A znasz jakiegoś naszego przedstawiciela, który to przeczytał? Czy oni nie muszą? Bo ja znam (słownie: znam) jednego (słownie: jednego) człowieka - prywatnego, nie posła (choć i posła znam), który twierdzi (słownie: twierdzi), że to przeczytał. Ale bynajmniej nie twierdzi, że to zrozumiał. Ponieważ jednakowoż albowiem średnio każdy z nas ma po około 100 znajomych, nie jest to budująca statystyka...kaj pisze:W żadnym innym państwie nie trzeba referendum do ratyfikacji tarktatu. I słusznie. Bo oczekiwać, że obywatele przeczytaja ze zrozumieniem takie opasłe tomiszcze, jest nierealne. Po to wymyślono demokrację pośrednią, by nie musieli.
Rzecz w tym, że prawdopodobnie poza paroma specjalistami nikt tego dziwnego dokumentu nie czytał. Nawet jego twórcy - każdy koncentrował się tylko na swoim wycinku. A konstytucja winna być prosta i mówić o sprawach zasadniczych, gdyż ma być wykładnią do stanowienia prawa. Jednocześnie, jako ustawa zasadnicza, ma być trudna do zmiany, żeby prawo było stabilne i ogólna, określająca pryncypia tylko, aby jednocześnie mogło (prawo) być elastyczne. Tymczasem oni zapodali właśnie opasłe tomiszcze - jakiś zbiór zakulisowych kontraktów, niezrozumiałego bełkotu i podejrzanie niejasnych sformułowań. Tak to widzę, jako jeden z obywateli, który zrobił podejście do czytania tego czegoś, ale poddał się około piętnastej strony.
Dlatego, mimo, że jestem eurozwolennikiem (choć nie entuzjastą, te uczucia chowam dla przyjemniejszych zjawisk, jak np. kobiety, czekolada, leniuchowanie, czytanie książek), zagłosowałbym w referendum na "nie".