Równanie

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Luźny
Sepulka
Posty: 4
Rejestracja: ndz, 25 lis 2012 18:43
Płeć: Mężczyzna

Równanie

Post autor: Luźny »

Witam serdecznie. prezentuję na pożarcie krótkie opowiadanie. Smacznego.

Dzień był dość pogodny jak na Szkocję. Było chłodno mimo świecącego słońca, a rzadki deszczyk kropił leniwie z pojawiających się w nieregularnych odstępach czasu niewielkich chmur zmuszając przechodniów do okazjonalnego postoju na przystanku autobusowym lub pod witryną mijanego sklepu. Nie przejmując się, ani nie zachwycając pozostawioną właśnie za sobą aurą pogodową młody, zdolny student ostatniego roku matematyki i programista-amator Dudley Trump pędził po schodach kamienicy w Dundee ściskając pod pachą torbę z laptopem. Zatrzymał się na chwilę na półpiętrze, poprawił na nosie przesadnie wielkie okulary w czarnej oprawce i spojrzał w górę. Jeszcze jedno i pół piętra. Sprawdził czas. Spokojnie zdąży. Poluzował i odwinął niebieski szalik, po czym ruszył dalej. Mieszkający na górze profesor bardzo nie lubił spóźnień. Od tygodnia nie przyjmował nikogo, jednak młody Dudley wyprosił u niego chwilę. Miał coś wyjątkowego co zainteresowało profesora.
Charles Winston do którego się udawał był sześćdziesięcioparoletnim profesorem matematyki, który już od młodzieńczych lat wykazywał talent do liczb. Nigdy nie rozstawał się z notatnikiem i długopisem oraz fajką, którą uwielbiał ćmić. Jedynie "krótki", dwudziestoletni epizod w życiu przerwał jego zamiłowanie. Epizod polegający na wędrowaniu i piciu na umór w pubach, w których za byle co można było dostać klapsa w pysk, a zakończony według opowieści studentów podobno w wyniku zakładu. Pewnego dnia miał stać jak zwykle w pubie trzymając w lewym ręku fajkę, a w prawej dłoni obracając szklaneczkę whisky. Znajomy, z którym używając wyższej matematyki profesor prowadził zawziętą dyskusję o sposobach wypasania owiec zirytowany stwierdził, że skoro Winston jest tak mądrym matematykiem to on obstawia, że jednego zadania nie rozwiąże. Dlaczego swojego picia nie zapisze w jakimś sprytnym wzorze i nie rozwiąże problemu?
Po tych słowach Winston poszedł prosto do domu i więcej nie pojawił się w pubie, jak również więcej nie tknął kropelki alkoholu. Ten epizod w jego życiu właśnie się zakończył. Jedynie fajka, jak sam twierdził - "przypominała mu, że czas w życiu jak dym z niej jest ulotny i jeśli nie zrobi się z nim czegoś użytecznego to całe życie staje się puste i pozbawione sensu". Postanowił więc pozostawić coś po sobie. Zasadzić drzewo, pod którego cieniem ktoś kiedyś miał się schronić. Poświęcił się rozwijaniu teorii z abstrakcyjnych dziedzin matematyki. Osiągnął wielki sukces, gdy stworzył Przekształcenia Cyfrowo Analogowe Winstona - skomplikowany sposób opisywania systemów liczb, który rozumiało tylko kilku matematyków na świecie. Później profesor lekko zdziwaczał, mówił do swojej tablicy, a po uniwersytecie zaczęły krążyć anegdoty, jakoby kłócił się z nią czasem jak z żoną.
Pukanie do drzwi wyrwało Charlesa Winstona z zamyślenia jakiemu oddawał się w zacisznym otoczeniu swojego prywatnego gabinetu.
- Proszę - rzucił z fotela profesor. Poczekał aż gość wejdzie, po czym polecił mu by zamknął za sobą drzwi.
- Witam serdecznie. Nazywam się Dudley Trump. Mam nadzieję, że...
- Siadaj i nie marudź. Cóż masz takiego pilnego i ciekawego synu? - Profesor przerwał mu bezceremonialnie. Student posłusznie usiadł na wygodnej, skórzanej, dwuosobowej sofie o kolorze niegdyś będącym zapewne brązowym, a obecnie brunatno szarym i nie zraził się niefrasobliwością profesora.
- Studiuję pańską teorię i mam tu równanie, które jak rozpisuję na papierze, to mam wrażenie, że ono się samo rozwiązuje w inny sposób niż chcę. Nawet gdy mam za dużo niewiadomych. Przedwczoraj mówiłem na głos do siebie jak to mogłoby być łatwo rozwiązane i po chwili miałem wrażenie, że liczby już tam są na papierze, a ja je muszę tylko poprawić długopisem. - Młody matematyk patrzył na fajkę, unikając wzroku Winstona.
- Bredzisz synu? - Profesor spojrzał podejrzliwie na studenta. Dudley zauważył jak w jego oku zabłysła delikatnie iskierka. Choć być może tylko mu się wydawało.
- Nie, panie profesorze. Chciałem w skrócie pokazać na komputerze, ale z jakiegoś powodu obliczenia się nie udają. To fenomen sam w sobie, ale i temat na inną dyskusję, więc może u profesora na słynnej tablicy spróbowałbym wyjaśnić? - Dudley lekko się rozochocił, choć profesor nie dał mu ku temu żadnych powodów i dalej mierzył go swoim nieruchomym wzrokiem.
- No chodźże skoro to takie ważne. - Stary Winston podniósł się powoli z fotela i wyruszył do sąsiedniego, długiego pomieszczenia. Był w nim jeden wygodny, skórzany fotel podobny do tego, który Winston miał w poprzednim pokoju, niewielki stolik oraz kilka krzeseł. Na jednej ścianie znajdowały się eleganckie, wiekowe, drewniane półki z książkami, a nad wszystkim górowała wisząca wzdłuż drugiej ściany olbrzymia, czarna, wiecznie pokryta liczbami tablica.
Profesor usadowił się wygodnie w fotelu i skinieniem ręki zachęcił studenta do wytarcia tablicy. Dudley automatycznie wykonując polecenie przez chwilę poczuł się jak młody uczeń w podstawówce wysłany by zmoczyć gąbkę. I w rzeczywistości w porównaniu z wiedzą i wiekiem profesora, nikim innym jak młodym uczniem nie był. Podekscytowany pracą na długiej na siedem i wysokiej na dwa metry tablicy Charlesa Winstona młody student szybko ją zapełniał. Przystając co chwilę tłumaczył profesorowi dlaczego użył tych, a nie innych przekształceń w niektórych miejscach równania. Podczas zapisywania kolejnych partii tablicy stary profesor wstał i coraz uważniej przyglądał się równaniu. Zajmowało teraz prawie połowę tablicy i było bardzo "eleganckie" jak czasem mawiali między sobą matematycy. Jednocześnie skomplikowane, ale i proste. Po chwili profesor sięgnął po kredę i jak artysta kontynuujący wcześniej przerwaną pracę rozpoczął liczenie równania od jednego z przekształceń, które sam kiedyś zmodyfikował. Zanim dokończył, Dudley miał już wynik.
- Panie profesorze, mój wynik, choć sprawdzałem wiele razy jest wciąż taki sam. Ciąg liczb. I tu panie profesorze mam problem. Podstawiłem za te liczby litery alfabetu. Wynik brzmi "Witaj Dudley". - Profesor spojrzał na swoją część równania. Po chwili podstawił litery i zamarł na chwilę. Jego wynik brzmiał: "Witaj Winston". - Hmm, tak... - Winston mruknął pod nosem, postał moment przed tablicą, po czym wrócił bez pośpiechu do fotela i opadł na niego ciężko. Po chwili wyjął fajeczkę i nie zwracając uwagi na Dudley'a zapalił. Dudley tymczasem patrzył zaskoczony na część równania profesora. Zauważył, że Winston nie podstawił liter pod wszystkie liczby ze swojego wyniku. Brakujące litery ułożyły się w wyraz "Ponownie". Student z szeroko otwartymi oczami obejrzał się na profesora. Oczekiwał jakiegoś zaprzeczenia, jakiegoś błędu, który po chwili profesor wytknie mu na tablicy, a którego wcześniej nie zauważył. Stary Winston jednak palił w zamyśleniu fajkę zapatrzony w jedną z półek, na której pomiędzy książkami stała butelka ponad dwudziestoletniej whisky.
- Profesorze, jeśli to żart to ja nie rozumiem. - Dudley śledził wzrokiem część równania jaką poprowadził Winston. Nie znalazł żadnych błędów. Choć użycie innych przekształceń powinno inną drogą prowadzić do tego samego wyniku, tak się nie działo.
- Tu nie ma błędu. Lepiej podaj tę butelkę synu. Myślałem, że zabiorę ją ze sobą do grobu. - Profesor Winston nie wiadomo skąd wyjął dwie szklanki.
- Profesorze, jest pan pewien? - Dudley spytał podając butelkę.
