Na ulicy często widuję sytuację, że jak ktoś przejdzie na pasach na czerwonym, to 40% ludu podąży za nim.Alfi pisze:RAZ w Michnikowszyczyźnie opisuje pewien eksperyment. Uczestnicy mają ocenić, który z dwóch odcinków różnej długości jest dłuższy. W eksperymencie bierze udział kilka podstawionych osób - pewnych siebie, elokwentnych, dobrze ubranych, jednym słowem: mogących uchodzić za jakiś tam autorytet, czy też za "wyższe sfery". Ci figuranci uznają krótszy z odcinków za dłuższy. Inni uczestnicy eksperymentu idą w ich ślady...
W trakcie czytania przypomniał mi się pewien epizod z I klasy podstawówki. Chłopak uchodzący za prymusa (niejako z urzędu - ja podobną pozycję musiałem sobie dopiero wywalczyć) pisząc kolumnę słów na tablicy pomylił się i zamiast "lalka" napisał "lalaka". Nasza wychowawczyni nie zauważyła błędu, więc wszyscy przepisali. Ja napisałem "lalka", więc kumpel siedzący obok mnie (dziś już świętej pamięci, bo czasami teściowa + wódka + nadciśnienie = wylew) życzliwie zwrócił mi uwagę, że zrobiłem błąd...
Wygląda na to, że ja na opisany przez Aronsona mechanizm jestem mało podatny. Istnieje jednak mechanizm odwrotny. Skłonność do lekceważenia opinii kogoś, kto nie może uchodzić za "pierwszego lepszego człowieka z ulicy", bo jeśli się nim nie jest, to się rozumuje jakoś inaczej, ma się jakieś wydumane, nieżyciowe racje... I się "gupio filozofuje"...
Od czego zależy, czy zadziała pierwszy mechanizm, czy ten trzeci? Bo mam wrażenie, że moja reakcja na "lalakę" sytuuje mnie w gronie mniejszości, i już się z tym pogodzilem...
Co do osób-autorytetów tak jest - nawet jak ów ludzik sypie farmazony, szaraki mu wierzą. Naśladują go.
Wniosek? Nie patrzeć na innych, tylko używać mózgu.