Bo ja, Albiorixie szkołę traktuję bardzo serio :).
Popełniasz, IMO, ogromny błąd. :P Szkoła już przestała być miejscem, w którym dowiadujemy się czegoś nowego (wyjątkiem są osoby, których horyzonty szerokie są, jak horyzonty feldmarszałka Keitla. Zainteresowanych odsyłam do anegdoty opowiadającej o tym), a stała się miejscem, gdzie tłumy uczniów bezmyślnie klepią pańszczyznę w określony sposób.
Moja średnia ledwie dobija do 3.0, czego się nie wstydzę. Jestem leniwą bestią, zwłaszcza, gdy moja praca jest całkowicie bezowocna. Czy dostanę glana, czy szóstkę, stan przydatnej mi wiedzy pozostaje dokładnie taki sam.
W liceum ostatecznie utwierdziłem się w przekonaniu, że moim jedynym i podstawowym celem jest dotarcie do matury i zrozumienie mechanizmu, pozwalającego mi zaliczyć ją możliwie jak najlepiej. Cała reszta traci na znaczeniu. Po co mi wysoka średnia w pierwszej klasie? Za to mi nikt nie płaci, satysfakcji z tego nie mam żadnej. Więc po co?
To samo tyczy się drugiej klasy. I trzeciej.
To już nie jest gimnazjum, gdzie przy wyborze szkoły trzeba było liczyć się z tym, że liczą się nie tylko dobrze napisane testy, ale również osiągnięcia (całkiem znaczne w moim przypadku) i oceny. Na studiach nikt nie będzie patrzył, jaką miałem średnią w liceum. Mało kogo to w ogóle obchodzi, bo liczy się to, jak napisałem maturę.
I tyle.
Elitarne gimnazja i spora część liceów to jeden wielki wyścig szczurów. Wytrwają najsilniejsi, a słabi i nieprzystosowani odpadną, albo popadną w niełaskę (jak ja).
A potem dziw wielki, że zwiększa się liczba samobójstw wśród młodzieży, że młodzież coraz wcześniej sięga po alkohol i używki wszelakie. A jak ma niby odreagować debilizm, którym MEN bombarduje nas z zaciekłością hitlerowskiego Luftwaffe?