Opowieść demoniczna

Moderatorzy: RedAktorzy, ZZT-owcy

Zablokowany
Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Opowieść demoniczna

Post autor: hundzia »

Lupo miał nosa do kanalii pewnego rodzaju. Potrafił ich wywąchać z drugiego krańca świata, dlatego Enda tak na nim polegał. Choć może nie powinien, ale o tym, nie uprzedzając wypadków, miał się dopiero przekonać.
Lupo był wilkiem o nietypowym rysie. Jego aura, wzięta pod włos, zdradzała powiązania ze światem duchów - co prawda nigdy nie udowodniono żadnych koneksji, jednak zarówno uduchowienie, jak i materialność wilka pozostawiały sporo do życzenia. W owej chwili Lupo przybrał eteryczną postać kłębka dymu i leniwym, spiralnym ruchem spłynął na środek mieszkania. Przysiadł na zadzie, manifestując się w swej zwykłej postaci.
Twarz złodzieja zbladła, jak pobielona wapnem.
- A pódziesz ty - wymamrotał, przerywając pakowanie plecaka.
Wilk roześmiał się ponuro, na wszelki wypadek prezentując imponujące uzębienie.
- Masz coś, co do ciebie nie należy - stwierdził, zamiatając podłogę ogonem. Nie potrafił skrywać radości z udanego tropienia. - Mój pan już po to idzie.
- Mam wiele rzeczy - zaklekotał zębami złodziej, przywodząc na myśl wielkopostne kołatki. - Nie wiem, o co ci chodzi.
- Zaprawdę powiadam ci, zostałeś wybrany. - Lupo pociągnął nosem, by upewnić się, że Enda podąża jego śladem. - Spotkałeś wczoraj dziewczynę w Galerii, poszedłeś z nią na kawę, zdobyłeś jej telefon?
- Oczywiście. Chcesz kupić? - odparł złodziej, jakby rozmowa z widmowym wilkiem, w środku dnia, w jednej z krakowskich kamienic, była czymś równie naturalnym, co poranne mycie zębów.
- Nie sądzę, by mój pan był skłonny do targowania.
- Zgadzam się z tym i w pełni i w nowiu - odparł Enda, wchodząc do mieszkania tą samą drogą, co wilk. Znaczy, przez wyrwę między światami.
Lupo otarł się zmysłowo o wewnętrzną stronę uda demona. Z zadowoleniem zauważył, że Enda przybrał postać bardziej pasującą do tego świata. Był teraz postawnym, dość przystojnym mężczyzną i zdawał sobie z tego sprawę. Natomiast jak bardzo by się nie starał, jego aura zawsze zdradzała prawdziwe pochodzenie. Większość ludzi nie była w stanie wyłapać drobnych zaburzeń w manifestacjach, jakie przybierał, jednak Enda nigdy nie potrafił wtopić się w tło tak, jak sobie zamierzył. Być może zdradzały go odruchy, nietypowe dla ludzi zachowania; tego Enda nie wiedział, choć był demonem specyficznego rodzaju. Nie czerpał przyjemności z przesiadywania pod łóżkami tchórzy, nie podpisywał umów, kantując klientów na latach życia, pogardą darzył swych krwiożerczych pobratymców, szalejących po polach bitew bez poważania dla czasu i przestrzeni. Uwielbiał natomiast podróżować, wiecznie zaaferowany czymś, co działo się w zupełnie innym miejscu, niż to, w którym akurat się znajdował. Była tylko jedna osada, do której zawsze wracał, jednej z wielu, jakie napotkał na swej drodze, choć raczej nic go tam nie trzymało.
- Oddaj mi telefon - powiedział Enda. - A odejdziesz wolno i w całości. - Nie wyglądał na negocjatora. Złodziej nie wyglądał na przekonanego.
- Widzisz, człowieczku... - Demon obejrzał z zainteresowaniem swoje starannie hodowane paznokcie, nieco zbyt długie, na ludzkie standardy. - W sumie nie zdarza mi się zapomnieć czyjejś twarzy, lecz w twoim przypadku jestem skłonny zmienić przywyczajenie...
- Zabij go i weź, co ci się należy - warknął wilk, tracąc na materialności. Złodziej wydał odgłos będący czymś pośrednim między ostatnim wdechem astmatyka a skrzypnięciem drzwi.
Jego ręka zanurkowała w plecaku wydobywając niewielki, okryty różanym pluszem aparat.
Demon ostrożnie ujął go między dwa najdłuższe palce.
- Chwali się - stwierdził, wsuwając telefon do kieszeni peleryny. - Ty - Enda wskazał złodziejowi drzwi. - Wychodzisz.
- Ale protokół mówi, że nie wolno... - odezwał się Lupo, strzygąc uszami na znak dezaprobaty.
- Zamilcz.
- A jeśli nie?
- Lupo - Coś w głosie demona sugerowało, że to nie jest dobry moment na roztrząsanie podręcznikowych zasad z dołu. - Zamilkniesz, albo ja zachowam się wybitnie nieprotokolarnie. - Ten człowiek odchodzi wolno, tak jak każdy z tego świata.
- Sfołoczeństwo.
- Wracamy do domu.
- Sraaak - podsumował kurak, z wysokości ramienia.
No tak, zapomnieliśmy dodać, że Lupo i Enda nie byli sami. Kurak, nieokreślonego bliżej gatunku czy pochodzenia, warty co najwyżej krótkiej wzmianki, był kościstym, złowrogim stworzeniem, obdarzonym wybitnym intelektem i pomysłowością. Zwykle zakotwiczony na ramieniu demona, spoglądał na wszystkich z góry, czasem stroszył pióra wydając jednocześnie dźwięk z powodzeniem imitujący postawiony na ogniu samowar. Podobnie rzecz miała się ze Szkaradą, ostatnim członkiem towarzystwa.