- Jeśli czegokolwiek jestem teraz pewien, to właśnie tego. Siadaj i słuchaj. - Profesor spokojnie nalewał szlachetny trunek do szklanek. Dudley chciał zapytać o lód, ale nieświadom tego, że na swoje szczęście. nie zapytał i poprosił o wodę. zaskoczony rozwojem sytuacji. Profesor spojrzał na niego, zadumał się chwilę po czym wyjął wodę i rozpoczął:
- Ostatnim razem jak spotkałem się z takim przypadkiem, byłem nieco młodszy od Ciebie. Razem z moim przyjacielem Bradem McDunnem pracowaliśmy nad teorią samoorganizujących się systemów liczb. Wysnuliśmy założenie, że przy odpowiednim stopniu komplikacji równania nasz cyfrowy model systemu stanie się w końcu analogowy. - Winston spojrzał surowo na Dudley'a, który dzielnie słuchał dalej choć po przełknięciu whisky wykrzywił się mocno, nieprzyzwyczajony do tak wykwintnego smaku. - I w istocie po czasie nasze równanie zaczęło wykazywać cechy systemu analogowego. - Profesor kontynuował. - Pojedyncze części równania dawały nam inne wyniki mimo, że liczyliśmy obaj w tym samym czasie przy pomocy tych samych funkcji. Żeby było jeszcze ciekawiej, to samo równanie, przy tych samych warunkach początkowych dawało różne rezultaty w różnych porach dnia, a niekiedy nie dawało się rozwiązać wcale. Najgorsze przyszło później. McDunn pewnego dnia podstawił za jeden z wyników litery tak jak ty.
- Więc to nie żart profesora? - Dudley zasłuchany nieśmiało wtrącił, obserwując whisky w szklance.
- Nie. Mów mi Charles młody człowieku. - Winston nalał im obydwu kolejną porcję trunku i kontynuował. - Okazało się, że równanie mówiło do McDunna. Na naszej tablicy, na jego części pojawiał się czasem ten sam wynik. Brzmiał on "Witaj Brad. Chodź Brad". Początkowo myślałem, że McDunn się ze mnie naśmiewa, ale on był śmiertelnie poważny. W zasadzie śmiertelnie to dobre słowo, wyglądał na bardzo zmęczonego. Wiedziałem, że różne warianty równania liczył po nocach w domu. Biedak nie dosypiał. Wtedy wpadłem na pomysł. Spisaliśmy wszystkie dotychczas znalezione rozwiązania równania, wszystkie wyniki. Podzieliliśmy je na dwie grupy. Moją i McDunna. Wszystkie moje wyniki były podobne. "Witaj Winston, Odejdź Winston, Nie teraz Winston. Poczekaj Winston". Potem stało się coś dziwnego, przestałem rozumieć równanie. Początkowo myślałem, że coś jest ze mną nie tak. Próbowałem wciąż i wciąż, ale równanie pozostało nierozwiązywalne. Do dziś myślałem, że po prostu straciłem "to coś", że zgłupiałem i już go nie rozumiem. Teraz, wydaje mi się, że ono przestało się dawać zrozumieć, jeśli wolno mi się w tak niematematyczny sposób o tym wypowiedzieć. - Profesor niepostrzeżenie dolał szkockiej do szklanek.
- A wyniki McDunna?
- McDunn mi ich nie pokazał. Powiedział jedynie, że teraz rozumie, i że pomogła mu w tym butelka whisky. Następnego dnia McDunn zniknął, pozostawiając po sobie tylko równanie, którego wyniku nigdy nie mogłem policzyć. Wtedy zacząłem pić. Nie dlatego, że się załamałem, ale dlatego, że przez ulotną chwilę widziałem rozwiązanie. I było to coś tak wielkiego i potężnego, tak oszałamiające uczucie jakiego nie znałem wcześniej, że wracałem do równania regularnie w głupim przekonaniu, że flaszka whisky pomoże mi w czymkolwiek. Potem było już za późno by bez niej żyć.
- A co z tym zbiorem McDunna? Odnalazł się?
- Spokojnie, chwileczkę - Winston wystukał popiół z fajki i zabierał się za jej ponowne nabijanie - pewnego razu postanowiłem zmierzyć się z równaniem na trzeźwo jeszcze raz. Wróciłem z pubu do domu i następnego dnia wziąłem się do pracy. Rozwiązałem równanie, ale udało mi się to tylko raz. Od tamtej pory nie piłem.
- Co było rozwiązaniem?
- "Czekaj Charles. Jeszcze nie czas. McDunn."
- To niesamowite, Charles dlaczego nikomu o tym wcześniej nie mówiłeś?
- Wstydziłem się trochę swojego nałogu, tak myślę, poza tym kto by w to uwierzył, w bajania starego pijaka?
- W takim razie, czy teraz możemy o tym komuś opowiedzieć? Może ktoś jeszcze ma podobne doświadczenia z takimi równaniami? Może ktoś inny będzie miał inne wyniki? To byłby fenomen na skalę światową! - Dudley'a ponosiła wyobraźnia, a whisky rozgrzewając krew tylko mu w tym pomagała.
- Jeszcze nie, to jeszcze nie koniec. Tydzień temu dostałem list. Adresowany odręcznie przez... Brada McDunna.
- Zbiór rozwiązań!? - Wykrzyknął podekscytowany Dudley.
- Nie, zbiór niedokończonych wariantów i rozwiązań nad jakimi pracował po nocach. Niestety większość z nich jest tak długa i skomplikowana, że nie zmieściłbym wszystkiego na tablicy. Oczywiście było tam kilka krótkich wyników, które natychmiast sprawdziłem. Jeden z nich brzmiał "Dudley Trump".
- Dlatego mnie pan, yyy, dlatego mnie przyjąłeś? - Dudley bardziej stwierdził niż zapytał. Patrzył na profesora Winstona i nie wierzył. Zaczynał podejrzewać, że whisky mu dziś nie służy, a cała historia jaką opowiedział mu Winston była jakimś alkoholowym snem. Profesor był jednak wyjątkowo spokojny, ćmił fajkę i stukał nią raz na jakiś czas o blat stołu.
- Charles, to niemożliwe, nie uwierzę w to dopóki nie zobaczę tych zbiorów sam. To jakaś bajka. Pomyłka - Wyrzucił z siebie Dudley, jednak w głębi ducha wiedział, że to prawda. Osobiście rozwiązywał równanie z profesorem i nie było mowy o pomyłce lub celowym wprowadzeniu w błąd.
- Proszę bardzo, tu jest zbiór McDunna. - Profesor podał mu kopertę. Dudley wysypał na kolana kartki papieru, w których natychmiast rozpoczął poszukiwania tej z jego imieniem. Po chwili odnalazł ją, i szybko śledził równanie do niego prowadzące. Wszystko się zgadzało. Popatrzył na dziesiątki pozostałych kartek. Co jeszcze na nich było? - pomyślał.
- Domyślasz się co musimy z tym zrobić? - Profesor zagadnął.
- Oczywiście, rozwiązać wszystkie.
- Tak jest. Ale to już chyba nie dziś. - Winston podniósł się z fotela i odstawił butelkę na miejsce. - Dziś już wystarczy. Mam jeszcze parę pilnych spraw, wróć jutro o tej samej porze.
- Będę zaszczycony. Spróbuję mój program jeszcze raz, przy tej ilości danych rozwiązywanie na tablicy może nam zająć całe dni.
- Spróbuj, spróbuj - profesor zajął się fajką, a Dudley mimo iż poważnie zaniepokojony o stan swego umysłu to jednak podekscytowany i ucieszony zabrał kopertę i wyszedł.
Następnego dnia wrócił ze wspaniałymi wiadomościami. Udało mu się wyliczyć dużą partię równań McDunna, więc jedynie części niepoliczalne na komputerze pozostało rozwiązać na tablicy. Program Dudleya od początku był uniwersalny i potrafił liczyć wiele innych mniej skomplikowanych równań, jednak w przypadku równań McDunna zachowywał się, jakby żył własnym życiem. Wyniki powoli układały się w dość chaotyczną rozmowę, w której brakowało części wyrazów wynikających z niepoliczalnych na komputerze części równania. Profesor chętnie i żwawo zabrał się do jego uzupełniania, a Dudley skupił się na wprowadzaniu wyników i odcyfrowywaniu rozmowy. Im dłużej pracowali, tym szło im szybciej i sprawniej. Dudley w międzyczasie posilał się zamówioną na dowóz rybą z frytkami oraz kawą i batonikami, natomiast profesor uznawał bardziej stonowaną dietę składającą się z Haggis, ciastek w czekoladzie oraz herbaty miętowej. Wkrótce większość równań mieli już zapisaną i odcyfrowaną. Pozostało jedno.
- To musimy rozwiązać na tablicy, ale chyba będę potrzebował większej. - Profesor zastanawiał się na głos patrząc na zapiski McDunna na papierze. - Stanowczo większej - dodał. Tymczasem Dudley sprawnie połączył wszystkie wyniki, pogrupował według kolejności zapisków i po krótkiej edycji jego oczom ukazał się tekst.
- Charles, musisz to zobaczyć. - Dudley patrzył na ekran laptopa. - To jest zapis rozmowy. Winston usiadł na fotelu i obaj zaczęli czytać.

