sposób wyrażania się zarezerwowany był np. u narratora do opisu czarów, tak dla zmiany/podkreślenia nastroju. Albo dla głównego bohatera, gdyby ów bohater z natury (normalnie, okoliczności przyrody się do mnie przyczepiły teraz) był poetą choć trochę. Albo gdyby w ogóle całość była w takim ozdobnym stylu...
No, jakaś prawidłowość by się przydała - żeby chociaż cel pojąć, jeśli nie znaczenia. :X
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Beata
Stalker
Posty: 1814
Rejestracja: wt, 10 wrz 2013 10:33
Płeć: Kobieta

Re: Occultus

Post autor: Beata »

Ta perła była osadzona w figurce. Żeby ją wyjąć konieczny był magiczny rytuał, tak? Znaczy, trudniejszy sposób. Przydałoby się dać czytelnikowi wyjaśnienie, dlaczego zwykłe rozgięcie oprawy nie wystarczy.

Ach, i dlaczego ten kruk kiwa główką, a nie głową? Kruki to duże ptaszyska, dlaczego je umniejszać zdrobnieniem?
Niewiedza nie jest prostym i biernym brakiem wiedzy, ale jest postawą aktywną; jest odmową przyjęcia wiedzy, niechęcią do wejścia w jej posiadanie, jest jej odrzuceniem.
Karl Popper

ODPOWIEDZ