Nazwana tak bez polotu, ale nader prawdziwie - cóż, Szkarada była mocno przeciętna. Nie normalna, w pełnym tego słowa znaczeniu, ponieważ żaden dziwotwór nie może być prawdziwie normalny; sprawiała wrażenie umysłowo wolniejszej od towarzyszy, o ograniczonych horyzontach i zdolnościach artykulacyjnych. Nikt tak naprawdę nie wiedział, czemu Enda ciąga ją ze sobą, ewentualnie, czemu ta snuje się za nim, ale też i nikt specjalnie o to nie pytał.
Złodziejowi jednakowoż było to obojętne, znajdował się już za drzwiami, więc nie widział, jak demon i jego kompania na powrót wkraczają w poziom międzyświecia.
- Wszystko przez twoją rozstronność! - oznajmił Lupo, pieniąc się między słowami.
- Bezstronność, wilku - poprawił go Enda, fastrygując dziurę w zasłonie. - Prosiłem, nie używaj słów, których nie rozumiesz.
- Wiem, co mówię. Nie możesz się zdecydować, po czyjej stronie się opowiedzieć. Jesteś zdecydowanie rozstronny i to cię zgubi. Tak, to była wieszczba.
Enda westchnął. Pochodził z otchłani, więc o niejedno dno się otarł, jednak nigdy nie potrafił w pełni pojąć logiki Lupo.
- Wracajmy do domu - powiedział. - Mamy, czego potrzebujemy.
- Gówno - odparł wilk, i dźwięk dartej tkaniny wypełnił ciszę międzyświecia. Zwierz zniknął, pozostawiając za sobą pamiątkę - ziejącą dziurę w międzymaterii.
- Krrwaaaa!!! – ryknął Kurak, z nagła całkowicie rozbudzony.
- Zawrzyj dziób! – polecił Enda, skupiony na wietrze, owiewającym jego twarz z rozdarcia. Wciągnął powietrze i smakował je chwilę. Czuł coś niepokojącego, przesyconego strachem i starą śmiercią. Gdziekolwiek Lupo udał się tym razem, miejsce to raczej nie było domem dla futrzastych, troskliwych istot z mięciutkimi brzuszkami.
- Dziwostwory zostają i pilnują przejścia, jasne? – Nie czekając na odpowiedź, demon wyciągnął z kieszeni niewielki pakiet z przyborami do szycia i przeszedł przez rozdarcie.
Lupo z sobie tylko wiadomych przyczyn od czasu do czasu rozpruwał zasłonę między światami jednym pociągnięciem pazura. Przychodził i odchodził, kiedy miał na to ochotę, co niezmiennie doprowadzało Endę do furii, jako że Lupo nie zwykł zamykać przejść za sobą, a demon znudzony był już fastrygowaniem rozpruć. To, co czekało na niego po drugiej stronie, nie było nawet zwyczajne. Nie, Enda zdecydowanie nie trafił do krainy wszelkiej szczęśliwości. Pachniało tu, uśmiechnął się drapieżnie, domem. Już teraz wyczuwał obecność jakiejś innej istoty nieswojego gatunku, a także dziwostwora - nie był to jednak Lupo, bo ten, swoją drogą, znowu gdzieś zniknął. Wilk nie dziewica, zawsze się znajdzie, skonstatował demon.
Rozejrzał się, mrużąc oczy od nagłej jasności.
Zamaskowany osobnik za pomocą dziwnego ostrza wiwisekcjonował okryty futrem kłębek nerwów. Dziwostwór wykonując gwałtowne uniki, czasem nurkował pod ostrzem, innym razem wykonywał raźne podskoki, odbijając sie od kamiennych ścian. Do złudzenia przypominał odpustową piłkę, okrytą pluszem, poznaczoną krwawym deseniem. Wiwisektor natomiast zachowywał się jak samuraj z parkinsonem. Miotało nim po całym pomieszczeniu, aż chwierutały się płomienie świec razem ze świecznikami. Wisząca na ścianach kolekcja ostrych narzędzi oraz brunatne zacieki na podłodze sugerowały, że takie operacje są na porządku dziennym.
- A maaaasz! - zarechotał gość z athame w garści, poprawiając cięcie od mostka po śledzionę. Władowanie ostrza w bebechy dziwostwora sprawiło mu niewątpliwą uciechę.
- Uuu - odparła na to ufutrzona paskuda, bezwolnie zwalając się na podłogę. Towarzyszący temu rozbryzg juchy sięgnął drzwi i stojącego w nich demona.
- Te, ninja - burknął z wyrzutem Enda. - Ufafluniłeś mi buty.
- Czego tu...? - warknął nieprzyjaźnie gospodarz. Prawa gościnności były mu równie obce, jak obiad dla Etiopczyka.
- Cóż za brak manier... – mruknął demon. – Dość tej szopki. - Z obrzydzeniem zlustrował pomieszczenie, po czym wytargał z mordercy duszę. Spakował ją do sakiewki, przyglądając się krwawemu zewłokowi na podłodze.
- Łazarz - powiedział. - Myślę, że możesz już wstać. Facet już nie będzie się nad tobą więcej znęcał.
- Nienawidzę cię – odparła niedoszła ofiara, wsuwając pokiereszowane wnętrzności na miejsce.
- Całkiem ludzkie uczucie - zauważył Enda, ruchem palca zaszywając Łazarzowi bęben. - A można wiedzieć, dlaczego?