"- ...ale jak to liczby? to niemożliwe!
- My doświadczamy otoczenie w liczbach... dla was... jesteśmy liczbami. Wy doświadczacie otoczenie w trójwymiarowych cząstkach... jesteście cząstkami.
- Ale liczby to tylko nasz koncept zrozumienia jednego z aspektów świata.
- Dokładnie, zrozumienia czegoś, co już tam jest, bez waszych prób jego opisania.
- Po co przychodzicie?
- Musimy wam coś pokazać. Pewien wzór. To ważne byś zrozumiał, byście wszyscy zrozumieli. Dlatego tu jestem.
- Kim jesteście?
- Jesteśmy... doświadczamy... żyjemy tak jak wy i doświadczamy otoczenia. To wystarczy.
- Ale po co to wszystko? te wzory?
- Potrzebujemy was, a wy potrzebujecie nas.
- Do czego?
- Do zachowania stanu rzeczy... do zatrzymania inflacji.
- Nie rozumiem, wyjaśnij trochę więcej.
- Nie macie jeszcze pojęć ani sposobów na zrozumienie otoczenia w ten sposób jak my. Mogę powiedzieć, że otoczenie się zmienia i wkrótce nie będzie obserwowalne. Bez środowiska i możliwości jego obserwacji, znika obserwator.
- Więc co my mamy zrobić?
- Obserwować jak my.
- Więc nauczycie nas obserwować?
- Pomożemy wam zrozumieć otoczenie w nasz sposób, zbudujecie pojęcia i mechanizmy tak, by jego ciągła i nieprzerwana obserwacja była możliwa.
- Dlaczego my?
- Potraficie myśleć abstrakcyjnie. Wybraliśmy was dawno temu, gdy zmiany się zaczęły, gdy odszedł jeden z nas. Jesteśmy z wami od wieków. Mniejsi z nas pokazywali wam się niejednokrotnie. Wiele z ważnych dla was wzorów to tylko cienie nas rzucone na wasze chłonne umysły po to by rozwijać w was zdolność rozumienia... matematyki abstrakcyjnej. Powiedzmy, że ta zdolność to najprostszy i podstawowy sposób na poznanie naszej płaszczyzny egzystencji. Na choćby zauważenie jej istnienia. Tyle, że macie tę zdolność i wciąż nie możecie nas zauważyć. Dlatego wciąż przychodzimy i uczymy was dalej.
- Czy to, że teraz rozmawiamy oznacza, że jesteśmy gotowi?
- Ilu z was potrafi liczyć te równania?
- Chyba jeszcze kilku na świecie.
- Więc... nie jesteście jeszcze gotowi.
- W takim razie dlaczego już teraz mówisz mi to wszystko?
- Bo nie ma już więcej... czasu. Spóźniliśmy się. Musimy działać. Musisz działać.
- A co jeśli nie zechcę?
- Odejdzie kolejny obserwator, odejdzie kolejna własność... otoczenia.
- Kto pierwszy odszedł?
- ... obserwator przestrzeni, otoczenie zaczęło rosnąć, rzednąć, entropia wzrosła.
- Co mam zrobić?
- Licz..."

