Szwedzi sprzedawali Niemcom stal, która potem stawała się czołgami i płonęła pod Kurskiem, Japończycy przeżyli ogromny boom ekonomiczny (widać promieniowanie wzmaga to i owo) i dzięki temu Japonia jest obecnie potęgą gospodarczą. Stany zyskały status supermocarstwa i podbiły Europę swoją kulturą oraz rozciągnęły strefę wpływów niemal na cały świat.
Ale mimo wszystko, ze wszystkich państw europejskich, najlepiej na wojnie wyszedł ZSRR i Stalin. Imperium rozciągające się od Władywostoku, po Łabę, prze którym drżeli zachodni alianci uważam za niewątpliwy sukces. Zwłaszcza, że Rosjanie mieli szansę dotrzeć do półwyspu iberyjskiego, tylko że w razie wojny zabrakło by im ludzi, których Zachód miał o wiele więcej (zresztą, sami Niemcy twierdzili, że takiej przewagi materiałowej jak w Normandii nie widzieli nawet na froncie wschodnim. A trzeba pamiętać, że wojska III Rzeszy od 1943 roku bezustannie dostawały baty od Krasnej Armiji).
Wojna wiąże się z rozwojem technologicznym, czy to się komu podoba, czy nie. Zacofanie społeczne - owszem, to konsekwencja.
Ale pomyślmy. Kto wykłada szmal na wydajniejsze silniki lotnicze? Kto MA szmal na wydajniejsze silniki lotnicze? I komu są one najbardziej potrzebne?
Rynek cywilny przeważnie rzuca się na ochłapy spadające z żołdackiego stołu. Komputer jest tego koronnym przykładem - pierwszy został zbudowany w 1941 roku i zwał się Colossus. Był tak tajny, że utarło się, iż pierwszym komputerem w historii był ENIAC. W 1975 trzeba było zmienić zdanie, a obecnie spekuluje się, że Zuse mógł wznieść pierwszego kompa jeszcze przed Brytyjczykami.
I zawsze zyskuje ten trzeci. Jak świat światem, ludzie będą się tłukli, choćby na dębowe pały (i najczęściej na zasadzie Kargul-Pawlak). Ani jedni, ani drudzy na tym nie zyskają. No, chyba, że będzie to wojna w stylu pana Capone - usuwanie konkurencji z rynku.Zyskać może tylko ten trzeci - np. sprzedając broń walczącym państwom (broń jest tania, a walczący wiele za nią dadzą, np. zbędnego dla nich złota)
Niemniej jednak, jak świat światem, zawsze zarabia ten, kto dostarcza walczącym narzędzia mordu, amunicję, sprzęt i tak dalej. A tu już rządzi wolny rynek. Broń musi być dostosowana dla trudnych warunków i - przede wszystkim! - tania, żeby można było jej nakupować na potęgę i mieć więcej od wroga. Dlatego stary, poczciwy Kałasz, choć cięższy od broni natowskiej i pozostający daleko w tyle, jeśli o modyfikacje idzie, jest najpowszechniejszym karabinem na świecie. ONZ twierdzi, że wyprodukowano 70 milionów (!) egzemplarzy tej klamki. 70 milionów. Dwie Polski (z hakiem) można uzbroić i jeszcze trochę by się dało sprzedać do Czeczenii, albo Afganistanu.
A co do tematu (bo zbaczamy trochę na socjologiczno-polityczny grunt), to ludzie uwielbiają, jak słusznie zauważyła Małgorzata, seks i przemoc. Jest popyt na historie o wojnie, więc jest i podaż. I nieprawda, że wojna nic do literatury nie wniosła. Przed I WŚ o wojnach nie mówiło się w sposób taki, w jaki pisał Remarque. Podczas lektury "Na Zachodzie bez Zmian" czułem, że przekład mógłby być bardziej soczysty, bardziej żołnierski, bo wątpię, by Remarque opisywał okopowe życie i frontowe realia piękną, literacką niemczyzną.
A już Sven Hassel, żołnierz kolejnej wojny światowej, opisuje wojnę jako absurdalny bezsens, miejscami tyleż śmieszny, co tragiczny. Na przykład scena z "Krwawej Drogi do Śmierci", w której żołnierze niemieccy zastrzelili greckiego chłopa goniącego żonę z siekierą...
...po czym usłyszeli pełną wyrzutu litanię, że była to zwyczajna rodzinna kłótnia, której (cytując) "siekiera była nieodłączną częścią".
U Remarque'a takich rzeczy nie dostrzegłem. Wojna Remarque'a jest tylko straszna, jest piekłem i ludobójstwem na masową skalę. Tylko, że przez to żołnierze stają się tylko postaciami stłoczonymi w szaro-burym piekle bez wyjścia, z którego jedynym wyjściem jest śmierć.
Faktem jednak jest, że obaj pisarze wywodzili się z różnych środowisk, a ich frontowe doświadczenia były zupełnie inne, tak samo jak inne były obie wojny światowe. Pierwsza - statyczny Zachód, mobilny Wschód. Poszanowanie prawa międzynarodowego (przeważnie), czasem pojednawcze gesty (jak choćby Boże Narodzenie 1914). Druga - ludobójstwo na skalę przemysłową (łagry, kacety), a i jeńców nie zawsze się brało. Spadochroniarze na przykład tego nie robili. Bohaterskim marines też często nie chciało się cudem schwytanych żołnierzy Cesarza odprowadzać po ciemku, więc rozwalali ich od ręki. A front wschodni to już był w ogóle inny świat, gdzie zwyciężył silniejszy i liczniejszy.
Przydługi ten mój wywód. :x