Awatar użytkownika
Cordeliane
Wynalazca KNS
Posty: 2630
Rejestracja: ndz, 16 sie 2009 19:23

Opowieść demoniczna - fragment 2.

Post autor: Cordeliane »

- Bo wiecznie traktujesz mnie jak zabawkę! - rozjazgotał się Łazarz - Myślisz, że jak jestem mały i kudłaty, to możesz mnie ratować z opresji jak szczeniaczka? Bohaterski demon, tfu! - parsknął na koniec, a każdy włos jego futra wibrował wściekłością. Kosmyki zlepione krwią przypominały małe maszynki tatuatorskie.
- To przestałbyś podkładać się jak kotka w rui - odparł Enda, rozglądając się na boki.
Zmęczony chyba bardziej dąsaniem się na wybawcę niż walką z niedorobionym doktorem Mengele, Łazarz w milczeniu wylizywał futro. Co sprawiało mu niejaką trudność, jakby ktoś próbował złożyć na pół nadmuchaną piłkę. Demon zapatrzył się na niego. Nikt nie wiedział, czym są dokładnie dziwostwory, ale część z nich przynajmniej dała się porównać do któregoś z istniejących na Ziemi stworzeń lub przedmiotów. Znacząco ułatwiało to życie, gdy ktoś cenił sobie ludzki styl myślenia.
- Tfego? - wyseplenił Łazarz, nie przerywając mlaszczącej kąpieli - Potfnietsa tfię podflondanie koffoś potftsas tofalety?
- A mówi ci coś termin zoovoyeuryzm?
- Nie ziewaj - jak do mnie - mówisz... - Jaki - termin? - mruknął, tym razem między kolejnymi lizami.
- Nieważne.
Enda drgnął. Prawie by zapomniał.
- Widziałeś Lupo? Dopiero co skończyliśmy zleconą robotę, ale trzeba jeszcze zdać raport. Wywiał mi z fochem przez dziurę między Ziemią a gdziekolwiek-teraz-jesteśmy... - Enda zamilkł.
Nie zwykł się tłumaczyć ze swoich poczynań. To mu uświadomiło, że jest już naprawdę zmęczony zachowaniem widmowego wilka. Cholera, pracowali razem kawał czasu, a choć układało im się różnie, potrafili się dogadać. Ale ostatnio coraz częściej wpieniało go nieznośne i buńczuczne zachowanie partnera. Gdyby nie jego płeć, posądziłby go o kobiece dni lub menopauzę... może to właśnie kryzys wieku średniego... Ale zaraz, u istoty niematerialnej?!
- Nie widziałem. Byłem zajęty rozbryzgiwaniem się po ścianach - odrzekł sarkastycznie Łazarz.
- Jezus... - mruknął demon, czując zbliżającą się migrenę.
- Mojego brata w to nie mieszaj! - warknął Łazarz, odchodząc. A właściwie człapiąc mokrymi od krwi łaponóżkami w kierunku uchylonych drzwi, znajdujących się w drugim krańcu pomieszczenia.
Enda przyzwyczaił się do takiego zachowania istot, będących nie wiadomo do końca czym, istniejących na granicy każdego i zarazem żadnego ze światów. Zdawały się istnieć bez przyczyny ani celu. Zdecydowana większość z nich była albo samobójczo bezczelna, albo wręcz masochistycznie poddańcza, jak Szkarada i zazwyczaj Kurak. To znów mu przypomniało o celu wypadu poza Ziemię. Szlag, rozprasza się dziś niemożliwie łatwo. Czas chyba na wakacje, choćby krótkie odwiedziny w JEGO osadzie…
W końcu zebrał się w sobie i wyszedł za Łazarzem. Zstąpił z brudnego schodka na jeszcze brudniejszą ulicę, pociągnięte machinalnie stalowe, łatane drzwi zamknęły się z budzącym ból zębów zgrzytem. Widniała na nich tabliczka z nasmarowanym artystycznie napisem (jakby ktoś zrobił go palcem... cudzym i odciętym razem z ramieniem), na którego treść Enda nie zwrócił uwagi.
Nie rozpoznawał miejsca, w którym się znalazł, choć przecież zwiedził niemało światów. Gigantyczna metropolia, z pnącymi się ku granatowoczarnemu niebu wieżami i łączącymi je tunelami, rozświetlona mrugającymi dziko neonami, zdawała się być żywcem wyjęta z futurystycznych filmów pełnych skośnookich, wiecznie śpieszących się ludzi, zdeterminowanych, by donieść swoje Teczki w Bardzo Ważne Miejsca bez względu na wszystko.
Tylko że tu, zamiast stada homo niemalsapiens, identycznych, jakby bogowie odwalili kolejną fuszerkę (aczkolwiek po incydencie z Chinami dostali poważne ostrzeżenie), snuły się istoty najróżniejszych kształtów i rozmiarów. Poruszały się jakby w zwolnionym tempie, pozostawiając za sobą smugę powidoku, na wpół zatopione we wszechogarniającym półmroku i oczojebnym blasku szyldów. Szczególnie upiorne wrażenie wywarł na demonie jednostajny, przygaszony szmer dźwięków - jakby wszystkie zbiły się w jednej tonacji i bały podnieść choćby o ton.
Zaiste, jak w domu.
Był to dziwny wybór jak na, eterycznego czy nie, ale jednak wilka. Enda wyobrażałby sobie raczej jakiś pierwotny, bezistotowy las, ostatecznie nawet pustynię, gdzie Lupo wyskoczyłby ukoić nerwy i pokontemplować w spokoju. Ale co zrobić - poczuł zalążek gniewu - trzeba znaleźć upierdliwca i choćby za jego ledwo materialne kłaki zaciągnąć do szefostwa. A potem niech robi, co zechce, dziwostwór go lizał.
Westchnąwszy, Enda zanurzył się w tłum.

Awatar użytkownika
Cordeliane
Wynalazca KNS
Posty: 2630
Rejestracja: ndz, 16 sie 2009 19:23

Opowieść demoniczna - fragment 3.

Post autor: Cordeliane »

Łup! Rozprute trzewia łazienki spłynęły brudną juchą. Wilk próbował się oswobodzić. Bez powodzenia. Czuł, że brakuje mu tchu. Łup! Kości pękły z nieprzyjemnym trzaskiem. Opętańczy skowyt Lupo wypełnił ciasne pomieszczenie. Łup!