Obaj patrzyli na siebie przez chwilę w zamyśleniu.
- I co o tym sądzisz Charles? Myślisz, że on zwariował? - Dudley był zaniepokojony. Jeśli McDunn był niespełna rozumu, to oni obaj z Winstonem daleko nie odbiegali od jego stanu.
- Obawiam się, że nie. Pozostało nam ostatnie z równań. Rozwiążmy je i może dowiemy się czegoś więcej.
Po długim czasie liczenia na tablicy i przeliczania rezultatów na komputerze, Dudley miał chwilę olśnienia. Wpadł na pomysł, żeby użyć kamery w laptopie i skanować liczby wprost z tablicy podczas liczenia i połączyć podstawianie liter i edycję w pracujący w czasie rzeczywistym system dekodujący. Udało mu się podstawić litery pod pewne zmienne warunków początkowych równania. W rezultacie jego program zaczął liczyć, podczas gdy profesor dopisywał liczby na tablicy, a Dudley na klawiaturze zwykły tekst...
- Witaj Dudley, Witaj Charles. - Na ekranie komputera
wyświetliła się pierwsza linijka rozmowy profesora i studenta z równaniem, zanim jeszcze Dudley cokolwiek napisał.
- Dlaczego pojawiacie się na tablicy, a nie w komputerze? - Wpisał Dudley.
- Wasze komputery liczą zero-jeden, byt-niebyt. To za mało.
- Liczą też w systemie ósemkowym, dziesiętnym, szesnastkowym...
- To dalej wariacje zer i jedynek - system binarny jest za mały, nie ma w nim miejsca na życie. Złe podstawy systemu.
- To dlatego nie możemy liczyć wszystkiego w komputerze. - Dudley zastanawiał się na głos, po czym wpisał swoje przemyślenia.
- Tak. Wasze mózgi pracują inaczej. Odpowiednio by mogły nas... doświadczyć.
- Kim jesteście?
- Podróżnikami. Obserwujemy otoczenia. Nasz czas u was się kończy.
- Dlaczego?
- Jest wiele otoczeń. Lubimy wasze, lubimy was, chcemy byście byli.
- Dlaczego miałoby nas nie być?
- Obserwator odejdzie, otoczenie nie będzie obserwowane, bez jednego z nas... was nie będzie. Ktoś musi obserwować.
- Czy to do tego potrzebowaliście McDunna?
- Tak.
- Co się z nim stało?
- ... Będzie tu...
Nagle Dudley zdał sobie sprawę, że coraz mniej rozumie z równania na tablicy. Za to profesor pisał coraz więcej i szybciej. Po chwili miarowe poskrzypywanie kredy ustało, a słysząc jej upadek na podłogę młody matematyk podniósł głowę z nad laptopa. Po profesorze Charlesie Winstonie nie było śladu. Na tablicy pozostało tylko równanie, które profesor rozwiązywał. Dudley Trump siedział oniemiały dłuższą chwilę, po czym zadzwonił na policję.
Po zgłoszeniu zaginięcia i złożeniu zeznań na posterunku policji, kompletnie skołowany i załamany Dudley Trump wrócił do domu. Policja mu nie wierzyła, a on sam wątpił w swój zdrowy rozsądek. Równania jakie profesor po sobie zostawił nie rozumiał. Niechętnie postanowił spróbować policzyć je na laptopie. Ku jego zdziwieniu, program liczył. Liczył długo, a wkrótce na ekranie pojawił się list.

"Witaj Dudley. Wyjaśnię ci wszystko. Wrócił obserwator przestrzeni. Okazuje się, że on nie może obserwować bez końca. Raz na jakiś czas zapełnia się i wtedy oni wszyscy muszą odejść. Właśnie się zapełnił, ale postanowił się zresetować. Inaczej zniknęłaby struktura wszystkiego co obserwuje. Resetem dla niego było przejście do naszej płaszczyzny i "dodanie się" do inflacji kosmosu. Ja "odjąłem się" od niej. Oni wszyscy odejdą. Po to byliśmy im potrzebni my. Żeby ich zastąpić. Na tablicy został początek równania, musisz je dopracować. Dzięki niemu, ci którzy je zrozumieją będą obserwować otoczenie, więc obserwator, on, my nie będziemy się już musieli resetować. Zrozumiesz. Do zobaczenia. Charles."

Dudley, natychmiast zabrał się za wprowadzanie danych z ostatniego skanu tablicy. Po chwili wiedział co musi zrobić. Zrozumiał czego brakowało do stabilności, czegoś, co rozumiał teraz już tylko w liczbach, a nie w słowach. Wprowadzane dane i wyniki przekształceń były teraz dla niego tak oczywiste, że wpadł w euforię. Wreszcie dokonał dzieła. Pozostało tylko wrzucić swój program, cale archiwum i równanie na jakieś forum dla pasjonatów matematyki, by wiedza nie przepadła. Zapatrzył się na chwilę w ekran i w tym momencie pojął na raz całe równanie. Na mgnienie oka, tuż przed zaznaczeniem plików zrozumiał kim są istoty, z którymi za pomocą matematyki się porozumiewali. Wszystko stało się takie proste i jasne. Kliknął "Wyślij". W pokoju zapadła cisza. Nie było w nim już nikogo, kto usłyszałby stuknięcie upadających na podłogę wielkich okularów w czarnych oprawkach.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Równanie

Post autor: Małgorzata »

