"Żadna praca nie hańbi, ale każda męczy..." - nieznany poeta
A poważnie - ja bym się podpisała pod potrzebą pracy do osiągnięcia wewnętrznej harmonii. Pojedyncze wady jakiejś konkretnej posady - wstawanie o nieludzkiej porze, socjopatyczni współpracownicy, sadystyczni szefowie, żałosne grosze za pensję, paskudne warunki pracy - dają w kość i podsuwają myśli w stylu "żebym ja wygrał/a milion w totolotka...", ale jednak poza podstawową potrzebą pieniężną coś jeszcze praca daje. Okres szukania pracy wspominam jako chyba najbardziej wszawy w życiu.
Natomiast pytanie, na ile jest to wewnętrzna autonomiczna potrzeba psychiczna, a na ile kwestia społeczna pt. "rodzice pracują, rodzeństwo pracuje, wszyscy koledzy pracuję, jeden na etacie, drugi na umowę, trzeci na zlecenie, czwarty otworzył własną firmę i zatrudnił piątego, każdy coś tam robi, tylko ja jak taki kołek w płocie", to zupełnie inna para kaloszy.
A pisać agitpropek nikt nie nakazuje - ostatecznie wiadomo, jaki konkretny organ prasowy ma jakie poglądy, prędzej ludzie dryfują w stronę organu najbliższego ich poglądom. Jakoś nie sądzę, żeby świeży absolwent dziennikarstwa, prywatnie lewak, poszedł na staż do Frondy.
EDYT 1:
Bakalarz pisze:Ja osobiście z jednej strony gratuluję tym ludziom, którzy nie pracowali bo mają mniej stresu, problemów z kręgosłupem i nieprzespanych nocy, a z drugiej zachęcam ich do tego, żeby zaczęli pracować. Choć przez chwilę - żeby docenili wartość pracy. I tyle...
O, to to. Pod tym się podpiszę.
EDYT 2: zaznaczyłam edyty.