Wilk zerwał się gwałtownie i rozejrzał nieobecnym wzrokiem po mieszkaniu. Oprócz rozdartej pościeli wszystko wydawało się nietknięte. Za oknem robotnicy skuwali stary chodnik.
– Niech to szlag! – mruknął pod nosem. – Znowu zasnąłem przy włączonym świetle, to zawsze przyciągało koszmary. Ufff… – odetchnął z nieskrywaną ulgą.
– Czyżby powtarzający się sen, drogi Lupo? – zarechotał ironicznie blady przybysz, materializując się bez ostrzeżenia na środku pokoju.
– Zamknij się, nie twoja rzecz, Sang – warknął wilk w kierunku gościa. – Właściwie po co tu przylazłeś? Nie pamiętam, żebym się z tobą umawiał na dzisiaj.
– A przypominasz sobie może nasz mały układ? – przerwał ostro Sang. – Nie pogrywaj ze mną, mądralo, dobrze wiesz, po co przyszedłem.
– Swoją drogą, nie potrzebujesz zaproszenia, by móc wejść do mojego mieszkania? – powiedział nie do końca rozbudzonym głosem Lupo. – Zawsze myślałem, że to po angielsku z tym wchodzeniem, a ty, zdaje się, masz francuskie korzenie.
– Mógłbyś się wreszcie czegoś nauczyć, choć inteligentny to ty nigdy nie byłeś. Sto razy ci powtarzałem, że po angielsku się znika, a nie przychodzi, a do tego jestem dhampirem i nie potrzebuję żadnego zaproszenia. I tak, masz rację, w połowie jestem Francuzem, w zasadzie, w tej ludzkiej połowie, ojciec wywodził się z Transylwanii. A tak przy okazji, całkiem ładnie się tu urządziłeś i tylko się zastanawiam, po co wilkowi taka ludzka kryjówka? – Ogarnął spojrzeniem jasne, estetyczne ściany, stukając przy tym nerwowo w dębowy stolik.
– Mam swoje przyzwyczajenia, w przeciwieństwie do niektórych – wycedził złośliwie wilk, taksując z dezaprobatą sfatygowany strój intruza. – W końcu przez te lata nauczyłem się czegoś od Endy.
– Do rzeczy, Lupo, dość tych uprzejmości na dzisiaj – syknął dhampir – nie mam całej nocy na przekomarzanie się z tobą. Masz przedmiot?
– Pojawiły się nieprzewidziane okoliczności – zaczął niepewnie wilk. – Wtrącił się jeden złodziej, nie mogłem…
– Ja cię nie pytam o okoliczności, do cholery, tylko o amulet! – wrzasnął Sang, tracąc resztki cierpliwości. – I póki co, pytam grzecznie, ale jeżeli chcesz… – znacząco zawiesił głos – mogę porozmawiać z Endą. Mniemam, że twój przyjaciel nie wie, jak bardzo różnicie się w pojmowaniu lojalności? – dorzucił bezlitośnie.
Wilk w jednej chwili zjeżył widmową sierść i warknął zadziornie.
– Grozisz mi? Nie radzę.
– Nie grożę, tylko argumentuję. – Dhampir uśmiechnął się pod nosem. – Poza tym leży to też w twoim interesie. Przynieś amulet. Będziemy kwita.
– Mieliśmy być, po ostatniej transakcji – burknął wilk. – I do jasnej cholery, dlaczego to jest w moim interesie?
Sang w odpowiedzi rzucił na stolik mapę. Wyglądała na bardzo starą i wartościową. Dhampir zaczął ją powoli rozwijać, jakby delektując się wzrastającym zaciekawieniem Lupo. Po kilku minutach poklepywania welinu, przytknął kościsty paluch w miejscu oznaczonym jakąś niezrozumiałą dla wilka nazwą.
– Twoja ojczyzna – mruknął. – Stąd wywodzi się też amulet, więc teraz rozumiesz, o co mi chodzi – powiedział to tak, jakby tym krótkim zdaniem wszystko wyjaśnił.
Lupo wpatrywał się przez chwilę w mapę, próbując rozszyfrować tajemniczy napis. Wreszcie, rozdrażniony, warknął.
– Nic nie rozumiem. Skąd niby wiesz, że to jest moja ojczyzna?
Dhampir wybuchł histerycznym śmiechem i nie mógł się opanować przez dłuższy czas.
– Nie powiedział ci o OSADZIE? – dyszał spazmatycznie. – No jasne, stary spryciarz, nie lubi dzielić się tajemnicami.
– O jakiej znowu osadzie? – wychrypiał wilk. – Jestem znajdą, nikt nie wie, skąd pochodzę.
– JEGO OSADZIE – głos dhampira brzmiał niezachwianą pewnością. – Nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego taki jesteś?
– Niby jaki? – żachnął się Lupo.
– Głupi, ot co! – wypalił na całe gardło Sang – Te twoje koszmary, widmowa sierść, chyba nie sądzisz, że to normalne? Może jest coś, czego nie wiesz o swojej przeszłości? Coś, co Enda ukrywał przed tobą od początku – dhampir z dziwnym wyrazem twarzy zmierzył wilka spojrzeniem. – Nie myślałeś nigdy o tym? Jasne, że nie… – dokończył z politowaniem w głosie.
– Kłamiesz! – warknął groźnie wilk. – Nic nie wiesz o moim pochodzeniu.
Lupo powoli zaczął przybierać eteryczną postać. Zawsze tak reagował, gdy był zły lub zażenowany. Dhampir jakby tylko na to czekał. Złapał przeciwnika za kłaki na grzbiecie, nim ten zdołał dokonać pełnej transformacji, po czym przycisnął do ziemi całym ciężarem ciała i syknął.
– Ani mi się waż zmieniać. Dobrze wiesz, że potrafię cię powstrzymać, więc nie zmuszaj mnie do ostateczności.
Wilk stękał z wysiłkiem, ale pozostał w materialnej postaci. Wiedział, że Sang nie rzuca gróźb na wiatr, i znał jego możliwości.
– Puuuuść – zaskowyczał Lupo. – Udusisz mnie.
Sang lekko poluzował chwyt, ale w dalszym ciągu nie tracił kontroli.
– A teraz mnie posłuchaj, drogi wspólniku – cedził każde słowo, a jego głos dźwięczał determinacją – daję ci czas do jutra na zdobycie amuletu i nie chcę słyszeć już żadnych wymówek. W przeciwnym razie może cię spotkać coś bardzo… nieprzyjemnego. A teraz wybacz, ale muszę opuścić to miłe gniazdko. Aura twego demonicznego przyjaciela cuchnie, jak zawsze siarką, na kilometr. Chyba nie tylko ja jestem na ciebie wściekły – rzucił od niechcenia, po czym znikł bez śladu.