Nie edytujemy postów z opowiadaniami. :P
Warto sprawdzać przed zamieszczeniem. Bo może się zdarzyć, że głupie błędy się wkradają.
Dzień był dość pogodny jak na Szkocję. Było chłodno mimo świecącego słońca, a rzadki deszczyk kropił leniwie z pojawiających się w nieregularnych odstępach czasu niewielkich chmur zmuszając przechodniów do okazjonalnego postoju na przystanku autobusowym lub pod witryną mijanego sklepu. Nie przejmując się, ani nie zachwycając pozostawioną właśnie za sobą aurą pogodową młody, zdolny student ostatniego roku matematyki i programista-amator Dudley Trump pędził po schodach kamienicy w Dundee ściskając pod pachą torbę z laptopem. Zatrzymał się na chwilę na półpiętrze, poprawił na nosie przesadnie wielkie okulary w czarnej oprawce i spojrzał w górę. Jeszcze jedno i pół piętra. Sprawdził czas. Spokojnie zdąży. Poluzował i odwinął niebieski szalik, po czym ruszył dalej. Mieszkający na górze profesor bardzo nie lubił spóźnień. Od tygodnia nie przyjmował nikogo, jednak młody Dudley wyprosił u niego chwilę. Miał coś wyjątkowego co zainteresowało profesora.
Rzadko używam kolorków, ale tak lepiej widać. Te imiesłowy czynne. Bierne też są, ale nie tak dużo, więc nie wytykam, muszę jednak przestrzec, Autorze, że stężenie imiesłowów (czynnych i biernych, bez różnicy) niedobre jest dla stylu. Podobnie jak powtórzenia niezbyt retoryczne - te pogrubiłam. A gdy wyrazy powtarzają się za blisko (choć nieco dalej niż w powtórzeniach nieretorycznych), podkreśliłam - to chyba już mój gust => nie podoba mi się, że tak szybko widzę ten sam wyraz.
Nie poprawiałam interpunkcji, choć powinnam, bo stawiasz przecinki dość przypadkowo. Zrobię to pewnie przy okazji innych zdań - tutaj nie mam już miejsca. :P

Ale to nie stylistyczne uchybienia kładą początek na łopatki i mordują krwawo uwagę odbiorcy. To spiętrzenie dookreśleń, żeby uszczegółowić opis. Spójrzmy choćby na wprowadzenie bohatera: student - ostatniego roku, matematyki, młody, zdolny, programista-amator... Wszystko w jednym ciągu. Łomatko Literatko! A po co mi to wiedzieć już teraz, że ów jest amator i zdolny? Jeszcze mi tego nie udowodniłeś akcją, Autorze, a na słowo wierzyć Ci nie będę. I na wszelki wypadek, ponieważ jeszcze nie skończyłam lektury, rzucę groźnie: oby ten niebieski szaliczek i przyduże okulary (w określonych oprawkach) odegrały jakąś znaczącą rolę w fabule... I zegarek. Zegarek też musi na końcu "wypalić". Oby.

Nie zapychaj tak przekazu, Autorze. A już na pewno nie zaczynaj od przedstawienia (szczegółowego) bohatera w lokacji (w kolejności dowolnej). To początek opowiadania. Masz tymi pierwszymi zdaniami przyciągnąć uwagę, zachęcić odbiorcę do czytania. Mnożenie detali to nie jest dobry sposób. Zwłaszcza detali oczywistych: świecące słońce (jest inne?), rzadki deszczyk z niewielkich chmur (jakie ma znaczenie rozmiar chmur, po co w ogóle o chmurach wzmianka, przecież wiadomo, że z jasnego nieba to tylko grom...?). No, i jeszcze jest ten POSTÓJ przechodniów pod witryną MIJANEGO (?!) sklepu...
Diabeł tkwi w szczegółach. Jak widać. :(((
To ja może wrócę do czytania...

e... Rzuciło mi się w oczy dopiero po wysłaniu posta (kolorki rulez!), więc pozwolę sobie na jeszcze jedną uwagę. Zauważ, Autorze, jak prowadzisz pierwszy akapit. Do połowy - imiesłowy czynne (i parę biernych) w stężeniu ponad normę. Gdy imiesłowów już nie ma (znaczy, nie w tak wysokim stężeniu, pojedyncze się zdarzają - i to jest OK), pojawiają się czasowniki w formie osobowej, czyli orzeczenia. Wszystko wygląda normalnie, ale czy zwróciłeś uwagę, Autorze, ile tych czynności wskazujesz? Bohater wchodzi, zatrzymuje się (na półpiętrze), sprawdza (czas), liczy pozostałe do przejścia piętra (dobrze, że nie schody), poprawia okulary...
No, jakby Ci się przypomniało, że limit imiesłowów został wyczerpany, więc sięgnąłeś po kolejny pakiet - tym razem z orzeczeniami.
A nie mogłeś tak na zmianę? Parę orzeczeń, imiesłów, potem znowu parę orzeczeń, imiesłów... Od czasu do czasu zmienić stronę, zastosować zdania złożone rozwinięte, najlepiej podrzędne, dla urozmaicenia.

Dobra, już wracam do czytania. :P

ee...Przeczytałam. Przylezą harpie komentujące i zrobią dokładną łapankę (dołączę, nie ma strachu, też poszarpię), tylko trochę później. Na razie warto jednak zwrócić uwagę znowu na początek, skoro już tak się przyczepiłam jednego akapitu. Z rekwizytów w fabule zagrały okulary i laptop. Szaliczek nie, studia ostatniego roku - niekoniecznie. Opisana pogoda w Szkocji, przechodnie, przystanki i w ogóle panorama - nie zagrały wcale, bo akcja się dzieje potem wyłącznie w mieszkaniu profesora. Znaczy: ten pierwszy akapit posiada bardzo wiele elementów zupełnie niepotrzebnych opowieści, IMAO.
Potem jest podobnie, chociaż chyba już w mniejszym stopniu.
Przegadujesz, Autorze. A pomysł wart jest lepszego wykonania.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
sprutygolf
Sepulka
Posty: 87
Rejestracja: ndz, 17 lut 2013 14:05
Płeć: Mężczyzna

Re: Równanie

Post autor: sprutygolf »

