Po pierwsze, nie jest IMO prawdą, iż
Ani to, żeCena nie ma nic wspólnego z jakością, z ilością materiałów, które zużyto, tylko z posiadaniem państwowego zezwolenia na legalność, czy raczej "legalność oryginalności" towaru.
Ani to w końcu, żecenę winduje państwowe zezwolenie. Przez nie firma kasuje dochody znacznie przekraczające to, co mogłaby zarobić, gdyby sprzedawała na zupełnie wolnym rynku.
Marka to nie jest coś, co istnieje zewnętrznie, jakaś etykietka, którą - jeśli państwo zezwoli - przykleja się na swoje wyroby i od razu można je sprzedawać dwa razy drożej. Markę - wizerunek - się buduje, pracą, kosztami, nakładami, zatrudniając dobrych projektantów, wynalazców, naukowców, prowadząc badania rynku, używając dobrych materiałów, tworząc sprawny system obsługi klienta (np. realizacja gwarancji), prowadząc akcje reklamowe. Jeśli to wszystko wypali, jest popyt na produkt, to i cenę można podnieść - w granicach rozsądku. Takie prawo rynku. Marka to sposób na odróżnienie siebie od konkurencji, sposób, by klienci mogli zidentyfikować w sklepie wyroby danej firmy, i wiedzieć, czego się po nich mogą spodziewać. Podobnie, jak imię i nazwisko autora też jest marką. I też państwowo zarejestrowaną, w Urzędzie Stanu Cywilnego. I też z samej rejestracji nic nie wynika, prawda? To, że Stephen King za swoje książki (nawet słabsze) zarabia mnóstwo kasy, nie wynika z faktu, że nazywa się King, tylko z tego, co zdziałał pod swoim nazwiskiem.Koncern chce od nas kasy za to, że jest tym koncernem, a nie innym.
Zatem - wydanie przez Kowalskiego nawet niezłego horroru pod nazwiskiem Stephen King, czy wypuszczenie przez garażową firmę wazeliny w słoiczkach jako kremu na noc Ireny Eris, nie jest "be" ani "nieładne", jak mówi Autor. To jest, niestety, zwykłe złodziejstwo, próba podpięcia się psim swędem pod czyjąś pracę, czyjeś zainwestowane w działania marketingowe pieniądze, czyjś sukces. I podwójne działanie na szkodę tego kogoś: mniejsza o to, że przez odebranie potencjalnego zysku (klient poszedł po krem Eris, a kupuje wazelinę), ale przez psucie wizerunku i marki, bo klient - być może nie zgadłszy, że ma do czynienia z podróbką - może stać się źródłem niezasłużonych negatywnych opinii. A jeśli ten horror, wazelina, czy w końcu portki rzeczywiście są dobrej jakości, to obroniłyby się same, pod własną etykietką. Tylko wyrobienie własnej etykietki niesie za sobą odpowiedzialność i koszty, prawda? Więc lepiej kraść. Ale jednak złodziejstwo powinno być ścigane państwowo, ACTA czy nie ACTA.
A, no i główna analogia tej części tekstu - między "masełkiem" a podrobionymi portkami z fałszywą etykietką znanej firmy - jest, moim zdaniem, chybiona. "Masło" nie jest marką. Jak sam Autor napisał, wystarczy uważniej czytać etykiety, by odróżnić jedno od drugiego. "Masełka" wychodzą pod własnymi nazwami, sprytnie obchodząc przepisy i bazując na dobrej wierze klientów. Bo jeśli na opakowaniu jest napisane "śmietankowe", to cóż by innego mogło być, jak nie masło?... i w skład się już nie zagląda. Ale, niestety, wszystko odbywa się zgodnie z prawem, i to nie są podróbki. Podobnie jak - prawnie - podróbką nie jest "kiełbasa" o zawartości mięsa 23%. To jest temat-rzeka, ale z ACTA już nie ma nic wspólnego.
Gdyby ktoś wziął margarynę, i zapakował ją w folię z nazwą "Kerrygold", "Lurpak", czy innego znanego producenta dobrej jakości masła, to o, wtedy dopiero byłaby podróbka, i to można by porównać z portkami. Ale wtedy na pewno byłaby to duża afera...
Disclaimer: nie mam nic wspólnego z żadnym koncernem ;)