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Opowieść demoniczna

Post autor: hundzia »

Lupo został sam, z nieznośnym przeczuciem nadchodzących kłopotów, kotłującym się pod czaszką. Wygrzebawszy się z pościeli, już sięgał po wiszącą na krześle pelerynę, gdy drzwi rozwarły się i stanął w nich Enda. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Lupo... - zaczął ponuro, wchodząc. - Jesteś w stanie to wyjaśnić?
- Co... co takiego? - zająknął się wbrew sobie wilk.
- Nie udawaj. Oprócz Ciebie czuję tu woń wampira... jakbym był w pieprzonym uniwersum "Zmierzchu". Czemu uciekłeś bez słowa, czemu nie wróciłeś, co tu robisz, z kim i na jasną cholerę po co?!
Nagły wybuch gniewu wstrząsnął demonem, ale i przywrócił jasność umysłu. Odetchnął spokojniej.
Lupo siedział przed nim i choć lekko zszokowany, szykował się do kontrataku.
- Nie twój biznes, załatwiam swoje sprawy... Może teraz ja o coś zapytam? Mianowicie: kim jestem i czym jest Osada?
Do demona dopiero po chwili dotarł sens słów. Skamieniał. Przez mózg przegalopowało mu milion myśli i obrazów - w tym zmasakrowane wilcze zwłoki...
- Dlaczego chcesz wiedzieć? - spytał ostrożnie.
Wilk błysnął buntowniczo ślepiami, ale nie zdążył odpowiedzieć.
Powietrze zgęstniało, skurczyło się, po czym wybuchnęło. Pokojem zatrzęsło mocne magiczne wyładowanie.
- Sang! - jęknął Lupo, czując grozę każdym włosem i wąsem.
Bo to nie mógł być ten sam dhampir. Emanował mało wyrafinowaną, obrzydliwą i śmiertelnie groźną energią. Zdawało się, że kontury jego ciała falują niczym w pustynnym skwarze.
- A więc w końcu udało mi się wyrolować słynnego Endę, Łagodnego Żniwiarza... - obcy głos można by nazwać pełnym samozadowolenia pomrukiem, gdyby nie zgrzytliwa barwa i przeszywający ton. Osłupiały do granic niemożliwości wilk zwracał głowę to na demona, to na dhampira, jak plastikowy samochodowy piesek.
- Oj, widzę, że to kolejna rzecz, o której nasz przyjaciel cię nie poinformował... A bycie ex-Bogiem Nicości to chyba dość istotna rzecz, nieprawdaż?
Od samego początku Lupo wiedział, że Enda jest inny niż pozostałe demony, to się czuło. Ale że aż tak inny...
Każda istota w Multiwersum była obserwowana przez niezliczonych, niewidzialnych Bogów Życia. Gdy decydowali się zakończyć czyjś żywot, wysyłali "notatki" wraz z wydartą ciału duszą Bogom Nicości. W przestrzeni pośmiertnej, zwanej Wielką Bielą, martwi snuli się jak we mgle, nie widząc siebie nawzajem ani obserwujących ich bestii, nie wiedząc nawet, że czekają na werdykt - czy ich dusza zostanie przydzielona nowemu ciału, zniszczona czy przeoczona w biurokratycznym chaosie i skazana na wieczną tułaczkę po bezkresach niebytu. Nie bano się Bogów, byli elementem Istnienia - jednak bano się choćby wspominać o nich, by nie kusić losu.
- Proszę, proszę. A więc znasz mnie, i to z mojej dawnej roboty. Czymże zasłużyłem sobie na ten zaszczyt? - Enda pozwolił sobie na sarkazm, by ukryć zaniepokojenie.