Przeczytałem i tak na szybko mogę wyłapać parę bubli (znaczy harpia komendująca to ja? o dzizass...).
Jeszcze jedno i pół piętra.
Czyli jeszcze półtora piętra. Analogicznie: Jeszcze metr i metr i jeszcze metr. Czyli: jeszcze 3 metry.
klapsa w pysk
Klapsa to dostaje się w… no, nie w pysk w każdym razie! :)
w lewym ręku
w lewej ręce może?
Znajomy, z którym używając wyższej matematyki profesor prowadził zawziętą dyskusję o sposobach wypasania owiec zirytowany stwierdził, że skoro Winston jest tak mądrym matematykiem to on obstawia, że jednego zadania nie rozwiąże.
A przecinki gdzie?? Brakuje ze dwóch albo i więcej (nawiasu ewentualnie?) Wniosek: krótsze zdania nie hańbią Autora. (z klasyki: alkohol nie szkodzi poecie! ;)
usiadł na wygodnej, skórzanej, dwuosobowej sofie o kolorze niegdyś będącym zapewne brązowym, a obecnie brunatno szarym
Brrr, ale szczególarstwo, to mnie prawie zawsze zniechęca do dalszej lektury (tym razem się przełamię). Ale może ktoś we Wszechświecie lubi takie opisy?
Albo takie:
Stary Winston podniósł się powoli z fotela i wyruszył do sąsiedniego, długiego pomieszczenia. Był w nim jeden wygodny, skórzany fotel podobny do tego, który Winston miał w poprzednim pokoju, niewielki stolik oraz kilka krzeseł. Na jednej ścianie znajdowały się eleganckie, wiekowe, drewniane półki z książkami, a nad wszystkim górowała wisząca wzdłuż drugiej ściany olbrzymia, czarna, wiecznie pokryta liczbami tablica.
Już nawet abstrahując od tego ”wyruszył” (bo wyruszyć to na wyprawę na biegun można, ale żeby do pokoju… przesada), opisy męczące i niczego nie wnoszące, ące, ące. Stolik niewielki? I co z tego wynika? Ktoś go może użył do rozwalenia głowy bohatera? „eleganckie, wiekowe, drewniane półki?” I co, jaką kryją tajemnicę? „Olbrzymia, czarna, wiecznie pokryta liczbami tablica?” Hm, czyżby nikt jej nie wycierał? A to przerośnięta, afroamerykańska, zapuszczona fleja! ;)
„Profesor spojrzał na niego, zadumał się chwilę po czym wyjął wodę i rozpoczął:”
Bo profesor miał wodę schowaną… w kolanie zapewne?
„…byłem nieco młodszy od Ciebie”
Nawet mówi z wielkiej, profesor w końcu więc nie takie rzeczy potrafi.
„Żeby było jeszcze ciekawiej, to samo równanie, przy tych samych warunkach początkowych dawało różne rezultaty w różnych porach dnia”
Naprawdę zrobiło się ciekawie! Pytanie mam: czy to genialne równanie mogłoby w wolnej chwili nastawić mi wodę na herbatę? I po zawrzeniu zalać, przynieść do kompa, postawić na tę wysuwaną kawową szufladkę, co bym się forsownym kuchennym marszem nie nadwerężał, no i smacznego spożywania naparu życzyć… A co!? ;)
„Winston nalał im obydwu kolejną porcję trunku i kontynuował”
Dwóch ich było w pokoju? Dwóch. Ale warto było zaznaczyć, że profesor nie nalał sam sobie? Autor uznał, że warto. Ja uznałem, że to bez sensu. Wystarczyło napisać, że profesor uzupełnił szkło bursztynową treścią czy coś tam..;)
Tak sobie myślę, że może znowu się kłania klasyka? „Kroki w nieznane” opowiadanie „Gambit von Gooma” (tom V, 1974). Ja w każdym razie widzę jakąś drobną analogię! ;)
„Spróbuję mój program jeszcze raz”
tiaaa, parówkowy programożerca się znalazł! „Wypróbuję” załatwia sprawę.
„- Spróbuj, spróbuj - profesor zajął się fajką, a Dudley mimo iż poważnie zaniepokojony o stan swego umysłu to jednak podekscytowany i ucieszony zabrał kopertę i wyszedł.”
Cha-cha! Zaniepokojony o swe zmysły jednak podekscytowany i ucieszony? To prawie tak jak ja! ;) Jeno dawaj tę kopertę, wezmę i wyjdę w podskokach! :)
„części niepoliczalne na komputerze pozostało rozwiązać na tablicy."
Jak wiadomo, komputery nie umywają się do tablicy. Murzyńskiej zwłaszcza. Profesor potrafi ten-teges na tablicy, a na komputerze już nie… Jaja. Natiurlisz.
„Dudley w międzyczasie posilał się zamówioną na dowóz rybą z frytkami oraz kawą i batonikami, natomiast profesor uznawał bardziej stonowaną dietę składającą się z Haggis, ciastek w czekoladzie oraz herbaty miętowej.”
Super… ryba z batonikami na dowóz z Haggis w czekoladowej mięcie… Odpuść, Autorze!
A teraz clou programu: sam pomysł jest absurdalny. Nie do obrony. Równania gadające do ich rozwiązywaczy, co to ma być? Bzdura totalna. Sorry za szczerość, ale tak właśnie myślę: BZDURA TOTALNA!
A… już wspomniałem, ale te tablice (te z kredą...) szybsze od komputerów, to też niezła aberracja! Ja rozumiem edukacyjne uwarunkowanie Autora, sam również dużo czasu spędziłem (bez sensu) w szkole, lecz już dorosłem jakiś czas temu i tej afroamerykańskiej tablicy nie przypisuję nadprzyrodzonych właściwości. Miłego wszystkiego! ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Równanie

Post autor: Małgorzata »

Ale czemu? Przecież chyba są równania o nieokreślonej liczbie rozwiązań?
Nie znam się, przyznaję. Matematyka wykraczająca poza działania podstawowe na zbiorze liczb od 1 do 10, to dla mnie czarna magia. Za to romantyczny i śliczny wydaje mi się pomysł, żeby matematyka służyła za środek komunikacji. Pewnie dlatego, że przypomniało mi się opowiadanie (nie z "Kroków...", bynajmniej - z czarnego zeszyciku, chyba Cyrila Kornblutha?) o Ziemianinie, który porozumiewał się z Wenusjaninem przy pomocy matematyki. No, i "Kontakt", nie zapominajmy o "Kontakcie".
Matematycy twierdzą, że matematyka to język uniwersalny. Ten, o którym marzył Dante i o którym pisał Eco.
Znaczy, idealnie się nadaje do fantastyki. :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Równanie

Post autor: neularger »

Margot się pomysł podoba, mnie... średnio. Nie wiem czy ten pomysł sam w sobie jest wykonalny. Byty porozumiewające się językiem matematyki, a byty będące (przynajmniej w jakimś stopniu) matematyką, to dwie rożne sprawy. Do tego filozofia, bo tekst mi solipsyzmem podjeżdża.
Jedno jest pewne pomysł wymaga i lepszego riserczu/kwerendy i znacznie lepszego warsztatu. O języku mówiła już Margot, ja tylko wybiorę co ciekawsze rodzynki.
- Bredzisz synu? - Profesor spojrzał podejrzliwie na studenta. Dudley zauważył jak w jego oku zabłysła delikatnie iskierka.
Skoro trza było doinformować, że „iskierka delikatnie zabłysła”, to znaczy, że są takie niedelikatnie błyszczące... Supernowe w skali mikro?
Dudley automatycznie wykonując polecenie przez chwilę poczuł się jak młody uczeń w podstawówce wysłany by zmoczyć gąbkę.
Młody uczeń w podstawówce??? Autorze, tom ja myślał, że podstawówki kończą stulatkowie, a uniwerek to, dla odmiany, ochronka dla niemowlaków.
Na jednej ścianie znajdowały się eleganckie, wiekowe, drewniane półki z książkami, a nad wszystkim górowała wisząca wzdłuż drugiej ściany olbrzymia, czarna, wiecznie pokryta liczbami tablica.
W nocy, kiedy nikt nie widział, mazała się kredą. Profesor od tego zwariował.

