Mogę zakląć? Dwa dni temu pomyliłem maj z marcem. Chodziło oczywiście o numer majowy.
A jeśli chodzi o Srugackich, to zakończenie Miliarda lat przed końcem świata zapowiada jakieś dalsze wydarzenia. Jeden z poszkodowanych bohaterów (zapomniałem nazwiska) ma dalej robić swoje, bo jego się nie da "uciszyć": zagrożony może być tylko on sam, nie ściąga niebezpieczeństwa na rodzinę itp. Biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia, można by się spodziewać, że będzie "ręka, noga, mózg na ścianie" - a tymczasem powieść się kończy.
O zakończeniach, zwłaszcza tych zwanych otwartymi
Moderator: RedAktorzy
- Montserrat
- Szczurka z naszego podwórka
- Posty: 1923
- Rejestracja: ndz, 17 gru 2006 11:43
Tak, a potem przychodzi taki jeden, co to nie wie, że nie może...Małgorzata pisze:Nie mogę zmienić tytułu wątku - potrzebny do tego Admin. :(((
Na dodatek posta sobie usunęłam. To za karę, że próbowałam gmerać powyżej kompetencji...
Czyli: poprawiłam ;)
Edit:
Przeczytawszy wątek, stwierdziłam, że i ja się wtrącę.
Chyba ciężko jest dyskutować o wyższości otwartego zakończenia nad zamkniętym czy odwracającej wszystko puenty nad zakończeniem "spodziewanym". To zależy od gustu, rodzaju opowiadania, celu opowiadania, kaprysu autora.
IMHO chyba najważniejsze dla zakończenia jest to, aby wzbudzało emocje.
Ale nie zgodzę się z opinią ogólną co do pozostawienia wątków otwartych. Moim zdaniem, gdziekolwiek nie zaczniemy opowieści, opowiadamy ją z danego punktu widzenia, nieważne, czy za ów "punkt" przyjmiemy bohatera, którego oczyma oglądamy świat, czas, w którym się dzieje czy "hipotetycznego czytelnika" (ja nie wiem jak to na polski i dokładnie nie pamiętam podziału). Jeśli chcę pisać o podróżach kosmicznych, nie zacznę od romantycznej historii dwóch białek. Więc wszystko ma jakieś "po" i prawie wszystko ma "przed". W książkach cenię wątki niedomknięte, fakt, że autor nie musi mi wszystkiego tłumaczyć. Także idee tylko "liźnięte", zaznaczone, tak żebym ja potem się nad ich możliwymi implikacjami zastanawiała, a nie rozwinął je za mnie autor (czy też choćby wskazał kierunek). Jeśli opowiadam historię z danej perspektywy, to ta perspektywa jest dla mnie wiążąca, nie wychodzę poza nią, nie domykam tego, co w danej sytuacji jest nieważne. Zachowuję perspektywę bohatera / czasów /czytelnika. Mogę nie dokończyć historii pana X, choć pan X przez pierwsze 200 stron był dość ważny. Grunt, żeby decyzja była świadoma i wypływała z pewnych założeń.
Oczywiście "ja" jest tu hipotetyczne i wsjo raczej powiedziane w trybie przypuszczającym. To tylko mniej więcej obraz książki, którą chciałabym przeczytać. Każde "niedokończenie" jest zachętą do przemyśleń. Oczywiście, jeśli nie jest przypadkowym porzuceniem myśli.
"After all, he said to himself, it's probably only insomnia. Many must have it."
- Stormbringer
- Sepulka
- Posty: 60
- Rejestracja: czw, 30 paź 2008 10:20
- Płeć: Mężczyzna
Fakt, już sobie przypominam.Alfi pisze:A jeśli chodzi o Srugackich, to zakończenie Miliarda lat przed końcem świata zapowiada jakieś dalsze wydarzenia. Jeden z poszkodowanych bohaterów (zapomniałem nazwiska) ma dalej robić swoje, bo jego się nie da "uciszyć": zagrożony może być tylko on sam, nie ściąga niebezpieczeństwa na rodzinę itp. Biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia, można by się spodziewać, że będzie "ręka, noga, mózg na ścianie" - a tymczasem powieść się kończy.
Natomiast trudno mi się jednoznacznie opowiedzieć za typem zakończeń jaki najbardziej lubię. Z jednej strony odpowiadają mi mocne pointy, ostatnie zdania, które na długo wbijają się w pamięć lub sprawiają, że na cały przeczytany tekst patrzy się z innej perspektywy. Z drugiej zaś lubię umiejętnie użyte niedopowiedzenia, zostawienie pewnych kwestii otwartymi. Potrafią one sprawić, że długo się potem myśli o tym, co się przeczytało. Jak dla mnie dopuszczalna jest każda forma - byle służyła opowiadanej historii.
Every time you ask when the next book will be done, GRRM kills a Stark.