- Żeby nie owijać w bawełnę: TYM! - Sang wystrzelił jak pocisk i wpadł na demona. Gdy ten odzyskał równowagę, wiedział już, co się stało. I teraz dopiero miał prawo być przerażony.
Dhampir trzymał w zaciśniętej dłoni szkarłatny, matowy kryształ, wyrwany wprost z piersi Endy. Odskoczył, zanosząc się szaleńczym śmiechem.
- Mam go! Mam!! Amulet!! A raczej... TWOJE SERCE!!!
Nagle Sang zgiął się wpół tak gwałtownie, że trzasnął czaszką w podłogę, upadając ciężko. Definitywnie martwy, nawet jak na półwampira.
Z jego ciała podniósł się szary dym, pośrodku bezkształtnej, ruchliwej masy tkwił kamień. Jak brudny całun, jego warstwy oplatały mały przedmiot, dopóki nie zniknął.
- Hyhyhy... To właściwie wszystko, czego od ciebie chciałem... ale nie odmówię sobie przyjemności pogrążenia cię do końca! - oznajmił złośliwie głos, a przez znienacka rozdartą międzymaterię wtoczyły się do pomieszczenia dziwostwory - Kurak, Szkarada i Łazarz.
Wstrzymujący dotąd oddech Enda zrozumiał.
- Zdrajcy...
- I to doskonali! Zdołali osłabić zarówno czujność i siły fizyczne... To było niemal zbyt proste!! - zaryczał głos, po czym zwrócił się w stronę Łazarza - Oprócz tego idioty... trafił do rzeźni po aukcji nielegalnych imigrantów, bo był zbyt skąpy na wypożyczenie płaszcza szmerowego! Przecież bez niego nie da się załatwiać interesów w Mieście Cienia! A ty - zwrócił się do Lupo, a ten aż się wzdrygnął - Świetna robota, wilku! Sprowadziłeś swojego towarzysza do pułapki, bo zaufałeś temu parszywemu krwiopijcy! Ale cóż... trochę nie tak miało to wyglądać, co?? HAHAHAHA!!
- Wybacz... - Szkarada była jedyną, która zdobyła się na cichutki szept.
- Dlaczego? - zapytał demon.
Więc nie tylko stres przytępił jego zmysły i spowolnił reakcje. Faktycznie, musieli go czymś oszołamiać, i to dłuższy czas. Lotne trucizny? Pieczęcie? Zaburzenia aury? Cokolwiek zastosowali, dał się złapać jak idiota. Idiota, idiota, idiota.
- Hyhyhy... Dlaczego? Powiem ci, dlaczego!
Huknęło, posypał się tynk ze ścian, Endą szarpnęło, a upadłszy na czworaki, poczuł pod dłońmi suchy, ciepły piasek. Demon nadal nie wiedział, kim był przeciwnik, jednak fakty świadczyły aż nadto dobitnie - niematerialny byt o wystarczającej mocy, by dokonać błyskawicznej, grupowej teleportacji bez użycia formuł. Podniósł wzrok i oniemiał.
Na miejscu trzech dziwostworów stały, nadal tak samo skonfundowane: wielki jak samochód dostawczy feniks o brązoworudych piórach; ludzkiego wzrostu, odziana w białą sukienkę, złotowłosa wiła z przezroczystymi skrzydełkami; gigantyczny, obły, porośnięty futrem stwór, zwany Śpiącą Górą.
„Więc to tak... zaproponował im coś, czego ja nie byłem w stanie zrobić...” - przemknęło Endzie smutno przez myśl.
Lupo zaskowyczał.
- Zaraz! O co w tym wszystkim chodzi?! Enda, mówiłeś, że dziwostwory to po prostu osobna rasa niemagiczna! Nic nie rozumiem...
Wszyscy patrzyli na demona - wyczekująco, błagalnie lub pogardliwie. Poczuł, że to czas na spowiedź... Podszedł do Lupo i dotknąwszy jego łba dłonią, przesłał mu swoje myśli.