Podstawiłem za te liczby litery alfabetu. Wynik brzmi "Witaj Dudley". - Profesor spojrzał na swoją część równania. Po chwili podstawił litery i zamarł na chwilę. Jego wynik brzmiał: "Witaj Winston". - Hmm, tak... - Winston mruknął pod nosem, postał moment przed tablicą, po czym wrócił bez pośpiechu do fotela i opadł na niego ciężko. Po chwili wyjął fajeczkę i nie zwracając uwagi na Dudley'a zapalił. Dudley tymczasem patrzył zaskoczony na część równania profesora. Zauważył, że Winston nie podstawił liter pod wszystkie liczby ze swojego wyniku.
Trzynaście czasowników. A przecież nawet nie napisałeś, że postacie oddychały, biły ich serca, napinały się mięśnie i takie tam... Tyle rzeczy mi umknęło. Tyle detali i szczegółów!

Fabuła
Tekst mnie kompletnie nie wciągnął. Mam wrażenie, że prócz pomysłów autorowi pozostały wyłącznie ogólniki.
Poświęcił się rozwijaniu teorii z abstrakcyjnych dziedzin matematyki. Osiągnął wielki sukces, gdy stworzył Przekształcenia Cyfrowo Analogowe Winstona - skomplikowany sposób opisywania systemów liczb, który rozumiało tylko kilku matematyków na świecie.
To jest podejrzane, dużo tu ogólników, a i nazwa wydaje się nieco bezsensowna (takie „przekształcenia” wykonuje się powszechnie i nie potrzeba do tego jakiejś zaawansowanej matematyki), ale dobra, w sumie niewiele z samej nazwy wynika, niech autorowi będzie.
- Studiuję pańską teorię i mam tu równanie, które jak rozpisuję na papierze, to mam wrażenie, że ono się samo rozwiązuje w inny sposób niż chcę. Nawet gdy mam za dużo niewiadomych.
Teorię, czyli to PCA Winstona? Czy coś innego? Bo z tekstu jasno nie wynika. Ostatnie zdanie zabrzmiało mi szkołą podstawową, a nie rozmową dwóch ekspertów.
W każdym razie mamy Teorię i mamy Równanie. Mamy też armię ogólników.
- Nie, panie profesorze. Chciałem w skrócie pokazać na komputerze, ale z jakiegoś powodu obliczenia się nie udają.
Mnie ten powód fascynuje. Masz gościu zapisane na kartce rozwiązanie wraz ze sposobem rozwiązywania. Czego NIE MOŻE powtórzyć komputer? Równanie podlega chyba regułom matematyki?
- Panie profesorze, mój wynik, choć sprawdzałem wiele razy jest wciąż taki sam. Ciąg liczb. I tu panie profesorze mam problem. Podstawiłem za te liczby litery alfabetu. Wynik brzmi "Witaj Dudley". - Profesor spojrzał na swoją część równania. Po chwili podstawił litery i zamarł na chwilę. Jego wynik brzmiał: "Witaj Winston"
Jest sobie równanie (sztuk jedna) i profesor zaczyna je rozwiązywać o jakiegoś miejsca INACZEJ i otrzymuje INNY wynik. Oba rozwiązania są jednak poprawne! Gdyby przyszedł Ygrekowski też zacząłby rozwiązywać otrzymałby JESZCZE INNY wynik i ten także byłby poprawny. Dla Zetowskiego tak samo. Mamy zatem równanie zależne od kontekstu – i to jest właśnie fantastyka. Tak na marginesie dodam, że profesor tworząc swoją teorię (nie wiem jaką i czego dotyczącą) nie planował stworzenia rozmównicy z obcymi bytami, tylko szukał odpowiedzi na coś lub zamierzał opisać jakiś fragment swojej teorii przy pomocy takiego równania. W efekcie zbudował generator ciągów liczbowych. Jak to się ma do pana teorii, profesorze? Czy taki z pseudogenerator z kompa nie byłby tak samo dobry a przy tym tańszy?
I ostatni nasz gość – chciejstwo. Jak wiadomo matematyk po otrzymaniu ciągu liczb, nie mając żadnych dodatkowych przesłanek, podstawia pod nie litery alfabetu. Normalka. A i równanie musiało chyba pluć jakimś wektorem, bo skąd by było wiadomo, że za „16” podstawić „o” a nie „a” i „f”?
O wyborze alfabetu i języka litościwie nie wspomnę...
Razem z moim przyjacielem Bradem McDunnem pracowaliśmy nad teorią samoorganizujących się systemów liczb.
Wreszcie jakiś konkret. Alleluja!
Pojedyncze części równania dawały nam inne wyniki mimo, że liczyliśmy obaj w tym samym czasie przy pomocy tych samych funkcji.
Raz dwa plus dwa dawało osiem, a raz e-2∏/bełkot. Ale nam to nie przeszkadzało.
Żeby było jeszcze ciekawiej, to samo równanie, przy tych samych warunkach początkowych dawało różne rezultaty w różnych porach dnia, a niekiedy nie dawało się rozwiązać wcale.
Dostawaliśmy też amnezji i gubiliśmy wszystkie poprzednie rozwiązania tego samego równania. Wgle było fajnie! Przestaliśmy liczyć to gupie równanie i wpisywaliśmy dowolne liczby, bo po co się męczyć, skoro wynik zawsze jest inny. A potem McDunn wpadł na zarąbiastszy dowcip...
Wiedziałem, że różne warianty równania liczył po nocach w domu.
Jedno równanie wyewoluowało w „warianty równania” - Autor zapewne uznał, że wmawianie czytelnikowi, że jedno równanie dające różne wyniki i to jeszcze w zależności od pory dnia, fazy księżyca i osoby rozwiązywacza jest z góry skazane na niepowodzenie.
Teraz, wydaje mi się, że ono przestało się dawać zrozumieć, jeśli wolno mi się w tak niematematyczny sposób o tym wypowiedzieć.
Bo wcześniej to matematyka się z was wręcz wylewała...
- W takim razie, czy teraz możemy o tym komuś opowiedzieć? Może ktoś jeszcze ma podobne doświadczenia z takimi równaniami?
To znaczy z jakimi? Czym zajmuje się profesor? Są w tej dziedzinie jacyś inni specjaliści? Czemu pierwotnie miało służyć równanie?
- Nie, zbiór niedokończonych wariantów i rozwiązań nad jakimi pracował po nocach. Niestety większość z nich jest tak długa i skomplikowana, że nie zmieściłbym wszystkiego na tablicy.
I tak zamiast jednego równania mamy ich wiele. Pytam po co, skoro z jednego można było wyciągnąć tak ogromne ilości różnych rozwiązań... Czyżby magiczna zdolność do produkowania nieskończonego zbioru wyników wzięła i zniknęła?