Ochrypły, opętańczy śmiech. Przesuwające się obrazy oderwanych kończyn, broczących krwią ran, wydłubanych oczu. Paraliżujący zapach tryskającej krwi
Głos był monotonny, pełen rezygnacji.
- Działo się to po tym, jak odszedłem ze służby jako Bóg Nicości. Jak wiesz, demony czasem przenikają do świata ludzi. Stanowi to rodzaj rozrywki - przyglądanie się z dziury w międzyświeciu, jak wezwany wśród płonących świec i pentagramów demon rozszarpuje samozwańczego satanistę lub wchodzi w jego ciało i sieje zamęt.
Ale ma to również niebezpieczną dla nas stronę. Poprzez modyfikację formuły istnienia można zdobyć kontrolę nad każdą istotą. Czasem zdarza się, że zaklęcia takie są przerzucane do świata ludzi, podczas rozgrywek między demonami. Ktoś wykradł formułę określoną na mnie. W jednej chwili mój umysł został wymazany. Potem jak przez mgłę pamiętałem dziesiątki ofiar, które rozszarpałem w chwili szału, przelatując przez światy na chybił trafił i mordując każdego, kto był na mojej drodze.
Ty byłeś ostatnią, zanim wyczerpało się działanie zapisu. Ocknąłem się z niejasnym przeczuciem twojej obecności... gdy tymczasem nie pozostało z ciebie wiele. I naprawdę mam to na myśli. Ja... roztarłem cię jak mrówkę. W pomieszczeniu, będącym kiedyś pewnie łazienką, obryzganym krwią, zasypanym pyłem z kości i strzępkami wnętrzności, wśród smrodu palonego futra i mięsa, pierwszy raz zamarzyłem, by przestać istnieć w wybuchu niewyobrażalnego bólu... ale to nie zwróciłoby wam życia.
Długo osądzałem innych, teraz musiałem osądzić się sam. Zebrałem szczątki swoich ofiar i jak tylko potrafiłem, złożyłem do kupy, po czym tchnąłem w nie dusze - na tyle, na ile udało mi się je wyłapać, zanim rozpłynęły się w niebycie. Dziwostwory to efekt moich wyrzutów sumienia. Kurak, Szkarada, Łazarz... właśnie zobaczyłeś ich poprzednią postać. Były też inne stworzenia, ale w cięższym stanie. Nie poradziłyby sobie same. Dlatego stworzyłem Osadę, gdzie mogą wegetować w spokoju i pod odpowiednią opieką. Może faktycznie byłem zbyt "Łagodnym" Żniwiarzem...
Ten amulet, który został mi skradziony, to część mojego serca. Potrzebowałem dla Osady naprawdę bezpiecznego miejsca. Oddałem się pod jurysdykcję władcy Dzikich Landów i aby kupić sobie jego przychylność i opiekę, przekazałem mu swoje serce, transmutowane w kryształ. Pozwolił mi zachować ten odłamek, dla ochrony. Dla demona życie bez serca jest możliwe, lecz ryzykowne. Bijące czy nie, byle materialne, to jedyny amulet przeciwko Pożeraczom Dusz. Dla istot niematerialnych to bezcenny artefakt, rzadki i trudny do okiełznania. W końcu, nikt specjalnie nie cieszy się z wyrwania mu serca z piersi... z tego powodu zawsze jest ono przesiąknięte żądzą krwi i zemsty. Dobrowolnie oddane jest wolne od tej skazy. Zdawałem sobie sprawę, że w końcu ktoś na nie zapoluje... nie spodziewałem się tylko, że tak szybko.
Cóż, twojego ciała nie byłem w stanie poskładać. Nie było z czego. Za to dusza została złapana niemal w idealnym stanie. Utkałem ci nowy kształt z półmaterii, zatem jesteś w stanie czynić siebie fizycznym w ograniczonym zakresie. Oczywiście, każdej ofierze usunąłem straszne wspomnienia. Jednak jak teraz widzę, gdzieś w ich podświadomości nadal tliły się przebłyski pamięci o poprzednim kształcie. Nie winię ich o zdradę.

Enda opuścił umysł Lupo. Pod wilkiem ugięły się łapy.
- Co? To już koniec przedstawienia?? Jestem rozczarowany! - zawołał wzgardliwie dym. Spodziewałem się wzruszającego wyznania i epickiej zemsty w walce na śmierć i życie... ale się zawiodłem!!
Powietrze zafalowało.
- Nie jesteście warci mojej uwagi! Żegnajcie!!! - i w rozbłysku mocy przeciwnik oraz dziwostwory znikły.
Demon i wilk zostali sami.
- Lupo... wiem, że to niemożliwe, abyś mi wybaczył. Nie proszę o to. Ale też nie jesteś w stanie zrobić mi krzywdy, więc nie czyń niczego pochopnego. Po prostu rozejdźmy się, każdy w swoją stronę.
Lupo wstał na trzęsących się łapach. Zrobił krok, drugi, przystanął.
- Enda... znajdę sposób, żeby odzyskać materialność lub zdobyć nowe ciało. To nasze rozstanie. Ale kiedyś... może przemyślę sobie to i owo. Na tę chwilę mam inny cel. I nie jest nim zemsta, bądź spokojny.
Niezdarnym machnięciem łapy wypruł sobie wyjście.
Enda pozostał sam. Przez moment zastanawiał się nad uczuciem, które się w nim zrodziło. Był zaskoczony i uradowany, ale to nie to... Czyżby... nadzieja? Nadzieja na ponowne spotkanie towarzysza... I cel. Wytropić wroga, kimkolwiek był, i odzyskać serce, zanim dopadną go Pożeracze Dusz. Tylko w tym przypadku niewypowiedziana do końca obietnica się spełni.
Demon z uniesioną głową przeszedł przez dziurę, jak zwykle zmuszony do łatania dziur w międzymaterii, które robił jego nieznośny towarzysz.
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Zablokowany