Potem jeszcze ta konwersacja z równaniem-bytem...
Udało mu się podstawić litery pod pewne zmienne warunków początkowych równania.
Po prostu piękne, równanie ma teraz zmienne początkowe, i można podstawiać pod nie liczby odpowiadające literom i w ten sposób rozmawiać. Ekstra po prostu.
Chciejstwo, kawki?


Autorze, następnym razem postaraj się bardziej. Ten tekst jest od góry do dołu i od prawa do lewa zapchany ogólnikami. Mam wrażenie, Autorze, że nie wiedziałeś jak się za realizację swojego pomysłu zabrać, jak tu wprowadzić matematykę, żeby jakoś ją dopasować do pomysłu i zrobić to tak, by nikt nie zarzucił Ci niewiedzy, a także, żeby historia nie zmienił się w tekst z seminarium matematycznego. Poszedłeś w stronę maksymalnego skrajnego uproszczenia, w efekcie wyszło, że nie wiesz o czym piszesz, ponieważ tekst nie zawiera żadnych matematycznych konkretów, nawet w miejscach gdzie mogłeś spokojnie je powstawiać. Albo wymyślić jakieś. Mamy tylko magiczne równanie/równania. I to wszystko. Jak dla mnie tekst do wywalenia, realizację pomysłu należy zacząć jeszcze raz. Od riserczu.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Równanie

Post autor: Małgorzata »

Nie podoba się, nie podoba się. A mnie się podoba. Idea mnie się podoba. Zawsze mi się... Nieważne.
Tak sobie dywaguję. :P
Znaczy, ładne skojarzenie przytoczył Sprutygolf. Co prawda w opowiadaniu "Gambit van Grooma" chodziło o szachy, ale zasada dla tego pomysłu z równaniem mogła być podobna. Znaczy, że układ liczb/znaków coś ludziom liczącym robił na percepcję i rozwiązanie się zmieniało. Czysta fantastyka. Zupełnie jak z tymi szachami, gdzie niezależnie, czy bohater grał czarnymi, czy białymi, zawsze "wygrywał"... :P
Rzecz jednak w tym, że autor "Gambitu" (też wcale o szachach nie napisał wiele, zaznaczę) rozwinął koncepcję. Jego bohater wygrywał, ale nigdy na planszy. :)))
Takiego "myku" w prezentowanej koncepcji brakuje.
Ale sama koncepcja matematyki jako środka porozumienia z bytem obcym/wyższym? jest interesująca. Popieram ją. Pewnie dlatego, że jestem matematyczną niezgułą i absolutnie każde dłuższe wyliczenie trąca mi SF. :)))
A byt matematyczny to już w ogóle piękny pomysł.

Rzecz w tym jednak, że niezależnie od moich gustów mogę sobie tylko łezkę uronić, bo nic z urody tej kreacji nie przedarło się do tekstu. Językowo to beton. Fabule brak wartkości, płynności - właśnie przez przeładowanie niepotrzebnymi detalami. Nie ma postaci. W sensie: charakterystyki postaci. Tylko preteksty, żeby gadać o równaniu - przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
Więc to tekst.
Ale pomysłu mi szczerze żal. :)))

e... Przypomniało mi się, a raczej Sprutygolf mi przypomniał. Ech, upadła blanka.
sprutygolf pisze:
w lewym ręku
w lewej ręce może?
No, właśnie. ONI już dopuścili. Marni spiskowcy od lingwistyki polskiej. Do słowników dopuścili. W lewym i w prawym (ręku). Uzus wykoślawił liczbę podwójną i teraz stała się pojedyncza. Nie opuszcza mnie wrażenie, że mianownik od lewego lub prawego "ręka" to ten "ręk". :X
Normalnie, nie znoszę tej formy. Głównie przez lekceważenie rodzaju gramatycznego. Ale to wina romantyków. Rozpowszechnili i teraz się tylko pogłębiło. :X
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
No-qanek
Nexus 6
Posty: 3098
Rejestracja: pt, 04 sie 2006 13:03

Re: Równanie

Post autor: No-qanek »

Miałem się wypowiedzieć, że zasadniczą wadą pomysłu jest to, że nie ma kompletnie sensu, ale widzę, że neu już to załatwił.
Już abstrahując od tego, że matematyka wcale nie zajmuje się rozwiązywaniem takich paskudnych równań, które, jak to w tekście, najwyraźniej kompletnie z niczego nie wynikają i które w wyniku dają kilkunastocyfrowe liczby. Bo owszem, część matematyków się rozwiązywaniem równań zajmuje, ale liczą się tu techniki i jakiś wewnętrzny sens, a nie po prostu branie równania i ma to raczej inną formę niż szukanie liczb, które pasują (bo najczęściej i tak się żadnymi złożeniami podstawowych działań nie wyrażają). No ale dobra, już to na bok.

Problemem jest to, że to równania (nie wiemy też ilu zmiennych, bo z jednej strony jednej - jest jedna liczba-rozwiązanie, a z drugiej ciągle mowa o większej ilości) mają dawać różne wyniki za każdym razem, które są wiadomościami od Tamtych. Czyli mniej więcej raz 2 plus 2 się równa 7, a raz 18. Zależnie od tego, jaka wiadomość ma się pojawić. Sensu mieć to nie może. To żadna głębia matematyki, to po prostu oszustwo z obliczaniem.

Można się nie znać na miłości i powiedzieć, że fantastyką jest "Marcin i Ewa zapomnili klucza. Ale kochali się. Ich miłość przeszła pod drzwiami i otworzyła im od środka". I czemu nie - można tak pisać. Tylko, że to wcale nie jest konwencja, w której tekst grał.
"Polski musi mieć inny sufiks derywacyjny na każdą okazję, zawsze wraca z centrum handlowego z całym naręczem, a potem zapomina i tęchnie to w szafach..."

Awatar użytkownika
Luźny
Sepulka
Posty: 4
Rejestracja: ndz, 25 lis 2012 18:43
Płeć: Mężczyzna

Re: Równanie

Post autor: Luźny »

Widzę, że niezłe cięgi zebrałem. Dzięki za krytykę i próbuję dalej.

ODPOWIEDZ